*Dziennik, rok niepewny…*
“Patrz, Jagiello, na niego!” Syczała sąsiadka Bogumiła, skinieniem wskazując posesję naprzeciwko. “Oto mąż godny miana! Kwiaty dla żony kupuje co tydzień, auto umył o świcie, by Kazię do pracy zawieźć. A twój gdzie?”
Jadwiga mechanicznie mieszała rosół, nie odrywając wzroku od kuchenki. Za oknem rzeczywiście widać było Anatola Walerka z siódmego bloku, który z namaszczeniem sadził rozsadę pomidorów, a na ławeczce leżał bukit czerwonych róż.
“Bogusiu, daj spokój” – westchnęła Jadwiga. “Każdy ma swoje życie.”
“Jakie swoje?” – oburzyła się sąsiadka, siadając przy kuchennym stole. “Popatrz na niego uważnie! Działka jak z pocztówki, żonę uwielbia, wnuki każde weekendy wozi na rowerach. A Kazia jaka szczęśliwa! Wczoraj spotkałam ją przy sklepie, gadała pół godziny, jak Tolek wieczorami masaż stóp jej robi.”
Jadwiga skrzywiła się. Anatol Walerek naprawdę był wzorowym mężem. O tym trąbiły wszystkie sąsiadki, wiedziała o tym cała ulica. Pierwszy odgarniał śnieg nie tylko ze swej działki, ale i staruszkom sąsiadom. Pomagał płoty naprawiać, pożyczał narzędzia, nigdy nie podnosił głosu na żonę.
“A co ja z tego mam?” Jadwiga zgasiła palnik i odwróciła się do sąsiadki. “Mój Wiesiek też jest dobrym człowiekiem.”
Bogumiła prychnęła.
“Dobry! Wczoraj o jedenastej wieczorem muzykę włączył na cały regulator, moja wnuczka zbudziła się i płakała do rana. A przedwczoraj jego auto całą drogę zajęło, Stach ledwo się przecisnął.”
“Po prostu miał zły humor” – broniła się Jadwiga, choć sama doskonale wiedziała, iż wymówki brzmią nieprzekonująco.
Wiesiek i prawda nie był ideałem. Mógł zapomnieć o urodzinach, zostawić brudne naczynia w zlewie na tydzień, przepuścić połowę pensji na wędkarski sprzęt. Ale Jadwiga kochała go takim, jakim był. Kochała jego niezdarne próby zrobienia śniadania, gdy chorowała. Kochała, jak pochrapywał przez sen. Kochała choćby jego nawyk rozrzucania skarpet po całej sypialni.
Po wyjściu sąsiadki Jadwiga wyszła do ogrodu podlewać ogórki. Przez płot słychać było cichą rozmowę Anatola z żoną.
“Kaziu, może ci krzesło wyniosę? Nie klęcz, plecy nadwyrężysz.”
“Nie trzeba, Tolku, sprawdzę gwałtownie truskawki.”
“To ja tymczasem herbatę zaparzę. Z cytryną czy z konfiturą?”
“Z konfiturą, miły.”
Jadwiga mimowolnie zestawiła tę rozmowę z porannym dialogiem z własnym mężem.
“Wiesiek, śniadanie gotowe!”
“Za chwilę!” – krzyknął z łazienki, po czym dodał: “A kawa jest?”
“Rozpuszczalna w puszce, sam znajdziesz.”
“Gdzież ona tam…”
W efekcie Wiesiek wyszedł do pracy, wypiwszy tylko herbatę, bo kawy szukać było mu leniwie, a Jadwiga cały dzień miażała się, iż nie postawiła mu kubka na stole zawczasu.
Wieczorem, układając do snu wnuczkę Olę, która gościła na feriach, Jadwiga usłyszała westchnięcie dziewczynki.
“Co się stało, słoneczko?”
“Babciu, a dlaczego dziadek Tolek z siódmego bloku codziennie cioci Kazi kwiaty daje? A mój dziadek Wiesiek tobie nigdy nie daje?”
Jadwiga przysiadła na brzegu łóżka, poprawiła Oli kołderkę.
“A chciałabyś, żeby dziadek dawał mi kwiaty?”
“Chciałabym! Przecież ty jesteś dobra, czytasz mi bajki i robisz pierogi. Dlaczego on tobie nic nie daje?”
Z ust dziecka prawda brzmiała wyjątkowo boleśnie. Jadwiga nie wiedziała, co odpowiedzieć wnuczce, więc tylko pocałowała ją w czoło i szepnęła: “Śpij, moja dobra”.
Następnego dnia, spotkawszy w sklepie Kazimierę Walerkową, Jadwiga mimowolnie jej się przyglądała. Kazimiera naprawdę wyglądała na szczęśliwą kobietę. Zadbaną, w ładnej letniej sukience, ze staranną fryzurą.
“Jadwiga, cześć! Jak leci?” – uśmiechnęła się Kazimiera, wybierając pomidory.
“Jako tako, a u ciebie?”
“Wyśmienicie! Tolek dziś rosół postanowił ugotować, mówi, daj, żono, odpocznij. Wyobrażasz sobie?” – Kazimiera się zaśmiała. “Co prawda, i tak będę obok stała, bo on sól z cukrem pomyli.”
“Szczęściara jesteś z mężem” – powiedziała Jadwiga, a w jej głosie zadźwięczała nutka zazdrości.
“Szczęściara” – przyznała Kazimiera, ale jakoś wyraz jej twarzy stał się zamyślony. “A twój Wiesiek? Słyszałam, nowy zestaw wędkarski kupił?”
“Kupił. Teraz co weekend nad Wisłę rusza.”
Rozeszły się, a Jadwiga całą drogę do domu myślała o tym, jak byłoby cudownie, gdyby Wiesiek choć czasem zaproponował jej odpoczynek czy zrobił obiad. ale w domu czekał znany obraz: mąż siedział przed telewizorem z puszką piwa, na podłodze leżały jego robocze buty, a w kuchennym zlewie stał brudny talerz po jajecznicy.
“Jagusia, a co na kolację?” – zapytał Wiesiek, nie odrywając wzroku od ekranu.
“Wczorajszy rosół odgrzeję” – odpowiedziała, chowając buty do przedpokoju.
W tym momencie Waldemar, nie odrywając wzroku od ekranu, sięgnął po jej dłoń i przytrzymał ją przez chwilę w swojej szorstkiej dłoni – zwyczajny, ale jej własny, a ona zrozumiała, iż ta zwyczajność, właśnie dla niej, po latach stała się najdroższą formą doskonałości.