Ich córka była w śpiączce przez miesiące, lekarze twierdzili, iż nie ma nadziei. Gdy rodzice byli gotowi ją pożegnać, stanęli przy jej szpitalnym łóżku po raz ostatni.

twojacena.pl 12 godzin temu

Ich córka była w śpiączce od miesięcy, a lekarze stwierdzili, iż nie ma już nadziei. Gotowi pożegnać się z nią, rodzice stanęli przy jej szpitalnym łóżku po raz ostatni.
Wszechświat zdawał się mieć okrutne poczucie humoru w stosunku do rodziny Kowalskich. Przez lata Piotr i Weronika gonili echo dziecięcego śmiechu w swoim cichym domu. Przemierzali sterylne korytarze klinik płodności, trzymając się mocno za ręce, tylko po to, by spotkać się z współczującymi uśmiechami i stanowczym potrząśnięciem głowy. Weronika pielgrzymowała do świętych miejsc, choćby do Jerozolimy, z Piotrem u boku, jej wiernym rycerzem. Ale niebiosa milczały.
W końcu, zmęczeni latami tęsknoty, znaleźli nowy rodzaj spokoju. Postanowili zbudować rodzinę z innego planu. Zdecydowali się adoptować nie jedno, ale dwie dziewczynki, by wypełnić ciszę.
Rankiem, gdy mieli jechać do sąsiedniego województwa, do domu dziecka, z którym korespondowali od miesięcy, dom wypełnił się nerwową energią. Weronika pakowała kanapki w kuchni, gdy zapach pieczonej wołowinyzwykle uwielbianynagle przyprawił ją o mdłości. Fala nudności była tak silna, iż ledwo zdążyła dobiec do łazienki.
Wycieczka została odwołana. Zamiast jechać ku nowej przyszłości, pojechali do lokalnej przychodni. Tam, w małym, skromnym pokoju, wszechświat w końcu odkrył swój żart: Weronika była w ciąży. W szesnastym tygodniu.
Piotr oszalał z radości. Jego okrzyk echem odbił się od ścian przychodni. Ściskał lekarza, pielęgniarkę, próbował choćby objąć doniczkową paproć w kącie. Ginekolog, kobieta o surowym wyrazie twarzy, zagroziła wezwaniem ochrony, jeżeli nie przestanie przekładać jej ulotek o opiece prenatalnej. Od tamtej pory ich życie skupiło się wokół jednego punktu: nadchodzącego cudu. Piotr stał się opiekunem, myśliwym-zbieraczem najwyższej klasy. Przeszukiwał targowiska jak jastrząb, wypytując sprzedawców o azotany i pestycydy, wracając z najlepszymi serami, owocami i warzywami dla swojej królowej. Weronika, kobieta z magistrem pedagogiki i dwudziestoletnim doświadczeniem, słuchała wykładów o zaletach jarmużu od mężczyzny, którego kulinarnym szczytem było podgrzewanie resztek.
Kilka tygodni później los zagrał kolejną kartę. USG pokazało nie jedno, ale dwa bijące serca. Bliźniaczki.
Ciąża Weroniki była ciężką próbą. Wiek czynił drogę wyjątkowo trudną, większość drugiego i trzeciego trymestru spędziła na leżeniu. Ale wszystkie trudy zniknęły w chwili, gdy usłyszała pierwszy krzyk. Dwie doskonałe, piękne księżniczki, identyczne na każdym kroku. Nazwali je po babciach: Katarzyna i Anna. Kasia i Ania.
Życie stało się pięknym, chaotycznym wirem nieprzespanych nocy, niekończących się pieluch i miłości tak głębokiej, iż aż bolesnej. Dziewczynki rosły zdrowe i bystre, często wyprzedzając rówieśników. Były jak dwie połówki jednej duszy. Mimo identycznych rysów, ich charaktery były zupełnie różne.
Kasia była jak kometa. Pędziła przez życie z zaraźliwą energią, zbierając przyjaciół jak kwiaty. Była sportowa, ambitna i towarzyska, jej śmiech wypełniał dom. Ania zaś przypominała cichą, głęboką rzekę. Znajdowała ukojenie w książkach, w naturze i w sztuce. Była domatorką, jej świat był bogaty w ramach domu i ogrodu. Ale ich więź była nie do zerwania. Niewidzialna nić łączyła je na zawsze. Jedna nie potrafiła wyobrazić sobie świata bez drugiej.
Osiemnaście lat minęło w mgnieniu oka. Dziewczyny wyrosły na piękne kobiety. Kasia, pływaczka, która podróżowała po kraju na zawody, miała tłumy wielbicieli. Łatwo poruszała się wśród ludzi, zawsze gra

Idź do oryginalnego materiału