Dziś słońce. I zimno.
Od rana nie chce mi się zabrać do żadnej roboty, ale jak tu się zabierać, jak świat jest taki ciekawy?
Na przykład sałatki, jak na eks-katoliczkę przystało wdrożyłam ‘mocne postanowienie poprawy’ i wzrok mój spoczął na sałatkach, bo ostatnio żywię się TRAGICZNIE, szczególnie, jak jestem poza domem, a jestem ciągle (pieczone skrzydełka kurczaka ze sklepu, ZUPA Z FABRYKI!, chleb!! kupny!!!! wprawdzie wcinam dużo sałaty, ale co to za sałata, lodowa o zgrozo! taka, której choćby mój żółw nie tknie!).
Ugotowałam zatem fasole Handsome Johnny (koleżanka Dunka wysyła mi zdjęcia ze swojego ogrodu, bo właśnie ją wyhodowała – znasz taką fasolkę A..? Podobno uwielbiana w Polsce, masz jakieś przepisy na tradycyjne Polskie danie z Handsome Johnny? ;), do tego łycha pesto, cebulka, jabłko i już jest lepiej.
Dostaliśmy dziś temat eseju – różnica między osobowością psychotyczną, a nie psychotyczną, och, będę miała jazdę po bandzie i zabawę na całego. Już się boję.
Moja córeczka wstała rano i ‘mamo, a mogę trochę porobić na drutach przed szkołą? I znowu wysunięty język, śniadanie odsunięte łokciem, i próbuje, próbuje, próbuje. Mamo, a kiedy już bedę umiała? A powiesz mi? A czemu ciągle NIE UMIEM? A jak się robi paski? A czemu nazywasz to ‘little eyes’? (oczka).
Bardzo, bardzo mnie to cieszy, kiedyś chciałam ją nauczyć robić na drutach, ale oczywiście była dużo za mała, ja zawsze stawiam dzieciom zadania ponad ich aktualne możliwości (pisałam jak chciałam nauczyć Adka czytać w wieku czterech lat, bo Lenin umiał jak miał lat pięć? :D). Bo to takie fajne zajęcie, uspokajające, koordynujące pracę lewej i prawej półkuli (nie wiem, ale tak sobie wymyśliłam, nie zdziwiłabym się, gdyby to była prawda) i przede wszystkim – odrywa od ekranu i telefonu, uczy cierpliwości, przerywa ten ciąg sztucznych iluzoryjnych dopaminicznych bombardowań mózgu, za to zalewa mózg neuroprzekaźnikami powiązanymi z działaniami w realnej rzeczywistości.
W tym czasie, jeszcze przed śniadaniem, Mi poszedł do ogrodu i przyniósł to:
Prezent od huraganu Ashley. 100% organic, nie pryskane, utuczone tylko pańskim okiem.
Wczoraj pisałam o całym domu przystrojonym malutkimi pitulnkami i pajęczynkami.
Żeby nie być gołosłowną, oto pajęczyna na pianinie:
Na dzwiach:
Czarny kot, który mówi ‘slay’ wisi na suficie:
Smutny duszek obok ‘no pasaran!’
Lustro w dużym pokoju też wymagało towarzystwa: