Gorzki Święto: Dramat Pewnej Kobiety

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Gorzka uroczystość: dramat Jolanty

Jolanta siedziała przy kuchennym stole, po raz kolejny przeliczając pieniądze. Portfel był niemal pusty, a do wypłaty tydzień.

– Niezbyt obficie – westchnęła. – Ale cóż zrobić? Taka już pensja…

Trzeba było zapłacić rachunki, kupić jedzenie, ale za co? Jolanta wędrowała po sklepie w środku miasteczka Brzozogórsk, wzdychając na widok cen, które rosły w oczach. W końcu pozwoliła sobie tylko na mleko, chleb i paczkę makaronu. Na masło nie starczyło, ale margaryna była w zasięgu ręki. Kawa, herbata, słodycze, ulubiony ser – wszystko to pozostało na półkach.

Jolancie nie pozostało nic innego, jak udać się po warzywa do byłej teściowej. A tam czekało na nią nieuniknione:

– A nie mówiłam! – po raz kolejny powie Krystyna Wojciechowska.

Teściowa była kobietą surową, ale mądrą. Miała siedemdziesiąt sześć lat i zawsze miała rację. Gdyby Jolanta posłuchała jej lata temu, może teraz nie grzebałaby w portfelu ze łzami w oczach. Może żyłaby jak wszystkie normalne osoby. Albo choćby lepiej! Ale co było, a nie jest…

Dwa lata temu jej mąż, Marek, odszedł. I to jak – w jej urodziny. Jolanta cały dzień krzątała się w kuchni, przygotowała wystawny stół. Marek usiadł, zjadł z apetytem i nagle oznajmił:

– Koniec, Jola. Dość. Odchodzę od ciebie.

Zamarła, nie wierząc własnym uszom. On zaś ciągnął, nie kryjąc irytacji:

– Ile ty dziś kończysz? Czterdzieści jeden, tak? A ja czterdzieści pięć. W naszym wieku powinniśmy już mieć wnuki! A gdzie one są? Nie ma. Bo dzieci nie mamy. Ty choćby nie zadbałaś, żeby je urodzić!

– Co ty wygadujesz? – Jolanta aż się zakrztusiła z oburzenia. – O czym ty mówisz? Biedaku, zmęczony, co? Jakie dzieci z tobą? choćby za kotem nie potrafisz zapanować, całe dni chodzi głodny! Po mieszkaniu chodzę na palcach, a ty wrzeszczysz, iż hałasuję! Jakie ty chcesz dzieci? Może specjalnie nie chciałam z tobą mieć!

Skąd wzięła się w niej ta odwaga? I po co? Marek, jakby na to czekał, zerwał się, odrzucił krzesło i rzucił na odchodne:

– Na razie zamieszkam gdzie indziej. Daję ci czas na znalezienie mieszkania. Przecież to moje!

Drzwi zatrzasnęły się, zostawiając za sobą grobową ciszę. Jolanta siedziała, nie wiedząc, co robić, a w piersi rozrastała się pustka.

Później usłyszała, iż Marek „trochę się ożenił” z młodą sprzedawczynią ze sklepu obuwniczego, do którego kiedyś zaszedł po buty. Opowiadano o tym z lubością, jak jej były biegał do niej z kwiatami. A te kwiaty były z ich działki – lilie, które Jolanta latami pielęgnowała: delikatnoróżowe, cytrynowożółte, tygrysie, ognistoczerwone. Wyrwał je z korzeniami, łamiąc łodygi, bez skrupułu.

Jolanta żałowała tej dziewczyny. Myśli, iż trafiła na życiowy los? No proszę. Marek pożałował pieniędzy na bukiet, pożałuje i na sukienkę, i na buty. Choć patrząc na jego nową wybrankę – wysoką, krzepką, pewną siebie – było jasne: nie warto jej żałować. Marek wyraźnie wybrał taką, by „narobiła mu dzieciarni”. No cóż, niech spróbuje.

Czy teściowa wiedziała o romansie syna? Przy Jolancie krytykowała Marka, ale i jej się dostało:

– A nie mówiłam ci dwadzieścia lat temu? Zawsze wciągniesz byle co! Ile ja ci porządnych ubrań podarowałam? Gdzie one są? No to teraz chodź sama!

Jolanta pamiętała te „stroje” – ogromne, do kolan spodnie z flauszu, w absurdalny kwiatek. Marek uciekłby jeszcze wcześniej, widząc ją w czymś takim.

Rozpoczął się podział majątku. Marek powtarzał: „Wszystko moje!”. Ale sąd podzielił wszystko po połowie. Jolancie przypadła działka, Markowi – mieszkanie. Wtedy wtrąciła się Krystyna Wojciechowska, która od lat mieszkała na działce, wynajmując swoje mieszkanie za przyzwoite pieniądze:

– Tak, dzieciaczki, a mnie się spytać nie chcecie? Jolanta się tu wprowadzi, facetów zacznie przyprowadzać, a ja gdzie?

– Do siebie, mamo – warknął Marek.

– Oj, ty mądralo! A twoja dziewczyna jak będzie do pracy dojeżdżać? A ty ze swoją sprzedawczynią w mieszkaniu się będziesz wylegiwać?

Ostatecznie zdecydowano: Krystyna została na działce, swoje mieszkanie oddała synowi, a Jolanta zachowała ich wspólne z Markiem lokum. ale ledwie odetchnęła z ulgą, spadła nowa zmora: sąd podzielił nie tylko majątek, ale i długi. Teraz Jolanta spłacała połowę kredytu Marka. Za „piękne życie” przyszło zapłacić.

Dlatego teraz wlokła się na przystanek. Autobusy w Brzozogórsku jeździły rzadko, raz w tygodniu. Wszyscy mieli samochody, a w komunikacji zostali tylko staruszkowie, którzy znali się od lat. Gadali, narzekali na emerytury, ceny, komentowali nowiny. Jolanta milczała, patrząc przez okno. Jechanie błagać o warzywa na własną działkę było upokarzające.

Każdą grządkę pielęgnowała, spulchniała, cieszyła się, widząc zielone pędy. Dom tonął w kwiatach, drzewa były bielone wzorowo. W środku – jasno, kolorowe firanki, łóżko pod jaskrawym kocem, stół z eleganckimi krzesłami, nakryty białym obrusem. Żadnego rupiecia – starych kanap, podartych foteli, sterty szmat. Przestrzeń, powietrze, piękno.

Nic dziwnego, iż pięć lat temu Krystyna poprosiła się tam zamieszkać. Spryciara – szkody sobie nie zrobi. Rozwód rozwodem, ale ziemniaki sadzić trzeba. Jolanta harowała do siódmych potów. Plonów w mieszkaniu nie przechowasz, w piwnicy bezpieczniej. Tak więc jeździła co tydzień – choć jakiś dodatek do nędznej pensji.

Krystyna stała nad nią, uczyła życia, ale jednak stawiała czajnik, karmiła, kładła spać, nie milknąc ani na chwilę:

– A nie mówiłam, Jola! Nie możesz taka być! Patrz, Marek z tą, niech Bóg broni, już synka ma, niedługo babci dziecko podrzucą i nowe zaczną! A ty tam i z powrotem, nic w życiu nie pojmujesz. Pracę zmieniłaś? Po co wJolanta uśmiechnęła się pod nosem, patrząc, jak teściowa zawzięcie wyrabia ciężkie ciasto, i pomyślała, iż może jednak życie potrafi zaskoczyć najlepszymi niespodziankami.

Idź do oryginalnego materiału