**Dziennik, 12 września**
Po miodowym miesiącu — gorzka prawda i nowy początek
Weronika i Damian właśnie wrócili z miodowego miesiąca spędzonego w słonecznej Chorwacji. Ona rozsiadła się wygodnie na kanapie i zawołała w stronę łazienki:
— Co oglądamy?
— Nie wiem, ty wybierz! — dobiegła odpowiedź męża.
Weronika włączyła jego laptop i mimochodem spojrzała na nieupakowane walizki w przedpokoju. „Jutro się tym zajmę”, mruknęła, odwróciła wzrok — i wtedy rozległ się sygnał systemowy. Na ekranie pojawiła się wiadomość. Kliknęła ikonę — i jakby rażona prądem zamarła.
„Tęsknię, kochanie”, pisała nieznana Marianna.
„Nie smuć się, niedługo wracam”, odpowiadał jej Damian.
Data wiadomości — siódmy sierpnia. Jeden dzień przed ich powrotem do domu. Weronika otworzyła czat i, wstrzymując oddech, zaczęła czytać: „Marianna, ten wieczór był magiczny…”, „Przyjdziesz dziś?”, „Tak, kotku, tak za tobą tęskniłem…”
Gwałtownie zamknęła laptop. Po chwili z łazienki wyszedł Damian:
— No i co, znalazłaś film? Może komedię?
— O, tak… komedia zaraz się zacznie, — rzuciła lodowato Weronika. — Kim jest Marianna?
On zdrętwiał.
— Jaka Marianna? Nie znam żadnej Marianny!
— Naprawdę? To proszę, popatrz! — rzuciła laptopem na jego kolana. — Dopiero wróciliśmy z podróży, a ty już zdążyłeś się umówić z kochanką?!
— Czekaj… To nic nie znaczy. Na firmowej imprezie się napiłem, sama się do mnie przypięła… To pomyłka! Kocham cię!
— Pomyłka? Pomyłką było wyjść za ciebie za mąż! — Weronika wybiegła z mieszkania i zatrzasnęła drzwi.
W taksówce milczała, wpatrzona w okno, po policzkach płynęły łzy. „Czy to naprawdę dzieje się ze mną?…”
Pod rodzicielskim domem przywitała ją matka:
— Córeczko, co się stało?
— Rozwodzę się. Nie będę żyć ze zdrajcą!
— Uspokój się, kochanie… wejdź, pogadamy, ochłoń…
Minął tydzień. Matka namawiała, by została:
— Po co ci wynajmowane mieszkanie? Mieszkaj z nami, jak długo chcesz.
— Mamo, mam trzydzieści lat. Potrzebuję własnej przestrzeni.
Dwa dni szukała lokum. Wczoraj złożyła pozew o rozwód. Damian jeszcze próbował coś tłumaczyć, dzwonił, przysyłał kwiaty — bez odpowiedzi.
Miesiąc później Weronika mieszkała już w nowym mieszkaniu. Ostatnie dwa tygodnie — ani jednej łzy. Zanurzyła się w pracy, żeby nie myśleć. Ale weekendy były ciężkie: samotność uderzała ze zdwojoną siłą.
Pewnego wieczoru siedziała przed telewizorem, bezmyślnie przekładając kanały. Lody, dżem i kompletna apatia. Potem — niespodziewana decyzja.
— Ile można siedzieć w czterech ścianach? — powiedziała do siebie Weronika i wyszła na ulicę.
W parku było ciepło i cicho. Światło latarni, cienie drzew, zakochani… Ale niedługo zrobiło się ciemno. Weronika ruszyła z powrotem, ale zorientowała się — zgubiła drogę.
Z tyłu usłyszała kroki. Przyspieszyła.
— Proszę pani, przepraszam… — dobiegł głos.
Rzuciła się do biegu, ale potknęła się. Wtedy czyjeś ręce pomogły jej wstać.
— Wszystko w porządku? Nie chciałem pani przestraszyć. Jestem Krzysiek.
Odsunął się o kilka kroków, pokazał puste kieszenie i dodał:
— Mieszkam niedaleko. Widziałem, jak pani krąży po alejkach…
Weronika wciąż była spięta, ale jego głos, życzliwe spojrzenie i szczery uśmiech stopiły trochę lód w jej sercu.
— Po prostu nie mogę znaleźć wyjścia, — odparła z zakłopotaniem.
— Mogę panią odprowadzić?
Spacer minął niepostrzeżenie. Krzysiek żartował, opowiadał historie, ona się śmiała… Pod bramą zwolnili kroku.
— Do widzenia, Weronika.
— Do widzenia, Krzysiek… — z nutką smutku.
— Zaczekam, aż pani wejdzie. A nuż znów się pani zgubi, — zażartował.
Następnego dnia Weronika, wciąż pod wrażeniem, wybrała się po kawę. I wtedy… w drzwiach sąsiedniego mieszkania pojawił się Krzysiek z dwoma kubkami w rękach.
— Obudziła się śpiochu? Czekam od rana! Chodźmy na kawę?
— Ty? Co ty tu robisz?
— Mieszkam. Jesteśmy sąsiadami od dwóch tygodni. Widziałem panią parę razy, ale jakoś nie było okazji zagadać.
Zmarszczyła brwi. On się uśmiechnął:
— No to wchodzisz na kawę?
— Nie jestem pewna…
— A jeżeli mam ciastka?
— No to… może.
Zadzwonił telefon:
— Tak, mamo, nie, nie zmieniłam zdania. Zostaję tutaj. Podoba mi się tu…
I Weronika po raz pierwszy od dawna poczuła ciepło. Tym razem — prawdziwe.
**Lekcja na dziś:** Czasem trzeba zgubić drogę, by znaleźć tę adekwatną.