Sztuka, która nie umarłaNagle wszystko ożywa. Nabiera barw. Po podwórku kręcą się terminujący u rzemieślnika czeladnicy. Słychać postukiwanie młotów, polecenia. Z wnętrza kuźni bucha żar. Przyjeżdżają do państwa Pawłowskich okoliczni mieszkańcy – po dobrą siekierę, ostrą, ogrodową gracę albo poradę i pomoc. Bo niektóre rzeczy potrafi i może naprawić tylko kowal. Tutaj trzeba dorobić zawias, ówdzie część do wozu. No i nikt nie zatroszczy się o końskie kopyta tak, jak właśnie kowal. Teraz kiedy odwiedzam Ireneusza Pawłowskiego, spadkobiercę kowalskich, rodzinnych tradycji, wszystko wygląda tak samo. Przysadzisty młyn, jak czujny strażnik, zerka oczodołami okien na okolicę. Poskrzypują drzwi do starej piwniczki. Słoneczne światło odbija się na bieli opoki. Nie zmieniło się nic, a obaj wiemy przecież, iż niemal wszystko. Pawłowski opiera się o futrynę drzwi i ociera ciemną od pyłu dłonią twarz. Uśmiech. Mocny uścisk wytrenowanej przy stali dłoni. Dzisiaj młot nie pracuje. Gospodarczy dzień. Trzeba nieco posprzątać warsztat i przygotować do realizacji kolejnych projektów. Wciąż czekają na zaufanego kowala jego wierni klienci, z którymi spotka się na najbliższym targu. Kuźnia żyje więc, ale już nie tak, jak dawniej. Inaczej. Temperatura paleniska wciąż jest wysoka, chociaż pan Ireneusz jest świadomy tego, iż czasami bardziej ogrzewa je rzemieślniczy zapał i serce do pracy niż zainteresowanie tradycyjnymi wyrobami. Nie ulega jednak wątpliwości, iż nazwisko Pawłowski wciąż znaczy tutaj bardzo wiele. Pojawia się też na każdej siekierze. Kuźnia nie ma swojego firmowego znaku. Bo i po co. Pawłowski to Pawłowski. Jakość wykonanych tutaj produktów broni się sama. Od czterech pokoleń.- Feliks Pawłowski, mój pradziadek, związany był początkowo z Zamościem. Po pewnym czasie rodzina przeniosła się właśnie tutaj, do Wólki Orłowskiej. To podwórze nie zmieniło zasadniczo swojego kształtu. Wszystkie obiekty pamiętają czasy mojego pradziadka. Wspólnie z prababcią wychowali 10 dzieci, z czego osiem osób kontynuowało rzemieślnicze tradycje. Ten mechaniczny młot, który widzi pan we wnętrzu kuźni, to już moja zasługa (śmiech). Sprowadziłem i wyremontowałem starą, kowalską maszynę, dzięki której praca w warsztacie przebiega sprawniej, chociaż wciąż wymaga znacznych nakładów sił i pracy – wyjaśnia pan Ireneusz.Siekiery na specjalne zamówienie - z toporzyskami wykonanymi z drewna hikorowego, które pozyskiwane jest z orzesznika. To wysoce ceniony i kosztowny materiał Chce trwać pomimo wszystkoNic nie jest już takie jak kiedyś. Palenisko, w którym przygotowywana jest do późniejszej obróbki stal, Pawłowski ogrzewa dokładnie tak jak dziadkowie – koksem. Nie uznaje ani gazu, ani metody ogrzewania indukcyjnego, które wiązałoby się również ze znacznym zużyciem drogiego przecież prądu. Ale i z koksem są już spore problemy. Tego opału nie ma już praktycznie w żadnym z okolicznych składów. Rad nierad, przyzwyczajony do tradycyjnych rozwiązań, pan Ireneusz sięga po komputerową klawiaturę i zamawia paletę koksu aż ze Śląska. W Internecie jest przecież wszystko to, co potrzebne i niepotrzebne. Ale czy tak jest lepiej? Kiedyś można było osobiście obejrzeć każdy kawałek stali. Teraz gotowy do obróbki materiał przyjeżdża na palecie. Hurtownia realizuje zamówienie zgodnie z dyspozycjami, które wydaje pan Ireneusz. A gdzie jest miejsce na pogawędkę? Wymianę doświadczeń. Gromki śmiech i męski żart? Czegoś jednak żal.Siekiery większe i mniejsze - do różnych prac przy drewnieZ tym opałem mam jednak spore problemy. To prawda – koks bardziej brudzi, wszędzie jest pełno pyłu. To zresztą widać po moich dłoniach i twarzy (śmiech). Ale dzięki niemu stal rozgrzewa się dokładnie tak, jak powinna. A trzeba wiedzieć, iż każdy materiał, z którego wykuwana jest później siekiera czy inne narzędzie, można bardzo łatwo przegrzać. Doprowadzić do momentu, w którym zaczyna się rozpadać. Decydują często sekundy. Widzi pan – nie mam tutaj żadnego termometru. To kwestia wyczucia, wiedzy i doświadczenia. Kowalstwa nie da się nauczyć z książek. Tylko warsztat i ciężka praca – to przepis na dobry produkt – uważa Pawłowski.Nic nie jest już takie jak kiedyś. choćby toporzyska (rękojeści) do siekier. Akacjowe są w stanie wytrzymać tyle, ile sama siekiera. Ale kto dzisiaj sezonuje akacjowe drewno, aby następnie wystrugać z niego odpowiednią dla siebie rękojeść? Mało jest przecież osób, które potrafią pracować siekierą, a jeszcze mniej takich, które byłyby w stanie samodzielnie oprawić taką siekierę na trzonku. jeżeli jednak znajdą się tacy pozytywnie zakręceni pasjonaci, to sięgają najczęściej po gotowy produkt z budowlanego marketu.-Tak... Kiedyś to był cały rytuał. Pamiętam, iż do mojego dziadka przychodziło mnóstwo klientów, którzy zamawiali surową siekierę bez toporzyska. Wychodzili bowiem z założenia, iż takie odpowiednie dla siebie, dopasowane do swojej dłoni, muszą przygotować sobie sami. I tak było. Sezonowało się akacjowe drewno. Należało je następnie odpowiednio rozłupać i wybrać najlepszy fragment. To ważne, bowiem taki trzonek pracuje później pod dużym obciążeniem. jeżeli pojawi się jakikolwiek sęk, skaza, to praca siekierą może się skończyć bardzo źle. Złamany trzonek to najmniejszy problem – przestrzega fachowiec.Jedno z niecodziennych zamówień - skandynawski topórKuźnia Pawłowskiego stroni raczej od internetowych forów i popularnych dzisiaj mediów społecznościowych. Owszem, związani z branżą znawcy polecają często jego produkty jako te, którym naprawdę warto zaufać. Wiernych odbiorców swoich wyrobów pan Ireneusz znajduje przede wszystkim na tradycyjnych, „końskich targach”. I nie chciałby nic zmieniać. Uważa, iż jest dobrze tak, jak jest. Ceni sobie spokój i przyjemność, jaką czerpie z niespiesznej pracy. Życie nauczyło go, iż nie warto gnać na złamanie karku, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie los.W kuźni odkrył to, co naprawdę ważne- Kiedyś przesiadywałem w warsztacie do późnych godzin nocnych. Kiedy wracałem do domu, moje dzieci już spały. Nie miałem też czasu, żeby pielęgnować relację z moją żoną. W pewnym momencie okazało się, iż jest ciężko chora. Nowotwór. Odeszła, mając 39 lat. Dzisiaj skupiam się na najważniejszych rzeczach. Życie tutaj, w kuźni, oczywiście istnieje, toczy się, ale nie jest już absolutnym priorytetem. Po czasie uświadomiłem sobie, iż nie było warto tak bardzo gonić za czymś, co wydawało mi się niezbędne do życia. Żałuję tych chwil, których nie poświęciłem rodzinie – zawiesza głos twardy kowal.Tego, iż na otaczające nas zjawiska należy patrzeć z dystansem, nauczyło go nie tylko osobiste, rodzinne życie. Także wnikliwa obserwacja „znaków czasu”. Kto wie, może historia zatoczy niedługo koło i artykułem cenniejszym od najnowszego modelu telefona będzie właśnie... siekiera? Kiedy zabraknie dostępu do Internetu i prądu, trzeba będzie znów nauczyć się, jak przygotowywać rozpałkę, zbierać opał i gotować na ogniu. Z perspektywy kuźni Pawłowskiego te wszystkie współczesne znaki zapytania widoczne są dużo bardziej niż gdziekolwiek indziej.Okazjonalnie pan Ireneusz wykonuje również noże- Wystarczy sobie wyobrazić, iż choćby domowe kotły, które zasilają instalację centralnego ogrzewania, nie będą działały bez dostępu do energii elektrycznej. W momencie tzw. blackoutu stracimy też możliwość gotowania na kuchenkach gazowych i indukcyjnych. Pozostaje oczywiście zasilanie agregatami, ale na jak długo wystarczy nam paliwa? I nagle okazuje się, iż zmuszeni jesteśmy powrócić do prostych środków – siekiery i drewna jako tradycyjnego opału. Tak wygląda rzeczywistość. Problem polega jednak na tym, iż jesteśmy zbyt uzależnieni od dóbr cywilizacji, aby to sobie uświadomić. Nasi, moi przodkowe, nie mieli tego problemu. Rozpalanie ognia było codzienną, konieczną praktyką. Bez tego nie było ciepła i gorącej strawy. Siekiera była w każdym gospodarstwie. I niemal każdy umiał ją odpowiednio przygotować do pracy, czy naostrzyć – zaznacza pan Ireneusz.Można więc mieć nadzieję na to, iż wszystko się jeszcze odmieni. Że odkryjemy jeszcze, jak potrafi smakować życie. Oby nie za sprawą niszczycielskiego żywiołu wojny. Takich doświadczeń wolelibyśmy wszyscy uniknąć. Niewykluczone jednak, iż do drzwi kuźni Pawłowskiego zapukają jednak młodzi czeladnicy – jak dawniej – z prośbą o przyjęcie na „termin”. I znów słychać będzie wesołe pokrzykiwania i miarowe uderzenia młotem. Jak dawniej, jak przed 100 laty...Czytaj także:Gm. Izbica. Żona burmistrza Miciuły nowym zastępcą burmistrza LewczukaGm. Izbica. Mieszkańcy przeszkoleni z ochrony ludności i obrony cywilnejGm. Izbica. Pałac w Stryjowie to zapomniany zabytek? Właściciele mieszkają za oceanem, a gmina jest bezsilnaGm. Izbica. Żłobek z poślizgiem, ale start prawdopodobnie już w lutym