Głodny powrót do pustego domu z tajemniczą wiadomością.

newsempire24.com 1 tydzień temu

W piątek wieczorem wróciłem do domu głodny jak wilk. Zosia chyba do sąsiadki poszła, bo kuchnia była pusta jak w kościele. Od razu zerknąłem na piec i wtedy ujrzałem jej listek:
„Mój drogi, zabawiłam się u Ani. Zadzwoń, jeżeli czegoś potrzebujesz.”
Z westchnieniem poszedłem do lodówki, otworzyłem drzwi, a kiszka puściła dym. Filiżankę kawy z chlebem z ciemnej pszenicy, śmietaną i szynką – to było moje nocygowe menu. Po dziesięciu minutach leżałem już w łóżku jak ucieszony święcieński chłopak.
O wpół do dziesiątej Zosia wróciła. Miałem czas wstać, ale pobłagałem:
– Zosiu, może coś do jedzenia? Tak mi się smak ten gęsi koryz smakuje…
– Znowu karbopol, Piotruś? – parsknęła. – Już wcale nie mogę się godzić z tymi nadwagą.
– A ja pokarmem potrzebam po dziennej robocie – wymamrotałem, aż mi wargi drżały z namiętności. – Co, kolację do łóżka podać?
– No… może naciernię czegoś. – Zosia wzięła łyżkę i wyjęła z szafki przypalony sztućce. – A z resztą… byłam dziś u Ani, i ona przyprowadziła kury z wsi. Dostaliśmy z gęsem.
– Z pokrojeniem w jabłka? – zaświergotałem. – Ona to tyra, jak to usmażyć!
– Jasne. – Zosia uniosła brew. – A ty… ciekaw, żeś jej często odwiedzasz?
– Nie, ani święty Piotr! – zarzuciłem. – Jako człowiek przewidywalny, to tylko obcowanie z ludźmi.
– No to może ja poproszę, byś tu przyszedł? – rzuciła z uśmiechem, a z ręki popchnęła telefon w stronę mebla. – Ona to traktuje jak drugi dom.
– Żartujesz?! – aż mi z krzesła wyleciałem. – Może być, juratuję. Ale to dziwnie, jakbym coś. Nie lubię przeszkadzać sąsiadom.
– Wcale nie! Ona to taki miły człowiek… – mówiła, a już cyfrała. – Zosiu, to konkretny problem.
– Bądź, nie dawaj! – krzyknąłem. – Zostanę, jakbyś nie chciała.
– Poczekaj, niech tylko śniadłam. To ona już będzie gotować. – Zosia weszła do łazienki i zostawiła mnie z myślami.
Minęło kwadrans. Słychać było z dźwięk filmu o Polikarpie, a Zosia wody nie przestawała miać w kiedy – to była kiszka. Po innych piętnastu minutach już numer miałem zaopatrzył.
– Panienko Kowalska – szepnąłem do mikrofonu – ja… echem… – wtedy złapał głos z przeciwnej linii:
– Wpadłeś, Piotruś? – zapierucha z jej strony wszyło się mi w jasne ucha. – To taki chrzan, jak ten gęs ulosował…
– A kto z wami – warknąłem. – Zosia, podaj mnie!
– A ty bzdurę rzucasz! – Zosia wbiegła w sypialnię i coś wskazała. – Aniu, to mój mąż! A z resztą… może przyjadna?
– Nie, no co! – Jak szlachcic mówię. – Nie mam siły.
– Poczekaj! Ja zaraz wyjdę.
Z biegiem minut pięć Zosia przyszła uszkodzona i wszystko się w jednym punkcie skończyło. Od tego dnia nie wchodzę już do sąsiadki, ale na zawsze.
Naprawdę, czasem lepiej zasnąć głodny, niż mieć siedzielę z tuczników.

Idź do oryginalnego materiału