Giorgio Armani – ostatni z wielkich. Oto nieznane sekrety jego życia i jego imperium

viva.pl 1 godzina temu
Zdjęcie: Stephen Hird / Reuters / Forum


Budynek Armani/Teatro przy via Bergognone 59 w Mediolanie kilka razy w roku przeżywał oblężenie. Jego wielkie szklane drzwi otwierały się zawsze przed pracownikami firmy, przed modelkami i modelami zaproszonymi na castingi i dla gości odbywających się tam pokazów mody. Po śmierci Giorgia Armaniego otwarto je także dla zwykłych ludzi, pragnących pożegnać wielkiego projektanta, „Re Giorgia”, Króla Jerzego, jak czule, ale z szacunkiem go nazywano.

W ciągu dwóch wrześniowych dni hołd oddało mu ponad 16 tysięcy osób. Późniejszy pogrzeb Armaniego w rodzinnej Piacenzie zgodnie z jego wolą miał charakter prywatny i uczestniczyło w nim około 20 osób.

Ostatnie zdanie Armaniego

Armaniemu nikt się nie sprzeciwiał. Ani rodzina, ani współpracownicy. Nikt. Mówiono, iż zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Na początku lat 2000. uruchomił sieć hoteli, a potem przejął kontrolę nad zakładami produkcyjnymi. jeżeli nie mógł czegoś samodzielnie wytworzyć, udzielał licencji. Warunkiem było właśnie to, iż to on miał ostatnie słowo, choćby jeżeli z tego powodu kończyła się współpraca, jak w przypadku partnerstwa z Luxottica, firmą produkującą okulary. Nic nie działo się bez jego ostatniej poprawki, ostatniego spojrzenia, ostatecznej akceptacji. Piotr Czaykowski, który pracował jako model Armaniego przez kilka lat, wspomina: „Mówi się, iż »Re Giorgio« do ostatnich dni życia pilnował każdego szczegółu. I to nie tylko dlatego, iż pracował nad pokazem z okazji 50-lecia marki. On taki po prostu był. Perfekcyjny. Osobiście doglądał wszystkiego i wiem to na pewno, bo taki był zawsze. Był na każdej próbie, na każdej przymiarce przed pokazem. Stawał na podium i przyglądał się każdemu modelowi, czy nie idzie za wolno, czy nie idzie za szybko, czy ma uśmiech na twarzy, czy nie. On oceniał, czy ubranie dobrze leży, czy jest dobrze wystylizowane, czasem kazał wyjąć ręce z kieszeni, a czasem je do nich schować. jeżeli nie było idealnie, potrafił zrezygnować z danego looku. Gdy wypuszczał na wybieg, jego dotknięcie – poprawienie guzika, szalika, okularów – było jak dotknięcie Bożego palca”.

W pracy surowy, profesjonalny i bezkompromisowy, miękł przy ludziach, których dobrze znał. Jeden gest świadczył o tym, iż ktoś jest dla niego bliski. „Tych, z którymi był blisko, łapał za przedramię. W ten sposób ich wyróżniał. Oni mogli do niego mówić »Giorgio«”, opowiada Piotr Czaykowski. I dodaje, iż gdy już raz się weszło do świata Armaniego, można się było w nim rozgościć na zawsze. „Señor Armani” czy „Mr Armani”, jak mówili do niego ci, którzy nie znali języka włoskiego, przywiązywał się do ludzi i jeżeli ktoś widział dla siebie przyszłość w jego imperium, zawsze znalazł tam miejsce. Może dlatego, iż czerpał od każdej osoby, z którą miał styczność. W nakręconym w 1990 roku przez Martina Scorsese dokumencie „Made in Milan” mówił: „Społeczeństwo się zmienia, a ja zmieniam się wraz z nim. Staram się filtrować swoje pomysły przez codzienną rzeczywistość”. „Świat Armaniego był trudno dostępny, ale jeżeli już się udało do niego wedrzeć, można było dodać do niego swoją cegiełkę. Oczywiście na warunkach »Señor Armaniego«”, wspomina Czaykowski. Zamknięty świat, jaki sobie zbudował projektant, odpowiadał jego charakterowi. Tę pozorną surowość i powściągliwość tłumaczył nieśmiałością. I faktycznie, podobno już jako dziecko był cichy, powściągliwy i właśnie nieśmiały. Może dlatego, iż wczesne lata jego życia przypadły na czas drugiej wojny światowej? W 2020 roku mówił w wywiadzie dla magazynu „Numéro”: „Dorastałem w powojennych Włoszech, które były dużo biedniejsze niż obecnie. Wiedliśmy proste życie, ale matka wpoiła nam poczucie obowiązku i godności, wartości, które bez wątpienia wpłynęły później na moje życie i pracę”.

Z Piacenzy do Mediolanu

Wierzył, iż tylko zostanie lekarzem da jemu i jego rodzinie lepszą przyszłość i pieniądze. Jednak gwałtownie okazało się, iż jest zbyt wrażliwy na to, by móc dokończyć studia medyczne. „Decyzja o medycynie była bardzo romantyczna – myślałem, iż zostanę jednym z tych lekarzy z prowincji opisanych przez Archibalda Josepha Cronina w powieści „Twierdza” i jak oni będę przeżywał mnóstwo przygód. Ta książka naprawdę zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ale gwałtownie zrozumiałem, iż to nie moja droga”, opowiadał w „Numéro”. Ponieważ zawsze interesował się sztuką, architekturą, designem, wyjechał do oddalonego o niecałe sto kilometrów Mediolanu, który wtedy był miastem w rozkwicie, innowacyjnym, w którym ludzie nieustannie szukali czegoś nowego. „To miasto, które wybrałem do życia, przyjęło mnie, zrozumiało i od tamtej pory zawsze było dla mnie źródłem inspiracji”, mówił podczas wywiadu. Początki nie były łatwe, choć pracę na stanowisku dekoratora wystaw i sprzedawcy w domu handlowym La Rinascente wspomina bardzo dobrze. Szczególnie cieszył go fakt, iż mógł obserwować ludzi, co było bezcenną lekcją. Dzięki tej pracy nie tylko zakochał się w tkaninach i kształtach, ale też został dostrzeżony przez Nina Cerrutiego. To u jego boku, jak podkreślał, rozpoczęła się jego kariera. W „Numéro” opowiadał: „To właśnie Cerruti, któremu zawdzięczam wiele, poprosił mnie o nowe rozwiązania. Chciał, by garnitury były mniej sztywne, wygodniejsze, bardziej dopasowane. Zdekonstruowałem marynarkę, używając nietradycyjnych tkanin, i sprawiłem, iż ożyła na ciele”.

Armani rewolucjonista

„Gdy nasz wiek (XX wiek – przypis autorki) wchodził w siódme dziesięciolecie, nic nie pozwalało przypuszczać, iż będzie to okres totalnych przemian, jakich historia ubioru nigdy nie zaznała”, pisał Bruno du Roselle. Urodzony w 1934 roku Giorgio Armani właśnie w tym czasie zaczynał swoją modową karierę. W rezultacie stał się dla mody męskiej tym, kim Coco Chanel dla mody damskiej. Ona wyswobodziła kobiety z gorsetów, on mężczyzn z niewygodnych garniturów. Zrewolucjonizował modę, na nowo definiując pojęcie elegancji i odrzucając w latach 70. XX wieku klasyczne krawiectwo na rzecz luźniejszych, miękkich krojów, pozwalających na swobodę ruchu. Jego marynarki bez podszewki stały się symbolem stylu – były eleganckie i jednocześnie bardzo wygodne. Armani mówił, iż gdy zaczął projektować własne kolekcje, był już po czterdziestce i zarówno on, jak i jego rówieśnicy nie chciał ubierać się tak jak ojciec (jego ojciec był księgowym). Bez skromności przyznał, iż nie był zaskoczony sukcesem, bo przecież ubierał swoje pokolenie w coś odpowiedniego i aktualnego.

Sukces jako projektanta mody męskiej przeniósł też na modę damską. Poszedł dalej niż inni projektanci w zacieraniu granic między modą damską a męską. Opowiadał, iż do tego kroku sprowokowała go siostra Rosanna, jego przyjaciółka, muza i modelka. Ona i jej koleżanki nosiły męskie marynarki projektowane przez Giorgia, ale marzyły o bardziej dopasowanych do kobiecej figury. „Tak powstały marynarki dla kobiet o prostej, miękkiej formie, które pozwalały na swobodę ruchu i naturalność – miękkie jak kardigany, a jednocześnie potężne i kobiece. To był czas, gdy kobiety robiły kariery, a ja dawałem im nowy sposób wyglądu, nowy sposób bycia. To była mieszanka komfortu, siły, kobiecości i lekkości”, wspominał na łamach „Numéro”. Mówił też: „Widok mojej matki Marii noszącej marynarki z pewnością rozbudził moje zainteresowanie ubiorem. Potrafiła robić więcej dzięki mniejszej ilości rzeczy i na pewno nie ubierała się jak lalka. Z elegancją nosiła marynarki i wpłynęła na moje pojmowanie piękna jako harmonii ciała i umysłu, ekspresji, i pewnej formy gracji. Moja matka miała wszystkie te cechy”. Jego zasługi w emancypacji kobiet są niezaprzeczalne. Trzeba przyznać, iż równie ważne było uwolnienie mężczyzn od niewygodnych strojów i związanie na stałe dwóch światów – mody i kina. W latach 80. XX wieku słynny power suit stał się hitem za oceanem. W Stanach Zjednoczonych był znany już w 1978 roku. Diane Keaton odebrała bowiem Oscara ubrana w skórzaną kurtkę o sportowym kroju jego projektu. Jednak przełomem okazał się film „Amerykański żigolak” z 1980 roku. Wystąpił w nim Richard Gere. A może trzeba podkreślić, iż Richard Gere wystąpił w nim w strojach włoskiego projektanta i stał się archetypem mężczyzny Armaniego – eleganckim, zmysłowym i szarmanckim. „To była sensacja. Wszyscy chcieli wiedzieć, w czym Gere wygląda tak świetnie. To dzięki niemu stałem się sławny”, wspominał Giorgio Armani na łamach „The Economist 1843”. Projektant, autor kostiumów do ponad dwustu filmów, sprawiał, iż filmowi bohaterowie żyli w pamięci widzów nie tylko dzięki kreacji aktorów: „Kiedy reżyser do mnie dzwoni, zawsze starannie analizuję projekt. Kino pozwala mi pracować z ubiorem w taki sposób, iż staje się on częścią opowieści o bohaterze. jeżeli to zadziała, nagrodą jest wieczna pamięć widzów. Postać żyje nie tylko dzięki aktorstwu, ale też dzięki temu, jak jest ubrana”.

Imperium za garbusa

Gdy wyruszył na podbój Stanów Zjednoczonych, już od trzech lat miał swoją firmę we Włoszech. W wieku 40 lat porzucił pracę dla innych i za namową swojego życiowego partnera Sergia Galeottiego założył własną markę. W 2015 roku w magazynie „GQ” mówił: „To Sergio sprawił, iż uwierzyłem w siebie. Pokazał mi, iż można mieć szersze perspektywy”. W „Numéro” wspominał: „Wszystko zaczęło się od zachęty, jaką otrzymałem od mojego partnera Sergia Galeottiego, który wierzył we mnie i pchał do przodu. Mówił mi, żebym wierzył w swoją wizję i nie przejmował się krytyką. To coś, do czego zawsze dążyłem, a rezultaty okazały się zaskakujące. Dziś chciałbym pokazać mu, co ostatecznie osiągnęliśmy, bo przecież zaczynaliśmy od niewielkich rzeczy”. Tą niewielką rzeczą był volkswagen garbus, którego Armani sprzedał, by mieć pieniądze na założenie firmy. Wielkie za to były jego pomysły i wiara Sergia, iż na pewno im się uda. Nie pomylili się. Galeottiemu nie dane było zobaczyć, jak rozwija się firma, której był współzałożycielem i prezesem. Zmarł w 1985 roku na AIDS. Dla Giorgia odejście najbliższej osoby było wielkim dramatem. Jedenaście lat po śmierci ukochanego wspominał na łamach „New York Magazine”: „Żyliśmy, nie rozmawiając o jego chorobie. Nie chcieliśmy, by miała na nas wpływ. Sergio nigdy nie widział mnie płaczącego, a sam przez cały rok tylko raz powiedział: »Giorgio, spójrz, jak bardzo schudłem«. Nic więcej”. Projektant oficjalnie nigdy nie związał się już z nikim, choć w jego otoczeniu był ktoś, o kim mówiono „Drugi”. „Zawsze pojawiali się razem, jeździli razem i pracowali. Był dyrektorem w firmie i mówiło się, iż to on po śmierci Giorgia przejmie stery”, mówi Piotr Czaykowski. Na stronie TVN24 czytam: „Najbliższym powiernikiem Armaniego był Dell’Orco, który niemal zawsze stał u jego boku. Kieruje działem mody męskiej i odgrywa coraz ważniejszą rolę w firmie, w której pracuje od około 45 lat. Panowie poznali się w parku w Mediolanie. Choć Armani nigdy nie ujawnił szczegółów tej relacji, nosił pierścień od Dell’Orca, uratowany z pożaru w domu projektanta na wyspie Pantelleria”.

Król imperium

Dzisiaj imperium Armaniego warte jest ponad 11 miliardów euro, a w 2019 roku przychód wyniósł ponad dwa miliardy euro. Siedem lat. Tyle zajęło mu, by z nieznanego nikomu włoskiego projektanta trafić na okładkę magazynu „Time”. W 1982 roku był to największy zaszczyt, tym bardziej iż magazyn umieścił go na okładce jako drugiego w historii projektanta, po Christianie Diorze. Jak udało mu się zbudować firmę, w której do końca życia pozostał jedynym udziałowcem?

Armani stawiał na doskonałe tkaniny, nienaganne kroje. Wiedział, iż idą za tym wielkie pieniądze. Piotr Czaykowski wspomina: „Większość ludzi teoretycznie wie, iż luksusowa moda jest droga. Ja też miałem tego świadomość, ale nie wiedziałem dlaczego. Zrozumiałem, gdy zacząłem z tym obcować. W świecie mody 90 procent czasu spędza się na czekaniu. Pamiętam, iż czekając na przymiarki, chodziłem po niesamowicie pięknych wnętrzach firmy Giorgia Armaniego. Widziałem każdy detal, dotykałem doskonałych tkanin. Niby wiedziałem, iż kaszmir to kaszmir, ale tam zorientowałem się, iż kaszmir Armaniego to jest coś więcej. Czułem się, jakbym chodził po muzeum i obcował z największymi dziełami sztuki. A potem, gdy zakładałem te ubrania, czułem, jakby one podnosiły mój potencjał. Upgrade’owały mnie. Zrozumiałem, dlaczego to wszystko tyle kosztuje”. Armani za to rozumiał doskonale, iż nie każdego stać na to, co proponuje.

Cena sławy

Kiedyś powiedział, iż w pewnym momencie nie mógł już ryzykować, bo nie mógł sobie pozwolić na brak sprzedaży. Jego projektowanie stało się odpowiedzialnością komercyjną. Przecież w 2019 roku zatrudniał osiem tysięcy osób! Wzrost utrzymywał, wprowadzając coraz to nowe, tańsze linie Emporio Armani, Armani Jeans, bieliznę nocną, kosmetyki, meble. O wyposażeniu wnętrz mówił: „Decyzja założenia marki była podyktowana tym, iż nie mogłem znaleźć mebli i akcesoriów, które spełniałyby moje oczekiwania”. Od początku miał pomysł na stworzenie sposobu na życie, w którym wiele elementów połączy się z jego wizją i estetyką, odzwierciedlając jego styl także poza modą. To potwierdza słowa nie tylko ludzi, którzy dobrze go znali, ale również tych, którzy mieli możliwość choć przez chwilę widzieć go przy pracy. O sobie mówił: „Perfekcjonizm i potrzeba ciągłego wyznaczania sobie nowych celów i ich realizacja to stan umysłu, który nadaje życiu sens”. Jego kolekcje coraz bardziej były wierne jemu samemu, a nie czasom, w których powstawały. Czaykowski wspomina: „Jego kolekcje są niemal identyczne. Żadnych wariactw, niepotrzebnych ozdób. Przez lata kilka w nich zmieniał. Można się zastanawiać, dlaczego tak się działo i po co?”. Odpowiedź znalazła nieżyjąca już naczelna włoskiego „Vogue’a” Franca Sozzani: „Wielcy projektanci znajdują swój styl i pozostają mu wierni. Skupiają się na nim, a nie na modzie”. Armani pozostał wierny swojemu stylowi przez 50 lat. Pozostał też wierny sobie. Nigdy choćby nie pomyślał o sprzedaży firmy, choć miał wiele propozycji. Wspominał kiedyś: „Jeden z najpotężniejszych bankierów, który pracował dla mnie, spotkał się z trzema inwestorami, którzy chcieli kupić moją firmę. W milczeniu wysłuchał każdego z nich, a na koniec powiedział: »Drodzy panowie, pan Armani nie potrzebuje żadnego z nas«”. Nic dziwnego. Przecież był królem. Był „Re Giorgio”.

Więcej o wielkie modzie przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA! Moda

Idź do oryginalnego materiału