Gdybyśmy spotkali się wcześniej…
Kinga przybyła o umówionej godzinie do przychodni, odebrała kartę w rejestracji i weszła na drugie piętro. Przed gabinetem numer dwanaście wszystkie krzesła zajmowali starsi ludzie. Pod oknem, opierając się plecami o parapet, stał mężczyzna.
— Wszyscy państwo do dwunastego? — niepewnie zapytała Kinga.
— Do dwunastego. A pani będzie za tym panem pod oknem — odpowiedziała jedna z kobiet.
— Ja mam numer — powiedziała Kinga, sięgając do kieszeni po twardą karteczkę.
— A tu wszyscy z numerkami — zachrypiał siwowłosy, drobny staruszek.
Kinga złapała ciekawskie spojrzenie mężczyzny pod oknem i podeszła do niego.
— Też ma pan numer? Na którą godzinę? — zwróciła się do niego.
Wyglądał młodziej od reszty i emanował spokojem.
— Na dziewiątą trzydzieści — chętnie odpowiedział.
Kinga zmieszała się, wpatrując się w niego.
— To po co pan zajął miejsce w kolejce? Pana czas dawno minął. Może się pan spóźnił? — spytała.
— My nie, przybyliśmy choćby przed czasem, ale lekarz się spóźnia — wtrącił się siwy staruszek, a cała grupa przed gabinetem zaczęła szemrać, narzekając na niesprawiedliwość.
— Jak to? Po co te numery, skoro i tak przyjmują po żywej kolejce? — Kinga zwróciła się do gadatliwego starca.
— Chce się pani poskarżyć? Na próżno. Najpierw przeszedł kombatant. Kłamał, oczywiście, ma najwyżej siedemdziesiąt lat, tak jak ja. Potem ordynator przyprowadziła znajomą. Naradzali się ze czterdzieści minut. No i siedzimy. Co pani chce? Darmowa służba zdrowia — wyjaśnił z goryczą.
— W tym tempie do wieczora nas nie przyjmą. I co, znowu brać numer? — oburzyła się Kinga, szukając wsparcia u mężczyzny pod oknem.
— Niech się pani nie martwi, wszystkich przyjmą, choć pobieżnie. Lekarz też człowiek. Rozumie, ale nic nie poradzi. System — staruszek znacząco uniósł zakrzywiony palec. — Ich odpowiedź krótka: nie podoba się, idź do prywatnej przychodni.
— Ale to przecież nie w porządku… — W Kingie rosło oburzenie jak para w rychło zagotowanym czajniczku.
— Radzę pani, nie denerwować się. Nic się nie zmieni, a pani tylko zaszkodzi — filozoficznie zauważył mężczyzna pod oknem.
Kinga stanęła obok niego, zastanawiając się, czy czekać te dwie godziny, czy odejść.
— Z ortopedą zawsze problem. Jeden, a nas wielu. Wyśle na rentgen, tam też kolejka. Potem ze zdjęciem znowu tu… — Staruszek machnął ręką w geście rezygnacji.
Kolejka znów zawrzała, rozległy się pomruki niezadowolenia.
„Może jednak pójść?” — pomyślała Kinga, ale nie ruszała się, czekając na cud.
— Co, nie decyduje się pani wyjść? — spytał mężczyzna.
Kinga spojrzała na niego, ale nie odpowiedziała.
— A pani coś poważnego? — znów zapytał.
— Tu, zdaje się, wszyscy z czymś poważnym. — Kinga oderwała się od parapetu, raz jeszcze rzuciła wzrokiem na drzwi gabinetu i ruszyła korytarzem w stronę schodów.
Usłyszała za sobą nierówny krok i odwróciła się. Mężczyzna, utykając, doganiał ją.
— Też pan postanowił wyjść? — spytała Kinga.
Zrobiło jej się lżej, iż odchodzą razem.
— A do prywatnej nie próbował pan iść? — znów spytała.
— Tam ci sami lekarze, tylko kasują za wizytę — odpowiedział.
Wyszli razem z przychodni.
— Na autobus? — spytał.
— Nie. Przejdę się, uspokoję. — Kinga minęła przystanek.
— Zaczekaj, pójdę z panią — zawołał za nią.
— Pewnie trudno panu iść? Lepiej by pan poczekał na autobus — powiedziała Kinga, niechcąco zwalniając kroku.
„I tak nie odejdzie. Przyplątał się” — pomyślała.
— Rozpoznałem panią. W poniedziałOkazało się, iż to on przez te wszystkie dni szedł za nią, ale nie po to, by ją prześladować, tylko by odwrócić jej uwagę od bólu, który zniknął w chwili, gdy poczuła, iż jej życie znów nabrało kolorów.