«Gdybyś miała odrobinę przyzwoitości, zmyłabyś naczynia chociaż raz». A syn oskarżył mnie o niszczenie jego rodziny.

polregion.pl 5 dni temu

Powiedziałam jej: „Gdybyś miała choć odrobinę sumienia, umyłabyś chociaż raz naczynia po sobie”. A syn oskarżył mnie o to, iż niszczę jego rodzinę.

Miałam zaledwie 22 lata, gdy mąż nas zostawił. Na rękach – dwuletni syn. Kacper. Widocznie obowiązki rodzinne go przytłaczały – trzeba było pracować, zarabiać, myśleć nie tylko o sobie. A on chciał czegoś innego: łatwego życia, rozrywek, młodszych kobiet. I odszedł. Po prostu pewnego dnia nie wrócił do domu. Nie ważne, jaki był jako mąż – i tak razem było jakoś łatwiej. A wtedy wszystko spadło na moje barki.

Kacper poszedł do przedszkola, a ja – do pracy. Dzień za dniem. Bywało, iż wracałam do domu ledwo żywa. Ale w domu zawsze był porządek, jedzenie na kuchni, dziecko – czyste, najedzone, w wyprasowanych ubraniach. Tak wychowała mnie mama. Tamto pokolenie było zupełnie inne.

Nie ukrywam, Kacpra rozpuściłam. W wieku dwudziestu siedmiu lat nie potrafił choćby usmażyć ziemniaków. Wszystko robiłam za niego. A potem się ożenił. choćby się ucieszyłam: niech teraz żona się nim zajmuje. Ja w końcu zajmę się sobą. Może znajdę dodatkową pracę albo po prostu odpocznę po tych wszystkich latach. Ale nie było tak łatwo.

Kacper oznajmił: „Mamo, z Karoliną trochę u ciebie pomieszkamy, aż się urządzimy”. No cóż, pozwoliłam. Pomyślałam – młodzi, niech żyją sobie. Karolina będzie gotować, prać, sprzątać, jak przystało na żonę. Pocierpię. Tylko wyszło zupełnie inaczej.

Karolina okazała się… delikatnie mówiąc, niegospodarna. Nie sprząta, nie myje, nie pierze ani swoich ubrań, ani Kacpra. choćby kubka po sobie nie odstawi. Trzy miesiące żyłam jak w akademiku – brakowało tylko rozkładu dyżurów przy kuchni. Gotowałam dla trzech osób, sprzątałam, prałam, wynosiłam śmieci. A oni? Karolina całymi dniami przeglądała telefon albo chodziła ze znajomymi. Kacper pracował, a ona – leniuchowała.

Gdy wracałam do domu po zmianie, widziałam prawdziwy chaos. Brudne naczynia w zlewie, na stole – okruszki, na podłodze – włosy. W lodówce – pusto. Ani barszczu, ani zupy, choćby jajecznicy. Wszystko spadało na mnie: wstąp do sklepu, kup zakupy, ugotuj, a potem jeszcze posprzątaj po wszystkich.

I tak mijały tygodnie. Pewnego dnia Karolina podeszła do mnie w kuchni, gdy zmywałam naczynia, i spokojnie postawiła na zlewie talerz. Stary, z resztkami jedzenia, z muszkami. Widocznie leżał w jej pokoju nie jeden dzień. Nie wytrzymałam.

Powiedziałam: „Karolino, jeżeli masz choć odrobinę sumienia, umyj naczynia. Choć raz. Nie jestem sprzątaczką. Pracuję, męczę się. Ty jesteś młoda, silna, dorosła kobieta. Co w tym trudnego – odnieść talerz i umyć go za sobą?”

A wiecie, co zrobiła? Następnego dnia się wyprowadzili. Wynajęli mieszkanie i wyszli bez pożegnania. A Kacper powiedział mi potem: „Niszczysz moją rodzinę. Wszystko ci nie tak. Czepiasz się”. Ja? Ja, która ich karmiłam, sprzątałam za nich, prałam, znosiłam to nicnierobienie miesiącami?

Więcej się nie wtrącam. Teraz w moim domu jest czysto i spokojnie. Dbam tylko o siebie. Co za szczęście – wracać do domu i nie widzieć patelni z przypalonymi resztkami na kuchence. Dzisiejsza młodzież nie wie, co to praca. Wszystko chcą dostać na tacy. A szacunku – ani odrobiny.

Prawdziwa miłość nie oznacza wyręczania innych w ich obowiązkach, ale uczenie ich odpowiedzialności. Czasami trzeba odpuścić, by zrozumieli, iż życie to nie tylko przywileje, ale i obowiązki.

Idź do oryginalnego materiału