Oj, kochani posłuchajcie, opowiem wam, jak to bywa, kiedy życie wyrzuca cię z rodzinnego domu, i to jeszcze tak, iż lądujesz w obcych ścianach nie z dobrej woli, a z bezsilności.
Kiedyś też myślałam, iż rodzina to podpora. Że mąż będzie wsparciem, iż w domu będzie ciepło nie tylko od kaloryferów, ale i od serca. A wyszło no właśnie tak.
Mieszkała u nas Wioletta, młodziutka i pracowita jak mrówka. I do pracy zdążyła, i dom utrzymywała w czystości, i obiad gotowała, i rachunki płaciła. A jej mąż, Krzysztof, leżał całymi dniami na kanapie, grał w swoje gry. Kiedyś pracował, ale potem stwierdził, iż szef to tyran, zespół do niczego, i zwolnił się. Obiecał, iż gwałtownie znajdzie lepszą robotę, ale już siedem miesięcy to gwałtownie ciągnie się jak zimowa noc.
A do tego w domu była jeszcze jego matka, Zofia Stanisławowa. Ooo, język miała ostrzejszy niż brzytwa. Cokolwiek Wioletta ugotowała wszystko nie tak: owsianka już znudzona, śmietana nie ta, barszcz za kwaśny, kotlety za mdłe. I zawsze swojemu synkowi pobłażała: Ty, Krzysiu, nie bierz byle jakiej roboty, tyś u nas mądry, z wykształceniem!
A Wioletta ciągnęła wszystko na sobie. I pieniądze zarabiała, i obiad gotowała, i po wszystkich naczynia zmywała. choćby herbatę z ciastkiem nosiła do salonu, bo im było wygodniej siedzieć przed telewizorem niż wstać.
Ile razy błagała męża, żeby chociaż dorywczo coś znalazł on w odpowiedzi: Nie będę się rozpraszał błahostkami, szukam porządnej posady. A matka tylko potakiwała: Nie naciskaj syna, on i tak się martwi.
Myślicie, iż ktoś jej słów posłuchał? Gdzie tam! Oni mieli swoją prawdę: skoro ona pracuje to im wystarcza. A iż padła ze zmęczenia? To szczegóły.
Ja też tak kiedyś żyłam Pamiętam, jak wszystko ciągnęłam na sobie, a wdzięczności zero. Najpierw myślisz, iż jeszcze trochę i się zmieni, potem iż pocierpisz dla rodziny. A w końcu rozumiesz: cierpisz dla tych, którzy choćby tego nie docenią.
Mówią, iż sama jestem winna, iż trafiłam do domu opieki. Może i tak. Bo nie odeszłam wcześniej, kiedy miałam siłę, nie powiedziałam dość. A znosiłam, aż padłam.
No i Wioletta w końcu spakowała walizkę i poszła. Nie wiem dokładnie gdzie, ale wiem dlaczego. Bo zmęczyła się byciem kucharką, sprzątaczką, kasjerką, a i tak nie taką w oczach tych, dla których się starała.
Otóż, kochani Dbajcie o siebie. Bo jeżeli wy sami tego nie zrobicie nikt za was tego nie załatwi.