Gdy wprowadziliśmy się do nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, a ja byłam na niego gotowa. Mój mąż Kamil i ja cieszyliśmy się, iż damy naszemu synowi, Jakubowi, nowy początek. Niedawno doświadczył przemocy w szkole i chcieliśmy to wszystko zostawić za sobą.

newsempire24.com 2 miesięcy temu

**Dziennik, 15 maja 2024**

Gdy wprowadziliśmy się do naszego nowego domu, miałam dobre przeczucie. To był nowy rozdział w naszym życiu, a ja byłam na to gotowa. Mój mąż, Krzysztof, i ja cieszyliśmy się, iż nasz syn, Bartek, będzie miał nowy początek. Niedawno przeżył trudne chwile w szkole, gdzie spotkał się z prześladowaniem, i chcieliśmy to zostawić za sobą.

Dom należał wcześniej do starszego pana, Stanisława, który niedawno odszedł. Jego córka, kobieta po czterdziestce, sprzedała nam go, mówiąc, iż to dla niej zbyt bolesne, by go zatrzymać.

Zbyt wiele wspomnień tu jest, rozumie pani? powiedziała przy pierwszym spotkaniu. Nie chcę, żeby trafił w nieodpowiednie ręce. Chcę, by był domem dla rodziny, która pokocha go tak jak moja.

Rozumiem doskonale, Krystyno odparłam uspokajająco. Zrobimy z tego domu nasze miejsce na zawsze.

Byliśmy pełni zapału, ale już pierwszego dnia stało się coś dziwnego. Codziennie rano pod drzwiami pojawiał się husky. Stary pies o szarej sierści i przenikliwych niebieskich oczach, które zdawały się patrzeć prosto przez człowieka.

Nie szczekał, nie robił zamieszania. Po prostu siedział i czekał. Oczywiście, dawaliśmy mu jedzenie i wodę, myśląc, iż należy do sąsiada. Po posiłku odchodził, jakby to była rutyna.

Mamo, myślisz, iż jego właściciele go nie dokarmiają? zapytał Bartek, gdy w sklepie dokładaliśmy do koszyka karmę dla psa.

Nie wiem, synku. Może ten starszy pan, który tu mieszkał, go karmił i pies się do tego przyzwyczaił?

Tak, to ma sens odparł Bartek, sięgając po psie przysmaki.

Na początku nie przywiązywaliśmy do tego wagi. Chcieliśmy, by Bartek dostał psa, ale postanowiliśmy poczekać, aż oswoi się w nowej szkole.

Ale husky wracał. Codziennie o tej samej porze, cierpliwie czekając na ganku. Czułam, iż to nie był zwykły bezpański pies. Zachowywał się, jakby to był jego dom, a my tylko gośćmi.

Bartek był zachwycony. Widziałam, jak z dnia na dzień zakochuje się w tym psie. Biegał z nim po podwórku, rzucał patyki, a czasem po prostu siedział na schodach, opowiadając mu historie, jakby znali się od zawsze.

Pewnego ranka, głaszcząc psa, Bartek natrafił na obrożę.

Mamo, tu jest imię! zawołał.

Pochyliłam się, odgarniając sierść, by zobaczyć wytarty napis na skórzanej obroży:

**Stanisław Junior.**

Serce zamarło mi na chwilę.

Czy to przypadek? Tak samo jak poprzedni właściciel domu? Czy to mógł być jego pies? Krystyna nie wspominała o psie.

Mamo, myślisz, iż przychodzi, bo to był jego dom? Bartek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.

Możliwe, kochanie. Trudno powiedzieć.

Tego dnia, po jedzeniu, Stanisław Junior zaczął się dziwnie zachowywać. Skomlał cicho, krążąc na skraju ogrodu, spoglądając w stronę lasu. Nigdy wcześniej tak nie robił.

Mamo, on chce, żebyśmy z nim poszli! Bartek już zakładał kurtkę.

Wahałam się.

Nie wiem, czy to dobry pomysł

No proszę! Weźmiemy telefony, damy znać tacie. Chodź!

Nie chciałam, ale ciekawość wzięła górę. Poszliśmy.

Husky prowadził, co chwilę oglądając się, czy nadążamy. Las był cichy, tylko suchy trzask gałęzi pod butami przerywał ciszę.

Jesteś pewien? spytałam Bartka.

Tak! Tato wie, gdzie jesteśmy.

Szliśmy jakieś dwadzieścia minut, w głąb lasu, dalej niż kiedykolwiek byłam. Gdy już miałam zawracać, pies zatrzymał się na polanie.

Tam zobaczyliśmy ją ciężarną lisicę, uwięzioną w sidłach, ledwo się poruszającą.

Boże podbiegłam, ręce drżały, gdy próbowałam uwolnić ją z pułapki.

Mamo, musimy jej pomóc! głos Bartka był pełny przerażenia.

Udało się. Lisa była słaba, ale żyła. Zawieźliśmy ją do weterynarza, a Stanisław Junior ani na krok nie odstępował.

Operacja się udała, ale gdy lisa się obudziła, wyła tak przeraźliwie, iż nikt nie mógł jej uspokoić. Aż do chwili, gdy weszłam do sali. Wtedy ucichła, patrząc mi prosto w oczy.

Jakby wiedziała, iż pani jej pomogła powiedział weterynarz.

Zabraliśmy ją do domu, przygotowując legowisko w garażu. Stanisław, którego Bartek nazywał już Stasiem, nie odstępował Rudki tak nazwaliśmy lisicę.

Kilka dni później urodziła cztery małe. To było najpiękniejsze, co widziałam. Rudka pozwalała nam zbliżać się do młodych, ufając nam.

Gdy małe podrosły, wypuściliśmy je z powrotem do lasu. Teraz co weekend chodzimy tam z Bartkiem i Stasiem. Rudka zawsze wychodzi nam na spotkanie, a jej młode biegają wokół, interesujące świata.

Co byście zrobili na moim miejscu?

Idź do oryginalnego materiału