Gdy przyszła na świat, położna powiedziała matce, iż będzie szczęśliwa – urodziła się w czepku.

newsempire24.com 1 dzień temu

Przy narodzinach Zosia, położna powiedziała mamie, iż będzie szczęśliwym dzieckiem – urodziła się w czepku. I rzeczywiście, do piątego roku życia Zosia była szczęśliwa: mama czesała jej warkoczyki, czytała książki z obrazkami, czasem tylko się złościła, iż Zosia nie chce zapamiętać liter, a tata uczył ją jeździć na rowerze i zabierał na wieś, pozwalając Zosi kierować na polnej drodze.

Gdy kończyła pięć lat, rodzice powiedzieli jej, iż niedługo Zosia będzie miała braciszka.

– Taki prezent na urodziny.

I prezent rzeczywiście pojawił się w sam raz na jej urodziny, odbierając wszystkie kolejne święta: od pierwszego roku Krzysztof zajął szczególne miejsce w rodzinie. Najpierw, bo był mały, a później, bo okazał się cudownym dzieckiem.

Krzysztof nauczył się czytać wcześniej niż Zosia, która choćby w wieku dwudziestu lat czytała wolniej niż pierwszoklasistka (teraz nazwano by to dysleksją, ale wtedy takich terminów nie znano i Zosia trafiła do szkoły specjalnej), liczył tak, iż nauczycielka matematyki łapała się za głowę i biegła dzwonić do swojego profesora, nie mówiąc już o tym, iż Krzysztof pisał bardzo oryginalne wiersze.

Szczęśliwe życie Zosi się skończyło – nie tylko musiała się dzielić urodzinami z bratem, ale i całym życiem – wszystko teraz kręciło się wokół Krzysztofa. To Zosia odprowadzała brata do szkoły i na angielski, na basen i do profesora, do szkoły muzycznej i na kółko poetyckie. Kiedy sama chciała iść do kółka kulinarnych, mama oburzała się:

– Czy chcesz, żebym zrezygnowała z pracy i sama woziła Krzysia do profesora i do szkoły muzycznej? Zawsze myślisz tylko o sobie!

I Zosia ustępowała. Do tego, jeżeli wszystko robiła poprawnie: nie myliła się w skomplikowanym planie Krzysztofa, przygotowywała dwa dania na kolację (Krzysztof od sześciu lat był wegetarianinem, a tata dnia bez mięsa nie wytrzymał), i przynosiła do domu pieniądze (wyprowadzała wieczorami psy sąsiadów), mama chwaliła ją i głaskała po ściętej głowie.

Zosia miała obcięte włosy, bo mama nie miała czasu ich zaplatać, musiała powtarzać z Krzysztofem angielski albo zapisywać wiersze, które wymyślał w nocy, a Zosia robiła niedbały kucyk, a nauczycielka wpisywała uwagi do dziennika czerwoną kredką. Mama nie znosiła uwag i zabrała córkę do fryzjera, gdzie zrobiono jej krótką fryzurę, całkiem ładną, ale Zosia całą noc przepłakała po swoich warkoczach.

– Skoro skończysz szkołę, rób, co chcesz – mówiła mama, gdy Zosia słabo próbowała sprzeciwić się kolejnej obowiązkowi związanemu z bratem. – Co za różnica, przecież i tak nic nie robisz, tylko te przepisy czytasz.

Po szkole, zarówno swojej, jak i Krzysztofa, Zosia nie zyskała wolności – oprócz gotowania mu śniadań, obiadów i kolacji z podwyższoną ilością wartości odżywczych, prasowania i prania ubrań, Zosia stała się jego sekretarką. Prowadziła kalendarz brata, pilnowała konkursów i olimpiad, sortowała jego listy. Jak tylko wspomniała, iż chce pracować w schronisku dla zwierząt, nie tylko mama, ale i Krzysztof zaczęli ją karcić, narzekając, iż bez niej zupełnie sobie nie poradzą.

I Zosia znowu ustąpiła.

Tylko raz zbuntowała się przeciwko tej niesprawiedliwości, kiedy poznała Wojtka.

Wojtek nie był przystojny – był wysoki i pełny, całe dnie spędzał przy komputerze, pisząc kod. Rodzina podarowała mu psa, mając nadzieję, iż przynajmniej zacznie spacerować. Ale zamiast tego wynajął Zosię – tak się poznali. I jakoś tak zaczęło się wyrabiać, iż po wyprowadzaniu jego psa, Zosia zostawała na noc.

Mama dzwoniła i kazała wracać do domu – nie znosiła prasować koszul, a Krzysztof chodził tylko w takich. Krzysztof też dzwonił, skarżąc się, iż nie ma kto naostrzyć jego ołówków, tata znowu przyniósł pierogi, a nic więcej do jedzenia nie było, bo mama była na kolejnej diecie.

– Zostawcie mnie w spokoju! – krzyczała Zosia. – Nie jestem waszą służącą!

Wojtek całował ją w mokre od łez oczy, obiecywał, iż kiedyś się pobiorą. A potem wyjechał do Stanów, przyjmując korzystną ofertę pracy.

– Przepraszam – tylko powiedział.

Kiedy ogłoszono, iż Krzysztof otrzymuje nagrodę, rodzice pękali z dumy – wszystkim sąsiadom opowiadali, mama waliła do salonu piękności, a tata szczególnie interesował się finansowym aspektem, bo marzył o nowym samochodzie, ale brakowało pieniędzy, więc może syn się podzieli.

Zadania Zosi się zwiększyły – oprócz zwykłego “posprzątaj-zanieś-przynieś”, musiała prowadzić ożywioną korespondencję, rezerwować loty, szukać hotelu z basenem i wegetariańskim menu, itp. Była tak wykończona, iż gdy już wylądowali, wszystko było gotowe: smokey, przemowa, tłum widzów w sali – Zosia z westchnieniem pocałowała brata w policzek stojącego za kulisami i poszła do sali, mając nadzieję, iż rodzice zajęli jej miejsce.

Wysoki ochroniarz stojący przy wejściu zablokował jej drogę, mówiąc:

– Obsługa nie ma wstępu.

– Słucham? – nie zrozumiała Zosia.

– Poczekaj na swojego pana za kulisami – wyjaśnił drugi, młodszy, z bezczelnym spojrzeniem. – W tym ciuchu tam się nie pokazuj.

Zosia spojrzała na swoją starą sukienkę – nie to, iż nie miała nic innego, po prostu nie zdążyła się przebrać. Ale to nie był problem sukienki, tylko tego, iż rzeczywiście pomylili ją z obsługą. W sumie, się nie mylili – służąca zawsze pozostaje służącą.

Brat spojrzał na nią z długim zdumieniem, a Zosia przez moment myślała, iż zaraz powie tym ochroniarzom: „Przepuśćcie, to moja siostra!”. Ale brat nie zareagował – prezenter już głośno wywoływał jego imię, a on szedł na scenę, choćby nie patrząc na Zosię.

Usiadła na niskim stołku pod ścianą, zamknęła oczy, przeglądając w myślach listę zadań: odebrać garnitur z pralni, zarezerwować hotel i kolację w restauracji, posortować e-maile – dwa dni tam nie zaglądała. Ile to gratulacji teraz się posypie – Boże kochany, jak ona to wszystko przeczyta!

Nie słuchała, co mówił Krzysztof – wczoraj już przed nią ćwiczył mowę i oczywiście, była idealna. Wszystko jak zwykle – dziękuję rodzicom, dziękuję nauczycielom, jestem gotowy pracować dla dobra ojczyzny i harmonii świata. Pamięć Zosia miała doskonałą, więc śledziła zdania na pół się domyślając.

Ale nagle coś poszło niezgodnie z planem. Zamiast powiedzieć: „I wszystko to zawdzięczam kochanym rodzicom (mama dziś w zielonej sukience i kapeluszu z piórkiem, tata w ciemnym garniturze w tonie i jasnej koszuli, siedzą w pierwszym rzędzie) i niezapomnianemu profesorowi (ten w niebieskim pogrzebowym garniturze siedzi na jakiejś chmurce i z euforią patrzy na ucznia), Krzysztof nagle wypowiedział:

– Miałem powiedzieć coś innego, ale proszę… Tak naprawdę, jest tylko jedna osoba, bez której nie stałbym tutaj.

Zosia wyobraziła sobie, jak mama z tatą triumfalnie się spoglądają – oczywiście, każdy z nich uważał, iż jego wkład jest cenniejszy, a profesor pewnie spadł w tej chwili z obłoku.

– Całe życie temu człowiekowi poświęciła. Długi czas tego nie widziałem, przyjmowałem to jako coś normalnego. Wiecie co, nadszedł czas odpłacić się dobrym za dobro, chociaż przyznaję, jej rola w moim życiu jest bezcenna i choćby wszystkie skarby świata nie wynagrodziłyby jej tego w pełni.

Ojcu na pewno napięła się żyła na czole – zawsze tak się działo, gdy się złościł, a mama pewnie poczerwieniała, oczy pełne łez ze szczęścia.

– Ten dzień dedykuję tobie. Wszystkie pieniądze, które dziś otrzymałem, chcę przekazać tobie, byś mogła otworzyć schronisko dla psów, o którym zawsze marzyłaś, i robiła to, co chcesz.

Słowa te zabrzmiały jakby bliżej, gdy Krzysztof chwycił ją za rękę i pociągnął na scenę, Zosia nie od razu zrozumiała, co się dzieje.

– Poznajcie moją siostrę Zosię. Gdyby nie ona, nigdy bym niczego nie osiągnął.

Rozegrano się oklaski, jasne światło uderzyło w Zosię w oczy. I dopiero wtedy zaczęła rozumieć, co się dzieje. Patrzyła na brata z wdzięcznością, a on patrzył na nią i się uśmiechał. A ten uśmiech leczył wszystko – Wojtka, który wyjechał, nieudany kółko kulinarny, tęskniące psy w schronisku… Stała w świetle reflektorów, przygarbiona i przestraszona, ale w niej budziło się coś, co kazało jej się wyprostować.

I rzeczywiście, wszystko pieniądze przekazał jej. Zatrudnił młodego chłopaka, którego Zosia nauczyła wszystkiego, co przez te wszystkie lata robiła dla brata.

– Już nie będziesz moją służącą – powiedział Krzysztof. – Przepraszam, Zosiu, byłem ślepy i głupi.

I Zosia mu wybaczyła. Naprawdę założyła schronisko dla psów, poszła na kursy cukiernicze, założyła działalność – może niewielką, i często musiała sama stać za ladą, ale wszystko było dokładnie tak, jak sobie wymarzyła. I pewnego dnia, chłodnym październikowym wieczorem, gdy już zamykała kasę, zadzwonił dzwonek, informując o nowym kliencie. Zosia przyjaźnie uśmiechnęła się do wysokiego mężczyzny w czarnym płaszczu, zaczęła pytać, co by chciał, ale zatrzymała się i zamilkła.

Przed nią stał Wojtek. Schudł, wyglądał na poważnego, zmęczonego. Taki bliski.

– Wróciłeś…

Zosia poczuła, jak nogi się pod nią uginają, i chwyciła się ladą, by nie upaść.

– Zośka – uśmiechnął się. – Przepraszam, byłem taki głupi…

Otóż drugi najważniejszy mężczyzna w jej życiu prosi o wybaczenie, czego więcej potrzeba?

Przeprosin nigdy nie usłyszała tylko od ojca – oni z matką teraz z Zosią nie rozmawiali, uznali, iż to ona namówiła Krzysztofa, by wszystko jej oddał. Ale to było nieistotne – rodzice, jacy by nie byli, zawsze są rodzicami. A Wojtek… Wrócił i teraz Zosia wiedziała, iż wszystko będzie dobrze.

Idź do oryginalnego materiału