Nochnych telefonów szczerze nie cierpię. Normalni ludzie o tej porze nie dzwonią, chyba iż stało się coś naprawdę niezwykłego. Zawsze więc drżę, gdy zadzwoni telefon późnym wieczorem, spodziewając się złych wiadomości.
Już prawie zasypiałam, gdy melodyjka telefonu mojego męża rozdarła ciszę w sypialni. Bartek westchnął i sięgnął po komórkę.
– Nieznany numer – powiedział, rzucając mi przez ramię pełne rezygnacji spojrzenie.
– Wycisz i śpij. Jak coś ważnego, oddzwonią rano – burknęłam i zanurzyłam się pod kołdrą.
Telefon wciąż dzwonił i dzwonił. W końcu odsunęłam kołdrę.
– No odbierz już! – poprosiłam, wiedząc, iż i tak nie zasnę.
Bartek długo słuchał, po czym powiedział, iż rano wyjeżdża.
– Co? – spytałam, już całkiem rozbudzona. – Gdzie?
– Krzysiek nie żyje. Atak serca. Żona dzwoniła, prosiła, żebym przyjechał. Rano wezmę wolne i jadę. Eh, Krzysiu… Nie skończył choćby czterdziestki… – Bartek wstał i poszedł do kuchni.
Następnego ranka odprowadziłam go, pakując czystą koszulę i maszynkę do golenia. Krzyśka znałam słabo, więc nie pojechałam z mężem.
Pijąc kawę, zastanawiałam się, czy najpierw wziąć się za sprzątanie, czy pranie firan. Jak wiadomo, kobieta nigdy nie ma wolnego. Postanowiłam, iż dzisiaj gotować nie będę. Trzy dni bez obiadu nikomu nie zaszkodzą. W przypadku kryzysu usmażę jajecznicę. Jak Bartek wróci, ugotuję coś porządnego.
Ale moim planom nie było dane się spełnić. Ledwo zdążyłam się ogarnąć, gdy zadzwoniono do drzwi. Myśląc, iż to sąsiadka po sól, otworzyłam bez wahania.
W progu stała moja teściowa, a za nią widać było jej drugiego męża, Ryszarda.
– Widzę, iż nie jesteś zachwycona? Byliśmy w pobliżu, więc wstąpiliśmy. Ale jeżeli masz coś pilnego, to możemy iść – mówiąc to, Halina Stanisławowa choćby nie drgnęła, wpatrując się we mnie uważnie.
Jakby kiedykolwiek uprzedzała o swoich wizytach.
– Ależ skąd, proszę wejść! – uśmiechnęłam się słodko, wpuszczając ich do środka.
– Tylko na chwilę, prawda, Rysiu? – Halina zrzuciła z ramion futro z norek.
Ryszard z gracją je złapał, zanim dotknęło podłogi.
– Nie rozbierajcie się, jeszcze dziś nie sprzątałam. Zawsze miło was widzieć, Halinko. Świetnie wyglądasz! – dodałam uprzejmie.
– A Bartuś gdzie? W pracy? Przecież dziś wolne. Zupełnie się nie oszczędza. Tobie też by się przydała jakaś praca. Wtedy nie musiałby harować w weekendy. – W głosie teściowej nie było nutki życzliwości, tylko czyste oskarżenie o moje lenistwo.
– Ja pracuję, tylko zdalnie… – zaczęłam się tłumaczyć.
Mogłabym krzyczeć, i tak by mnie nie usłyszała. Za każdym razem, gdy próbowałam wytłumaczyć, iż teraz można zarabiać przez internet, nagle ogarniała ją głuchota.
Teściowa krytycznym wzrokiem obrzuciła pokój, zauważając kurz na szafce i koszulę Bartka rzuconą na krześle. Zapomniałam ją wrzucić do pralki.
– Nowe firanki kupiłaś? Ładne, ale tamte też były jeszcze dobre. Za dużo wydajecie. Nową kanapę też? A co się stało ze starą? – Nie czekając na odpowiedź, Halina usiadła, testując sprężystość mebla. – Nie za jasna?
A mówią, iż z wiekiem pamięć siada. U mojej teściowej wręcz przeciwnie – była niczym komputer. Jakim cudem pamiętała, jakie firany mieliśmy pół roku temu?
Zostawiłam ją, by nacieszyła się kanapą, a sama rzuciłam się do kuchni, przeklinając w myślach pustą lodówkę. Zwykła herbata nie przejdzie. Wiedziałam, iż wieczorem zadzwoni do koleżanek i opowie, jak źle ją przyjęłam. A swojego jedynego synka to pewno głodzę. Niech mnie! Nie dam jej tej satysfakcji.
Otworzyłam lodówkę. Warzywa na sałatkę były – już coś. Wyjęłam z zamrażarki kawałek schabu i wrzuciłam do mikrofali. W międzyczasie zaczęłam szybkie ciasto biszkoptowe.
Gdy ciasto weszło do piekarnika, mięso rozbiłam i wrzuciłam na rozgrzaną patelnię, a potem pokroiłam warzywa. Po mieszkaniu rozniósł się zapach świeżego wypieku. Spodziewałam się, iż teściowa zaraz wpadnie do kuchni… Na próżno.
Usłyszawszy okrzyk – nie wiem, czy zachwytu, czy oburzenia – pobiegłam do pokoju. Halina stała przy kredensie, trzymając w ręce wazę z porcelany ćmielowskiej.
– Toż to antyk! Na takie rzeczy marnujesz pieniądze mojego syna?! – wykrzyknęła, patrząc na mnie jak na karalucha.
Rzuciłam się w wyjaśnienia, iż to prezent od babci dwa miesiące temu… CIAS– Możesz przestać się tłumaczyć, wiem, iż masz słabość do zbędnych wydatków – przerwała mi teściowa, odkładając wazę z wyrazem wyższości, a ja wróciłam do kuchni, by ratować przypalone ciasto, myśląc, iż przetrwałam kolejną wizytę Haliny, a teraz tylko czekałam, aż Bartek wróci i znów wszystko będzie dobrze.