Gdy mąż wyjechał, a teściowa niespodziewanie odwiedziła

twojacena.pl 4 dni temu

No mogę znieść nocnych telefonów. Normalni ludzie nie dzwonią tak późno, chyba iż stało się coś naprawdę poważnego. Dlatego zawsze wzdrygam się, gdy słyszę dzwonek w środku nocy, i od razu spodziewam się złych wiadomości.

Już prawie zasypiałam, gdy melodyjka telefonu Marcinka rozdarła ciszę w sypialni. Mąż westchnął i sięgnął po komórkę.

– Nieznany numer – rzucił, spoglądając na mnie przez ramię.

– Wycisz. Jak coś ważnego, oddzwonią rano – zamruczałam, zanurzając się pod kołdrę.

Telefon dzwonił jednak dalej. Wzdychając, odsunęłam kołdrę.

– No odbierz wreszcie! – poprosiłam, wiedząc, iż już i tak nie zasnę.

Marek długo słuchał, po czym oznajmił, iż rano wyjeżdża.

– Co? – zerknęłam na niego, już całkiem rozbudzona. – Gdzie?

– Grześ nie żyje. Zawał. Dzwoniła jego żona, prosiła, żebym przyjechał. Rano wezmę wolne w pracy i pojadę. Eh, Grześ, Grześ… choćby czterdziestki nie skończył… – Marek wstał i ruszył w stronę kuchni.

Nad ranem wyprawiłam męża w drogę, pakując mu na zapas koszulę i maszynkę do golenia. Grzesia znałam słabo, więc nie pojechałam z Markiem.

Siedziałam przy kawie, zastanawiając się, od czego zacząć dzień – od sprzątania czy prania firanek? Dla kobiet, jak wiadomo, weekendy nie istnieją. Postanowiłam, iż dziś nie będę gotować. Trzy dni bez obiadów wyjdą mi tylko na zdrowie. W ostateczności usmażę jajecznicę. A jak Marek wróci, zrobię coś specjalnego.

Ale moje plany legły w gruzach. Ledwo zdążyłam się ogarnąć, gdy zadzwonili do drzwi. Myślałam, iż to sąsiadka pożyczyć cukier, więc otworzyłam bez wahania.

W progu stała moja teściowa, a za nią majaczył jej drugi mąż, Zbyszek.

– Widzę, iż nie w porę? Byliśmy w okolicy, pomyśleliśmy, iż wpadniemy. Ale jak jesteś zajęta, to sobie pójdziemy – mówiąc to, Halina Piotrowska choćby nie drgnęła, wpatrując się we mnie badawczo.

Jakby kiedykolwiek wcześniej dawała nam znać przed wizytą.

– Ależ skąd, proszę wejść – uśmiechnęłam się szeroko, przepuszczając ich do środka.

– Tylko na chwilę, prawda, Zbyszku? – rzuciła Halina, zrzucając z ramion sobolowe futro. Zbyszek złapał je w powietrzu z wprawą iluzjonisty.

– Nie rozbierajcie się, jeszcze nie sprzątałam. Zawsze miło was widzieć, Halinko. Świetnie wyglądacie – dodałam słodko.

– A Mareczek gdzie, w pracy? Dzisiaj przecież wolne. Nie szanuje siebie. Tobie też by się przydała jakaś praca. Wtedy nie musiałby harować w weekendy. – W głosie teściowej brzmiało nie tyle wyrzut, co oskarżenie o moje lenistwo.

– Ja pracuję, tylko zdalnie… – zaczęłam się tłumaczyć. Mogłabym krzyczeć, i tak by nie usłyszała. Za każdym razem, gdy próbowałam wytłumaczyć, iż dziś da się zarabiać przez internet, nagle traciła słuch.

Teściowa obrzuciła pokój krytycznym spojrzeniem, natychmiast wychwytując kurz na szafce i porzuconą na krześle koszulę Marka. Zapomniałam ją wrzucić do pralki.

– Nowe firanki kupiłaś? Ładne, ale tamte jeszcze były dobre. Żyjecie ponad stan, za dużo wydajecie. Nową kanapę też? A co się stało ze starą? – Nie czekając na odpowiedź, Halina usiadła na kanapie, sprawdzając jej wygodę. – Nie za jasna?

Mówią, iż z wiekiem pamięć się pogarsza. U mojej teściowej tylko się wyostrzyła. Jakim cudem zapamiętała, jakie firany wisiały u nas pół roku temu?

Zostawiłam ją, by delektowała się kanapą, a sama pognałam do kuchni, przeszukując lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Samą herbatą się nie wykpię. Wiedziałam, iż wieczorem zadzwoni do wszystkich znajomych, opowiadając, jak źle ją ugościłam. A iż jej jedynego synka, Mareczka, w ogóle nie karmię? O nie, nie dam jej tej satysfakcji.

Otworzyłam lodówkę. Warzywa na sałatkę były – już coś. Wyjęłam z zamrażarki mięso i wrzuciłam do mikrofali. Gdy się rozmrażało, zabrałam się za szybkie ciasto biszkoptowe.

Wsadziłam ciasto do piekarnika, mięso rozbiłam tłuczkiem i rzuciłam na rozgrzaną patelnię, po czym wzięłam się za krojenie warzyw. Po mieszkaniu rozniósł się zapach świeżego ciasta. Spodziewałam się, iż teściowa zaraz wpadnie do kuchni… Na próżno.

Gdy usłyszałam okrzyk – nie wiem, czy oburzenia, czy zachwytu – wbiegłam do pokoju, nie wiedząc, co się stało. Halina stała przy szafce z zastawą, trzymając w rękach wazę słynnej fabryki porcelany w Ćmielowie.

– Toż to antyk! Na takie rzeczy wydajecie pieniądze mojego syna?! – wykrzyknęła, patrząc na mnie, jakbym była karaluchem.

Pospieszyłam z wyjaśnieniem, iż to babcia podarowała mi ją w spadku dwa miesiące temu… CIW końcu, gdy Marek wrócił z pogrzebu, a ja opowiedziałam mu o wizycie teściowej, wybuchnęliśmy śmiechem, bo choć jego mama potrafiła doprowadzić mnie do białej gorączki, to przecież oboje wiedzieliśmy, iż jej wizyty to tylko chwilowe burze w naszym spokojnym życiu.

Idź do oryginalnego materiału