Gdy mama wybiera morze: kobieta, która postawiła na siebie po latach życia dla innych

twojacena.pl 1 dzień temu

Wiesz, słuchaj, jak mama wyjechała nad morze… to historia o kobiecie, która zawsze żyła dla innych, aż w końcu wybrała siebie.

— Szymon, mógłbyś wstąpić po chleb? — głos Celiny Stanisławowy drżał, jakby bała się, iż lód pod stopami zaraz pęknie. — Boję się wyjść sama…

— Mamo, ty żartujesz? — Karol przewrócił oczami, nie ruszając się z kanapy. — Dopiero co wróciłem z nocnej zmiany. Mamy z Kasią film obejrzeć, odpocząć trochę.

— Synku… naprawdę nie dam rady… — szepnęła, ściskając telefon.

— Mamo, no przecież żyjemy w XXI wieku! Są dostawy, aplikacje, wszystko! Naucz się w końcu tego używać!

— Gubię się w tych twoich komórkach… Może ty zamówisz?

— Jestem za kierownicą, nie mogę teraz. Poproś Wandę.

— Prosiłam… Ma zebranie w pracy.

— No dobra — mruknął Karol. — Jak wrócę, zadzwonię. Powiesz mi, co potrzebujesz.

— Dobrze, poczekam — odpowiedziała cicho Celina. Ale minęła godzina, potem druga… telefon milczał. Dzwoniła sama — tylko sygnał i cisza. Na koniec pomógł sąsiad, pan Jerzy — zamówił przez aplikację, a potem pomógł odebrać zakupy.

Rozkładając torby, Celina czuła, jak coś ściska ją w środku. Za co? Dlaczego, gdy jej coś jest potrzebne, nie ma nikogo z tych, dla których poświęciła życie?

Przecież była dobrą matką. Została wdową, gdy Karol miał szesnaście lat, a Wanda jedenaście. Wychowywała ich sama. Pracowała jako księgowa i sprzątaczka w nocy. Babcia pomagała, dopóki nie odeszła — i wszystko spadło na jej barki.

Mieszkanie po dziadku – dla Wandy. Dom po mamie – dla Karola. Dla siebie – nic. Wszystko dzieciom. Studia, śluby, wnuki – wszystko na jej głowie. I nigdy się nie skarżyła. Myślała: „Byle im było dobrze”.

Zaprowadzała na zajęcia, siedziała nocami nad lekcjami, prała, gotowała, nosiła ciężkie siatki z Biedronki, leczyła, robiła rosół. A teraz? Stała się nikim. Tłem. Jak szafka w kuchni – jest, ale nikt nie zauważa.

Gdy Wanda prosiła, by posiedzieć z psem – Celina wyprowadzała Fafika choćby w śnieżycę. Gdy Karol zostawiał wnuka na weekend – nie spała po nocach. I nigdy nie prosiła o nic w zamian.

Ale gdy zachorowała – leki przyniósł pan Jerzy. Dzieci wpadły do szpitala na dziesięć minut. Wanda skrzywiła się:

— Mamo, no wiesz, ja się boję szpitali…

— Tu nikt nie jest zachwycony, córeczko…

— Wyzdrowiej, to pogadamy.

Karol też gwałtownie poszedł: „Agnieszka zmęczona, muszę z dzieckiem pomóc”. Żadnego przytulenia, posiedzenia. Nic.

A dziś? Ten lód pod butami uświadomił jej – starzeje się. I jeżeli upadnie, nikt nie przyjdzie. Nikt.

Nagle przypomniało jej się tamto lato. Miała trzydzieści lat. Karol był mały, Wandy jeszcze nie było. Sanatorium w Sopocie. Ciepło, cisza, nikt nie wymagał. Wtedy nie miała telefonu. Tylko ona i morze. Wtedy była szczęśliwa.

Minęło prawie trzydzieści lat.

A ona ani razu nie żyła dla siebie.

Wieczorem, leżąc w łóżku, pomyślała: co ją tu trzyma? Dzieci dorosłe, mieszkania mają. Ani wdzięczności, ani miłości. Tylko oczekiwania. A ona? Czyżby nie była człowiekiem?

Rano wstała, zaparzyła herbatę, wyjęła zeszyt i zapisała: „Sprzedać mieszkanie. Kupić dom nad morzem. Żyć dla siebie.”

Agent nieruchomości znalazł się gwałtownie – koleżanka podpowiedziała. Mieszkanie sprzedało się w miesiąc. Pieniądze na koncie, papiery gotowe.

Gdy wszystko było załatwione, wezwała dzieci.

— Co się stało? — zmarszczył się Karol. — Właśnie wróciłem z pracy.

— Mamo, umówiłam się z koleżanką. To pilne?

— Tak. Muszę wam coś powiedzieć.

— Mów — warknęła Wanda. — Tylko szybko. Mam spotkanie. A i tak, przywieziemy ci Burego na weekend.

— Nie dam rady — odpowiedziała spokojnie Celina.

— Dlaczego?!

— Wyjeżdżam.

— GDZIE?! — wrzasnęli w jednym głosie.

— Do Władysławowa. Kupiłam dom nad morzem. Będę tam mieszkać.

Zapadła cisza. W końcu Karol parsknął śmiechem:

— Mamo, no bez jaj. Skąd cię na to stać?

— Sprzedałam mieszkanie.

— COOO?! — Wanda podskoczyła. — Bez nas? choćby nie porozmawiałaś?!

— Zawsze jesteście zajęci. Nie macie dla mnie czasu.

— I jak sobie tam poradzisz? Sama?

— Dam radę. Mam wreszcie coś swojego. Swój dom, swoje morze, swoje życie.

— Mamo, a myślałaś o nas? — pisnęła Wanda. — Przecież my liczyliśmy na to mieszkanie!

— Ja też liczyłam, iż będziecie moim wsparciem. Ale się pomyliłam. Wystarczy, dzieci. Kocham was. Ale teraz wybieram siebie.

Wyszli. Wściekli, zszokowani. A ona została — sama. Ale po raz pierwszy od trzydziestu lat to „sama” nie przerażało. To była wolność.

Tydzień później stała na werandzie nowego domu, wdychała słony powiew i gładziła parapet. Ciepło. Cisza. Swoboda.

Czasem, by znów poczuć się żywą, trzeba po prostu odejść. Odejść od tych, którzy cię nie doceniają. Wrócić do siebie. Nad morze. Do życia.

Idź do oryginalnego materiału