W kuchni unosił się zapach smażonych kotletów schabowych. Kasia z wprawą przewracała je na patelni, czekając na ten idealny, złocisty rumieniec. Mały Jasio spokojnie pochrapywał w łóżeczku w sąsiednim pokoju. Dzień był wyjątkowo męczący — nieprzespana noc, pranie, sprzątanie, gotowanie, znów pieluchy. I wszystko sama.
Nagle — płacz. Ten rodzaj krzyku, od którego matkom krew ścina się w żyłach.
— Tomek, zajmij się Jasiem! — krzyknęła Kasia, nie odwracając się, ale mając nadzieję na reakcję męża.
Cisza.
Rzuciła łopatkę, zostawiła patelnię na gazie i pobiegła do pokoju. Wzięła synka na ręce, utuliła, uspokoiła. Gdy wróciła, poczuła — kotlety przywarły do dna. Zapach spalenizny rozniósł się po kuchni.
— No cóż, kotlety do kosza. Dzięki, Tomek — powiedziała z goryczą.
Syn znów zaczął marudzić. A Tomek? Siedział jak przyklejony przed telewizorem, gdzie leciał jego ulubiony mecz.
— Tomek! Nic nie ogarniam! Zajmij się dzieckiem! — podniosła głos Kasia. W tym momencie z pokoju rozległ się jego entuzjastyczny okrzyk:
— GOOOOL!!!
Od tego krzyku Jaś rozpłakał się jeszcze głośniej.
Kasia znów pobiegła do synka, przytuliła go mocno. Nie czuła już zmęczenia — w środku wszystko w niej buzowało. Wróciła do kuchni, usiadła przy stole i zamknęła oczy. Potem podeszła do męża.
— Tomek, proszę. Zabierz Jasia na spacer. Muszę dokończyć w kuchni, a po prostu złapać oddech…
— Co, nie widzisz? Jestem zajęty! — odparł, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Wystarczy. Mam dość — powiedziała zimno. — Ciesz się swoją wolnością, Tomku. Wychodzę. Do mamy.
Spakowała rzeczy, zabrała malucha. Wózek pomógł wynieść sąsiad — akurat wychodził z klatki. Po godzinie Kasia stała już pod drzwiami rodzinnego domu.
— Mamo, pobędziemy z Jasiem u ciebie. Tylko trochę. — Głos jej drżał, ale w oczach była stanowczość.
— Zostaniecie, ile trzeba — odparła matka. — Pokłóciliście się?
— Nie, po prostu padam. Jesteś na emeryturze — pomóż mi trochę, dobrze?
Wieczorem zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu — „Tomek”.
— Kasia, gdzie się podziałaś? — spytał zdezorientowany.
— Mówiłam ci, gdy wychodziłam. A może piłka była ważniejsza?
— Nic nie słyszałem… — bąknął.
— Właśnie w tym problem — nic nie słyszysz. Mnie. Naszego syna. Tylko siebie i piłkę na boisku.
— Znowu zaczynasz — mruknął i się rozłączył.
Po godzinie nowy telefon:
— A kolacja gdzie? Czemu nie zrobiłaś?
— A ty czemu mi nie pomogłeś? Nie zdążyłam. Wiesz dlaczego? Bo wszystko spada na mnie.
— No to kiedy wracasz?
— Nie wiem. Za miesiąc. Albo dwa.
— To po co w ogóle wychodziłaś za mąż, skoro od mamy odejść nie potrafisz?!
— Po co? — podniosła głos. — Żeby gotować, sprzątać, prać i słuchać o twoim meczu?! Tego marzyłam całe dzieciństwo! Prawdziwa bajka!
— A ty chcesz, żebym się „babskimi” rzeczami zajmował? Nie doczekasz! Wolałbym się rozwieść, niż być pod pantoflem!
— To się rozwiedź. — Rozłączyła się.
Matka, która siedziała w sąsiednim pokoju, podeszła:
— Jednak się pokłóciliście, co?
— Mamo… nie jestem sprzątaczką. Mam nieprzespane noce. Nie proszę o wiele — tylko o pomoc. A on krzyczy: „Rozwód!” Niech się wali.
— Kasia, nie reaguj tak gwałtownie. Tak, on nie ma racji. Ale ojciec jest dziecku potrzebny. Może nie wszystko stracone.
Minął tydzień. Telefon.
— Kasia, tęsknię… Przyjedź — głos męża brzmiał żałośnie.
— Dopiero zaczynam dochodzić do siebie. Dzięki mamie.
— Czyli nie wrócisz? — ton nagle się zmienił.
— Wrócę. jeżeli pomożesz. Nie proszę, żebyś w nocy wstawał. Ale w weekendy — proszę. Jesteś ojcem.
— Nie doczekasz! Jestem mężczyzną, a nie baba! Kobiece sprawy — niech kobiety się tym zajmują!
Minął miesiąc. Jaś wreszcie spał przez całą noc. Kasia odetchnęła z ulgą. W pewną sobotę podeszła do matki:
— Mamo, pojadę do Tomka. Spróbuję się dogadać. Potem razem odbierzemy Jasia.
— Dawno powinn”Kiedy weszła do mieszkania, zamiast Tomka zastała tylko pozostawiony na stole list z lakonicznym „Wybacz, ale nie nadajemy się do siebie”, a w powietrzu wisiał zapach spalonych kotletów, których nigdy już nie miała okazji przyrządzić.”