Coraz częściej przekonuję się, iż żadne więzy krwi nie gwarantują miłości, szacunku i troski. W naszej rodzinie zdarzyła się historia, od której do dziś serce zamiera – opowieść o tym, jak wnuk chciał wyrzucić własną babcię z jej mieszkania. Ale okazała się sprytniejsza od nas wszystkich i postąpiła tak, iż jedni teraz rwą włosy z głowy, a inni podziwiają jej siłę i charakter.
Poznajcie: babcia ma na imię Stanisława Kazimierczak. Ma siedemdziesiąt pięć lat i jest uosobieniem wigoru, euforii życia i mądrości. Za sobą ma długą pracę, wychowanie dwójki dzieci i niesienie pomocy każdemu. Po śmierci męża została sama w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu w samym centrum Poznania. I właśnie na ten metraż zwrócił uwagę jej wnuk – Marek, brat mojego męża.
Marek z żoną i trójką dzieci od lat tłoczyli się w mieszkaniu teściowej. Ciasno, głośno, kłótnie co drugi dzień. Kupować własne – nie chcieli: „po co brać kredyt, skoro jest babcia z mieszkaniem?”. I czego adekwatnie czekać? „Stara niedługo odejdzie, i wszystko będzie nasze”. Nie mówili tego wprost, ale było widać w każdym ich spojrzeniu, w każdej złośliwej uwadze Marka i jego żony Ewy.
Ale Stanisława miała inne plany. Nigdy nie narzekała, żyła aktywnie – chodziła na koncerty, do teatru, a choćby na randki, co szczególnie wkurzało Marka. Nie mógł zrozumieć: „Jak to? Powinna już tylko siedzieć przed telewizorem i czekać na koniec, a ona ciągle w ruchu”. Czekanie na śmierć babci stawało się nudne. Wtedy Marek postanowił przyspieszyć sprawę – zaproponował jej „w dobrej wierze”, żeby przepisała mieszkanie na niego, a sama przeniosła się do domu opieki. Argumenty były „przekonujące”: „Będziesz miała opiekę, lekarzy, a tu tylko nam zawadzasz”.
Babcia, usłyszawszy to, wstała w milczeniu, poszła do sypialni i zamknęła się na klucz. A już następnego dnia była u nas – u mnie i mojego męża. Od dawna wiedzieliśmy o planach Marka i wcześniej proponowaliśmy babci, żeby do nas się wprowadziła, a mieszkanie wynajęła i oszczędzała na wymarzoną podróż do Japonii. Stanisława się wahała, ale po słowach wnuka – postanowiła od razu.
Pomogliśmy jej wynająć mieszkanie – trafiła się dobra, rzetelna lokatorka. Babcia zaczęła odkładać pieniądze. A wtedy Marek wpadł w szał: zadzwonił, urządził awanturę, oskarżył mojego męża o „pranie mózgu” babci i zażądał… pieniędzy z wynajmu. Jego żona Ewa zaczęła nas nachodzić – najpierw z dziećmi, potem sama. Chodziła, gadała, pytała o „zdrowie ukochanej babuni”. Ale główna myśl była jasna – czekają, aż babcia w końcu odejdzie, i mieszkanie przejdzie na nich.
Ale życie potoczyło się inaczej.
Stanisława poleciała do Japonii. Jej oczy błyszczały z radości, gdy przysyłała nam zdjęcia z Kioto, gdzie podziwiała kwitnące wiśnie. A gdy wróciła – nie poprzestała na tym. Powiedziała: „Chcę więcej”. Poradziliśmy jej z mężem, żeby sprzedała mieszkanie, kupiła małe kawalerkę na obrzeżach miasta, a resztę pieniędzy przeznaczyła na podróże.
Sprzedała swoją „trzypokojówkę” i kupiła przytulne M2 w nowej dzielnicy. A za resztę wyjechała do Europy: odwiedziła Włochy, Niemcy, a we Francji – poznała mężczyznę. Francuza, wdowca, emeryta. Poznali się na wycieczce, a po miesiącu… wzięli ślub. Tak, brzmi niewiarygodnie, ale choćby polecieliśmy z mężem na ich wesele. Mała ceremonia pod Paryżem, szampan, świece, śmiech. Było tak wzruszająco i pięknie.
A Marek? Znowu się pojawił. Znowu żądał od babci… tym razem jej nowego mieszkania. „Niech chociaż odda kawalerkę, skoro wyjechała do męża! Mamy trójkę dzieci, a mieszkać nie ma gdzie!” – wrzeszczał przez telefon. Do dziś nie wiem, jak chcieli tam wszyscy się wpakować.
Babcia tylko się uśmiechnęła: „Jeśli chcecie, przyjeżdżajcie w odwiedziny – mamy z Pierre’em taką fajną tarasówkę”.
Teraz często rozmawiamy przez telefon. Jest szczęśliwa. Mówi, iż po raz pierwszy w życiu czuje, iż żyje dla siebie. Nigdy niczego od nas nie chce, ale zawsze jesteśmy w kontakcie. I wiecie, co jest w tej historii najstraszniejsze? Nie to, iż Marek i Ewa czekali na jej śmierć. Ale to, iż nie potrafili zobaczyć w niej człowieka. Tylko metry kwadratowe.
Więc morał jest prosty: nie mieszkanie zdobi człowieka, ale dobroć i miłość. A jeżeli stawiacie majątek ponad rodzinę – nie dziwcie się, iż w końcu zostaniecie z niczym.