Echo przeszłości: tragedia pewnej kobiety

newsempire24.com 15 godzin temu

Echo przeszłości: tragedia Wandy Nowakowskiej

Wanda Nowakowska stała przed zniszczonymi drzwiami klatki schodowej, ściskając w drżących dłoniach kopertę. Dziewięciopiętrowy blok na obrzeżach Wrocławia wydawał się obcy, jakby z innego świata. Ale gdzieś tam, na czwartym piętrze, mieszkał jej syn. Trzydzieści lat temu zostawiła go – małego chłopca z niesforną grzywką. Teraz miał trzydzieści pięć lat…

– Głupota – szepnęła, wpatrując się w przykurzone okna budynku. – Po prostu beznadziejna głupota…

Na ławce przed blokiem siedziały starsze panie, plotkując. Jedna z nich zawołała:

– A do kogo to, kochanie?

– Do Krzysztofa… Krzysztofa Kowalskiego – głos Wandy zadrżał, imię syna zabrzmiało jak echo z przeszłości.

– Do Krzysia? – ożywiła się staruszka. – Dobry chłopak, uprzejmy, zawsze się wita. A pani mu kto?

Wanda milczała, gwałtownie weszła do klatki. Kim była dla niego? Matką, która nie widziała go przez trzydzieści lat? Obcą kobietą z tym samym nazwiskiem? W windzie wyjęła lusterko. Siwe włosy, zmarszczki wokół oczu – w wieku pięćdziesięciu sześciu lat czasu nie da się ukryć pod makijażem. Czy pamiętał jej twarz? A może w jego pamięci pozostał tylko mglisty obraz?

Czwarte piętro. Mieszkanie po prawej. Pewnie żonaty… Wanda uniosła rękę do dzwonka, ale palce zdradliwie zadrżały. Stała tak minutę, dwie, pięć. W końcu, nie mogąc się zdecydować, zeszła na dół i wrzuciła kopertę do skrzynki pocztowej.

„Krzysztofie. Wiem, iż nie mam prawa prosić. Ale daj mi szansę wytłumaczyć się. Mama. Zadzwoń, oto mój numer…”

Mama. Jak dziwnie brzmiało to słowo, gdy nie wypowiadało się go przez trzydzieści lat. Wanda wróciła do samochodu i przesiedziała tam do wieczora, obserwując klatkę schodową. Wysoki mężczyzna z teczką – żywy obraz ojca. To on. A teraz młoda kobieta z siatkami – pewnie żona. Rozmawiali, śmiali się. Zwyczajna rodzina, zwyczajny wieczór. Czy przeczytał jej list? Zadzwoni?

Telefon zadzwonił, gdy już miała odjeżdżać. Dzwonił Jakub, jej były mąż.

– Po co przyjechałaś? – jego głos, tak znajomy, brzmiał zmęczonym i zimnym tonem.

– Jakubie…

– Nie zaczynaj. Po prostu powiedz – po co?

– Chcę zobaczyć syna – głos Wandy załamał się.

On tylko prychnął, a w tym dźwięku było tyle bólu i pogardy.

– Syna? Trzydzieści lat nie chciałaś, a nagle teraz?

– Nie rozumiesz…

– Nie, to ty nie rozumiesz – jego głos stał się cichszy, ale twardszy. – Gdzie byłaś, gdy chorował? Gdy w szkole go gnębili? Gdy zdawał na studia? Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?

Wanda milczała. Cóż mogła powiedzieć?

– Zadzwonił do mnie. Powiedział, iż wyrzucił twoją kartkę – dodał Jakub. – Wyjedź, Wando. Spóźniłaś się. O trzydzieści lat.

Rozłączenie zabolało jak nóż. Wanda siedziała, patrząc na ciemne okna. Przypomniał jej się mały Krzyś, który wołał ją nocą. Jak wstawała, kołysała go, śpiewając kołysankę… Dlaczego wtedy wyjechała? Dlaczego nie walczyła o niego?

Następnego dnia wróciła. Poczekała, aż Jakub wyjdzie do pracy, i podążyła za nim. Zaparkowała pod jego biurem, weszła za nim. Nie zmienił się – ta sama wyprostowana postawa, ten sam uważny wzrok. Tylko skronie zupełnie siwe.

– Prosiłem, żebyś wyjechała – rzucił, widząc ją.

– Jakubie, proszę. Chcę tylko z nim porozmawiać. Wytłumaczyć…

– Co tłumaczyć? – skrzywił się, jakby od bólu. – Jak odeszłaś do nowego męża? Jak budowałaś nowe życie? Jak zapomniałaś o nas?

– Nie zapomniałam! – łzy spłynęły po jej policzkach. – Codziennie o nim myślałam!

– Myślałaś? – gorzko się uśmiechnął. – A ja go wychowywałem. Sam. Nie spałem, gdy chorował. Odprowadzałem do szkoły. Uczyłem go, jak być mężczyzną. A ty – myślałaś.

Wanda opuściła głowę. W recepcji panowała cisza, tylko tykał zegar.

– Wiesz, o co pytał w dzieciństwie? – głos Jakuba stał się ledwie szeptem. – Tato, dlaczego mama mnie nie kocha? I co mu odpowiadałem?

– Kochałam go! Kocham! – Wanda łkała.

– Nie, Wando. Ty kochałaś siebie. Swoją wolność. Swoje marzenia. Jego – nie.

Wyszła z biura, ledwie trzymając się na nogach. W samochodzie ręce drżały tak, iż nie mogła zapalić silnika. Przed oczami miał małego Krzysia, pytającego, dlaczego mama go nie kocha. Jak mogła? Jak?

Wieczorem znów podjechała pod jego dom. W bramie zobaczyła żonę Krzysztofa – rozpoznała ją po wczorajszym spotkaniu.

– Przepraszam! – krzyknęła Wanda, głos się załamał. – Mogę na chwilę?

Kobieta odwróciła się, jej wzrok był pełen nieufności.

– Kim pani jest?

– Ja… – Wanda zawahała się, słowa paliły gardło. – Jestem matką Krzysztofa.

– A, ta matka – w głosie kobiety, która przedstawiła się jako Kinga, zabrzmiała gorycz.

– Proszę, muszę z nim porozmawiać.

– Po co? – Kinga pokręciła głową. – Żeby znów go zranić?

– Nie, ja…

– Wie pani – Kinga poprawiła torbę na ramieniu – on nigdy o pani nie mówi. Nigdy. Dla niego ten temat nie istnieje. A ja, na pani miejscu…

– Kinga! Gdzie się zatrzymałaś? – rozległ się głos.

Obie drgnęły. Pod bramą stał Krzysztof – wysoki, szeroki w barach, tak podobny do młodego Jakuba. Patrzył na nie, marszcząc brwi.

– Krzysztofie! – Wanda podeszła do niego, serce biło jak młot. – Krzysztofie, to ja…

Spojrzał na nią chłodno, jak na obcą.

– Wiem, kim pani jest – powiedział spokojnie. – I nie chcę rozmawiać.

– Synku…

– Niech pani tak nie mówi – jego głos stał się ostry. – Pani mnie porzuciła. Nie byłem pani potrzebny. Teraz pani nie jest mi potrzebWanda spojrzała na jego odchodzącą figurative, wiedząc, iż właśnie straciła go po raz drugi.

Idź do oryginalnego materiału