Dzień wybaczenia

newsempire24.com 3 tygodni temu

**Dzień Przebaczenia**

Ostatnim autobusem Weronika wróciła z miasta do wsi. Cały dzień biegała między szpitalem, by odebrać potrzebne dokumenty, a zakładem pogrzebowym. Potem znów do szpitala, by oddać do kostnicy węzełek z ubraniami. Mama przygotowała go sama jeszcze za życia. Weronika zdążyła wstąpić do siebie, przebrać się w czarny sweter.

Usiadła na krześle przy stole, wyciągnęła obolałe nogi, nie mając siły się rozebrać. Dom wychłodzony, trzeba by napalić w piecu. Wyjechała o świcie, a teraz już wieczór. Tępym wzrokiem wpatrywała się w brudne ślady na podłodze — od lekarza pogotowia, od mężczyzn, którzy wynosili mamę, od sąsiadów. Dopiero teraz zauważyła, iż cały czas drzwi stały otworem, a na dworze był październik. Nie wiedziała, czy można już myć podłogę. Postanowiła zostawić wszystko, jak jest.

Za drzwiami rozległy się kroki. Weronika zerwała się, myśląc, iż to Jadwiga wróciła, ale do izby weszła sąsiadka.

— Widziałam, iż wróciłaś. Pomóc ci w czymś? — spytała ciocia Hela, przyjaciółka matki.

— Nie. — Weronika opadła na krzesło.

— Zimno u ciebie. Zaraz napalę. — Ciocia Hela wyszła i niedługo wróciła z naręczem drewna, krzątając się przy kuchni, rozpalając ogień.

Na krótką chwilkę Weronice wydało się, iż to mama, iż jej śmierć to tylko zły sen…

— No, zaraz będzie cieplej. — Weszła nie mama, ale ciocia Hela. — Nie martw się o stypę. Jutro pogrzeb? Jedź do miasta, a my z Anną tu wszystko ogarniemy. Jadwiga wie? Przyjedzie? — spytała.

— Telefon milczy, wysłałam wiadomość. Nie wiem. Dziękuję wam bardzo — wyszeptała Weronika, ledwo poruszając wargami.

— Co tam, nie obce przecież. Z twoją matką bliższe byłyśmy niż siostry. — W głosie sąsiadki zabrzmiał wyrzut, a Weronika to wychwyciła, podnosząc na nią oczy. — No to ja pójdę — zmieszała się ciocia Hela i ruszyła ku drzwiom. Złapała za klamkę, zatrzymała się. — Drzwi jutro nie zamykaj, dobrze?

Weronika skinęła głową, przygryzając wargę. W piecu trzeszczało drewno, ogień huczał w kominie, dom ożył. I nagle Weronika nie czuła już tej gęstej, głuchej samotności, która zaległa w chacie po śmierci mamy. Mówią przecież, iż w pierwszych dniach zmarłych można wyczuć blisko. Rozejrzała się — niczego nie dostrzegła.

Mama od dawna chorowała. Po śmierci taty straciła sens życia, gasła w oczach. Czasem Weronice zdawało się, iż nie chce żyć, byle tylko do niego dołączyć. Stała się ponura i milcząca. Po skończeniu szkoły Weronika wyjechała do miasta, zaczęła technikum ekonomiczne.

Co weekend wracała do mamy — na szczęście wieś była blisko. Przywoziła zakupy, pomagała w domu. W ostatnim roku mama gwałtownie schudła i osłabła. Zawiozła ją do szpitala, gdzie usłyszały straszną diagnozę. Mama przyjęła ją z obojętnością, a Weronice wydało się nawet, iż była zadowolona, na pewno nie smutna.

Kiedy mama osłabła tak bardzo, iż ledwo wstawała z łóżka, Weronika wzięła urlop i przyjechała. W pracy uprzedziła, iż pewnie będzie musiała brać dni na własny koszt. Miesiąc później mama umarła. Ostatnie dwa dni nic nie jadła, nie mówiła, była w półświadomości.

Weronika ciągle do niej mówiła, nieważne, czy słyszy. Od dźwięku własnego głusu robiło się mniej strasznie. W ostatni dzień prosiła mamę o przebaczenie za wszystko, błagała, by jej nie zostawiała, gładząc wychudzoną, bezwładną dłoń.

Mówiła, iż lada chwila przyjedzie Jadwiga. Na dźwięk imienia siostry powieki mamy drgnęły, ale oczu nie otworzyła. Może już była tam, w innym świecie, z tatą, do którego tak tęskniła?

Tata był pracowity, pił niewiele, znał umiar — rzadkość na wsi. Wiele kobiet, samotnych i zamężnych, których mężowie przepijali życie, próbowały go uwieść, wciągały pod pozorem pomocy. Ale on kochał mamę, nie zdradził. Na wsi takich rzeczy nie ukryjesz.

Z wypłaty zawsze przynosił im z siostrą paczkę cukierków. Jakże się cieszyły tym skromnym prezentom.

Zmarł młodo, a adekwatnie zginął. A mama nie pogodziła się ze stratą. Weronice było wtedy siedem lat, a Jadwiga skończyła już gimnazjum. Jak wyjechała do szkoły, a adekwatnie uciekła z domu po tragedii, tak nigdy tu nie wróciła.

Niedługo przed śmiercią, gdy mama jeszcze mogła mówić, prosiła Weronikę, by zadzwoniła do siostry, żeby przyjechała. Dzwoniła, pisała, ale telefon milczał lub był wyłączony. Ostatni raz napisała, gdy mama umarła — Jadwiga nie odpowiedziała. Weronika skłamała mamie, iż córka Jadwigi zachorowała. Jak wyzdrowieje, zaraz przyjedzie. Czy mama wierzyła? Nie wiedziała.

Przypomniała sobie, jak rok temu, gdy lekarze postawili diagnozę, zadzwoniła do siostry z prośbą o przyjazd. Jadwiga przyjęła wieść obojętnie.

— Wyrzuciła mnie, nie pamiętasz? Nie przyjadę — twardo odparła starsza siostra.

— Obie jesteście jednakowe. Może umrzeć, przyjedź, pogadajcie, wybaczcie sobie… — błagała Weronika.

— Nie jestem winna śmierci taty. Byłam wtedy dzieckiem. A ona myślała, co czułam, gdy mnie wyrzucała? — podniosła głos Jadwiga.

— Nie wyrzucała cię, tylko w gniewie nagadała za dużo. Bardzo przeżywała… Proszę, przyjedź — Weronika ledwo powstrzymywaJadwiga spojrzała przez okno autobusu na rozstajne drogi i zrozumiała, iż dopiero teraz, gdy już nie ma do kogo wracać, naprawdę wróciła do domu.

Idź do oryginalnego materiału