**Dziennik, 10 stycznia**
Dziękuję synowi za święto! powiedziała teściowa przy stole, który nakrywałam przez 12 godzin! Moja odpowiedź przyszła dokładnie rok później.
Znacie tę scenkę, prawda? 31 grudnia. U normalnych ludzi już wszystko gotowe, a w mojej kuchni jak w filii fabryki amunicji. Na nogach od szóstej rano. Powietrze w mieszkaniu pachnie nie choinką i mandarynkami, ale rozgrzanym olejem, gotowanymi ziemniakami i, szczerze mówiąc, moim cichym rozpaczeniem.
Na kuchence bulgocze galaretka, w piekarniku kaczka z jabłkami, na stole góra warzyw do sałatki jarzynowej i śledzia pod pierzynką. Słowem, standardowy sylwestrowy zestaw, od którego aż mdli. A moja kochana rodzina? Pełni rolę komisji oceniającej.
Mąż leży na kanapie i z miną znawcy pyta: Małgosiu, ziemniaki do sałatki nie rozgotowały się przypadkiem? Pomocy zero, ale kontrola pierwsza klasa! Dorosłe dzieci, syn z żoną, siedzą w telefonach i co godzinę wpada