Dziękuję, mamo, za niespodziankę

twojacena.pl 5 dni temu

Dziękuję, mamo, za prezent

Weronika wyszła z domu i zachwyciła się przemienionym podwórkiem. Przez noc śnieg pokrył całą ziemię. Puszyste, rzadkie płatki bezszelestnie opadały na pożółkłe liście, które cudem ocalały na drzewach i krzewach, na asfalt i zaparkowane samochody.

Wyciągnęła dłoń. Kilka śnieżynek spadło na nią i natychmiast stopniało. Zrobiła kilka kroków, nasłuchując lekkiego chrzęstu pod butami, który przypomniał jej, iż zbliżają się Święta – z zapachem mandarynek, przystrojoną choinką błyszczącą kolorowymi bombkami i, oczywiście, z oczekiwaniem cudu.

Weronika weszła do sklepu, kupiła mandarynki, mleko i słodycze do herbaty. Gdy stała już przy kasie, zadzwoniła matka.

— Weroniko, możesz dziś do mnie przyjechać?

— Tak, mamo. Co się stało?

— Nic. Muszę ci kogoś przedstawić. Przyjdź na obiad. — W głosie matki Weronika usłyszała podekscytowane nuty.

— Znowu chcesz mnie zapoznać z jakimś maminsynkiem? — spytała z lekkim rozczarowaniem.

— To niespodzianka. Zobaczysz — odpowiedziała zagadkowo matka i się rozłączyła.

Ciekawe. Dawno nie słyszała takiego tonu w głosie matki. Gdy odszedł Tomasz, przyszła do niej, skarżąc się między łzami. Matka początkowo pocieszała, ale wszystko zepsuła, mówiąc, iż przecież ostrzegała. Miała rację, ale Weronice wcale nie było przez to lżej. Pokłóciły się. Od tamtej pory nie odwiedzała matki, tylko dzwoniła, próbując poradzić sobie z bólem sama.

Odeszła od kasy i wybrała małe ciasto w dziale cukierniczym. Nie wypadało iść z pustymi rękami.

W domu cały czas myślała, jaki prezent szykuje jej matka. Na wszelki wypadek umyła włosy i delikatnie podkręciła końcówki, podkreśliła rzęsy i usta, założyła ciemnoszaroą spódnicę i sweter w kolorze brzoskwini. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze. Cokolwiek matka zaplanowała, spotka to we właściwym stroju i nastroju.

„Tomasz jeszcze pożałuje” — pomyślała Weronika, wkładając buty i płaszcz.

Matka otworzyła drzwi, a Weronika zastygła w zdumieniu na progu. Oczy matki świeciły młodością, na policzkach grał rumieniec, a przede wszystkim — nowa fryzura odjęła jej dziesięć lat.

— Mamo, wyglądasz świetnie — powiedziała Weronika, podając ciasto.

— Dziękuję. — Matka uśmiechnęła się skromnie i zawstydzona. — Rozbierz się i chodź do pokoju — dodała, odchodząc z ciastem do kuchni.

„Na pewno zaprosiła kogoś w gości” — pomyślała Weronika. gwałtownie się przebrała, poprawiła przed lustrem loki i weszła do pokoju. Z kanapy wstał mężczyzna po pięćdziesiątce, w spodniach i granatowym swetrze, z zakolami nad wysokim czołem i dużym nosem. Zmarszczki przy oczach zdradzały, iż często się uśmiechał lub mrużył oczy przed słońcem. Przyglądał się jej z ciekawością. Przywitała się ostrożnie.

— Weroniko, poznaj Stanisława Janowicza, mojego przyjaciela z młodości — powiedziała matka, obejmując ją w pasie i niepewnie zaglądając w oczy.

— Od razu wiedziałam, iż ze wsi — Weronika spojrzała na nią rozczarowana.

— Chodźcie na obiad, zupa stygnie. — Matka odsunęła rękę i pierwsza weszła do kuchni.

Weronika usiadła na swoim zwykłym miejscu — plecami do lodówki przy oknie. „Czyżby zajął miejsce ojca?” — pomyślała. Stanisław usiadł naprzeciw. Matka zasiadła między nimi, plecami do kuchenki. Tak było wygodniej wstawać. Tak jadali, gdy żył ojciec.

— Rozumiem, iż chciałaś mnie z nim zaznajomić? Nie spodziewałam się tego po tobie. Właśnie dlatego tak się zmieniłaś — powiedziała cierpko Weronika.

— Po co tak? — matka spojrzała na nią z wyrzutem.

— Stęskniłaś się za kułakami? Mało ci ojciec dał? Znowu masz ochotę? A gdzie butelka? Nie przynieśliście wódki? — zapytała, patrząc na Stanisława.

— Stanisław nie pije. On… — matka zawahała się, spojrzała przepraszająco.

On położył dłoń na jej ręce.

— Nie trzeba, Halino.

— Teraz udajecie abstynenta, a potem pokażecie prawdziwe oblicze, gdy się tu wprowadzicie. Mamo, naprawdę wychodzisz za mąż? To ta niespodzianka? Stanisław, żona cię wygoniła i postanowiłeś wykorzystać starą przyjaźń?

Słowa wylewały się z Weroniki, nie mogła przestać. W oczach matki pojawiły się łzy, usta zaczęły drżeć. Stanisław patrzył w talerz z zimną zupą.

— Skończyłaś? — nagle ostro zapytała matka. — A co ja w życiu widziałam? Pijatyki męża i jego pięści. Ty uciekałaś do sąsiadki, gdy wracał pijany. Wychodziłyśmy z domu, chodziłyśmy po nocy, aż zasnął. Wyciągałam mu pieniądze z kartWeronika w końcu zrozumiała, iż matka, tak jak ona, zasługuje na odrobinę szczęścia, i wyciągnęła rękę, by pogładzić jej policzek, szepcząc: „Przepraszam, mamo, po prostu bałam się, iż znów stracisz siebie”.

Idź do oryginalnego materiału