Dzięki, zaporo cesarzowej!

tygodnikprzeglad.pl 2 miesięcy temu

Powódź w Górach Opawskich: Jarnołtówek, Pokrzywna, Moszczanka

Zapora wytrzymała, stara, poniemiecka, ale doglądana z miłością i troską. Są dobra upragnione: chleb, woda i prąd. Jest też rzesza pomagaczy, wspaniałych ludzi. To powodzianom daje siłę i wsparcie.

– W czwartek byliśmy w Prudniku w kinie na thrillerze. W piątek mąż pracował w Nysie, jechał z Pokrzywnej, kto by tam wierzył w powódź. W sobotę miał urodziny, chcieliśmy iść do kina na nasz ukochany tytuł. Ale w sobotę już mieliśmy ulewy, falę, rzekę rozmiarów nam nieznanych – opowiada Krystyna.

Woda zdominowała wszystko. Kina na razie nie będzie, choć oglądanie powodzi też jest filmem, zwłaszcza kiedy własny dom stoi w miarę bezpiecznie. Jak łatwo się komentuje, iż ludzie sobie postawili domy blisko rzeki i się dziwią, iż im je potem porywa. No ale taka mała rzeczka, struga, Złoty Potok w Jarnołtówku, płynący też m.in. przez Pokrzywną i Moszczankę. Te dwie dawne niemieckie wsie dzieli podniebny wiadukt kolejowy, postawiony po zniszczeniu poprzedniego podczas wielkiej powodzi latem 1903 r. Właśnie ta podstępna rzeczka o cechach rzeki górskiej podmyła stary most. Zawisły wówczas same tory kolejowe, co utrwalono na zdjęciach. Resztki fundamentów widać do dziś.

Tu opuszcza się turystyczną, hotelową strefę Pokrzywnej, przechodząc na teren Moszczanki ze stawem rybnym i knajpką. Szło się po żółtym mostku, całkiem wysoko nad lustrem rzeczki. Miejscowi i turyści jak zahipnotyzowani obserwowali, jak woda z bulgotem i sykiem zaczyna się wdzierać na ów mostek. Tak długo go kąsała, aż go wyrwała i poniosła. Nie ma dojścia do ulubionego przez wielu łowiska z pstrągami, placu zabaw dla dzieci; jest brudna rzeka, resztki konstrukcji, pozrywane brzegi. Nie ma miejsca, na którym parkował lokalny wytwórca miodu. Byli za to powodziowi turyści, łowcy wrażeń.

Turyści w czasie powodzi się nudzą

Nagle okazuje się, jak małe cieki wodne, dopływy z lasu, strumyki potrafią hałasować. Jakie są głośne, jak dudnią, huczą, straszą. Kiedy nie ma prądu, nie ma na uliczkach światła, noc jest diablo ciemna, huk tych rzeczek napawa lękiem, pomnaża się w mroku. To uczucie nie jest miłe, choćby dla stałych mieszkańców.

W sobotę, która tu, w Górach Opawskich, była pierwszym niebezpiecznym powodziowym dniem po niespokojnej, ulewnej nocy, kilka hoteli było jeszcze pełnych gości. A podczas deszczu nie tylko dzieci, ale i turyści się nudzą. Każdy uzbrojony w komórkę, stary, młodszy, maszerował nad wezbrany Złoty Potok, który rwał brzegi, porywał ziemię, krzewy. Stali, patrzyli, przyglądali się, zbliżali, by mieć lepsze zdjęcia; zresztą miejscowi także robili pamiątkowe „focie”, by za kilka godzin jednak przyjąć do wiadomości, iż trzeba się ewakuować. W każdej miejscowości było co najmniej kilka takich punktów, bardzo niebezpiecznych, ale pozwalających obserwować rzekę, jej wzrost, jej apetyt na zajęcie kolejnych przestrzeni.

Na trasie spaceru z psem, dzieckiem bezpieczną dotąd asfaltową drogą miał być kolejny miły mostek, a nagle okazywało się, iż deski są śliskie, woda je liże i wdziera się od spodu, by za jakiś czas przelać się górą. Krok na takim mostku, ślizg, na szczęście ludzie zawracali, brali psa na smycz, dziecko trzymali mocnej za rączkę. To była inna rzeka, to był brązowy żywioł z pianą, bulgotami, spiętrzeniami.

Kawałek dalej jest wielka, drewniana restauracja Raj. Droga tam raczej mroczna, bliziutko schronisko młodzieżowe, które dawało dach nad głową ukraińskim uchodźcom, teraz przyjęło „uchodźców powodziowych”. Nieliczni, ale byli, posłuchali sugestii sztabu kryzysowego o konieczności ewakuacji. Bo dom nad rzeką, bo tama pęknie. Zszokowani, niektórzy z psami. Nie wzięli psich kocyków, miseczek, karmy, tak gwałtownie to się działo w Jarnołtówku.

Wiele osób odmówiło opuszczenia domów. – To nie jest łatwa decyzja, sąsiadka przybiegła, iż tama padnie, trzeba uciekać, choć tu wody nigdy nie było, najwyżej podtopienia. Spakowali trochę rzeczy, pojechali, a my tylko parę drobiazgów technicznych wynieśliśmy na górę i uznaliśmy spokojnie, iż najwyżej zaczekamy na piętrze. I nic się tu nie stało, raczej nie miało prawa tu wylać. Auta przeparkowane do sąsiadów „na wysokości”, pół naszej części wsi tam stanęło, worki z piaskiem rozłożone przy wjazdach na uliczki, no, co jeszcze? – wylicza mieszkaniec nowszej części Pokrzywnej.

W karczmie, co Raj się nazywa, znaleźli kilkugodzinne schronienie i posiłek goście jednego z ośrodków wczasowych, tak było bezpieczniej. Dla innych, których powódź zaskoczyła, szukano chleba u jednego z hotelarzy, odmówił. Miał tylko dla swoich gości, jak powiedział. Po paru godzinach nadjechało zaopatrzenie, organizowane siłami m.in. sołtysa; wszyscy dopiero uczyli się na kolejne dni, iż chleb i bieżąca woda to nie jest oczywistość. Kilka osób płakało, kiedy dostało chleb.

Moszczanka, gdzie armagedon

Podobnie z prądem. Pani Maria z Moszczanki nie miała prądu przez cztery doby, nie było wody, poza tą szalejącą w rzece. Najpierw było miło przy świecach, z sąsiadami, potem kolejny dzień i ewakuacja wyżej, do znajomych. Konieczność pozostawienia domów.

[email protected]

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Dzięki, zaporo cesarzowej! pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału