W starej, przestronnej kawalerce panował niecodzienny ruch. Co chwilę rozlegał się dzwonek do drzwi, a do środka wchodził kolejny członek rodziny. Tym razem pojawił się korpulentny mężczyzna w drogim garniturze, którego marynarka napinała się na wypiętym brzuchu.
Blada, niepozorna kobieta skrzywiła się w uśmiechu, a siedzący na kanapie mężczyzna podniósł się i ruszył na powitanie.
– Cezary! Myślałem, iż nie przyjedziesz. – Mężczyźni uścisnęli dłonie. – Siadaj, opowiadaj, jak się wiedzie.
Kobieta z niezadowoleniem przesunęła się na drugi koniec kanapy, ustępując miejsce braciom.
*„Czy to żona Mariana? Tyle miał dziewczyn, a ożenił się z taką…”* – Cezary nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa.
Dzwonek znów zadźwięczał. Wszyscy troje zwrócili głowy w stronę wejścia. Czekali już tylko na jedną osobę. W drzwiach stanął wysoki mężczyzna w czarnych spodniach i granatowym swetrze, podkreślającym biel koszuli.
Bogumił skinął głową, rozejrzał się i usiadł w wytartym fotelu w rogu pokoju.
*„A to się Bogumił wystroił”* – pomyślał Cezary.
Od razu go poznał, choć nie widzieli się od trzydziestu lat. I oto zebrali się trzej bracia, trzej spadkobiercy. Zlecieli się jak sępy. Cezary miał nadzieję, iż nikt poza nim się nie pojawi, a Bogumił już na pewno.
Otrzymali zaproszenie, by przyjechać i pożegnać się z Anną Zawadzką. Dokładnie tak było napisane: *„aby się pożegnać”*. Dla pewności podano adres – na wypadek, gdyby zapomnieli.
Cezary od lat mieszkał w innym mieście z rodziną. Dobra posada, mieszkanie, samochód, dwie córki, jedna już choćby wnuka urodziła. Nie potrzebował ciotczynego spadku. Przyjechał tylko z ciekawości.
Kiedyś mieszkanie wydawało mu się ogromne. Bał się ciemnych kątów, masywnych zegarów i ciężkich mebli.
Gdy ojciec spadł z rusztowania na budowie i zginął, matka pogrążyła się w żalu. Jak sama miała wychować trzech chłopców? Najmłodszy, Marian, miał ledwo pięć lat. Żyli w biedzie i trudzie. Pewnego dnia pojawił się starszy brat matki, o którym dzieci nigdy wcześniej nie słyszały, i zaproponował, by zabrać chłopców, przynajmniej dwóch starszych.
On i jego żona nie mieli dzieci. Matka miała dojść do siebie i zabrać synów z powrotem. Brat dał jej pieniądze i zabrał chłopców. Matka popadła w alkohol i niedługo zmarła.
Ciotka Anna okazała się surowa i chłodna. Karmiła, ubierała chłopców, próbowała ich pokochać. Starszy, Cezary, gwałtownie zrozumiał, iż to szansa na lepsze życie. Zabiegał o względy wuja i jego żony.
Ale średni, Bogumił, zamykał się w sobie, nie chciał budować relacji z nową rodziną. Po szkole nie poszedł na studia, w przeciwieństwie do Cezarego. Wrócił do rodzinnego miasta, do mieszkania rodziców. Zaczął pracę, uczył się zaocznie. Wuj pierwszBogumił stał na ganku starej willi, gdy dojrzawszy idącą ku niemu Verę, zrozumiał, iż żadne dziedzictwo nie jest warte więcej niż ludzkie serce.