Dziadkowi w łaźni posłać! Nie chcę się przed przyjaciółmi kompromitować! oświadczyła teściowa.
Marysiu, już niedługo przyjeżdżają moi przyjaciele z Węgier. Pamiętasz, mówiłam, iż zostaną u nas na kilka dni? zbliżyła się do Marysi, pracującej przy komputerze, teściowa, Zofia Stanisławowska.
Młoda kobieta oderwała zmęczone spojrzenie od ekranu, łagodnie się uśmiechnęła i skinęła głową. Była wykończona, a jeszcze nie skończyła projektów nowej kolekcji ubrań, nad którą pracowała od podstaw. Zadań było mnóstwo, więc choćby w domu każdą wolną chwilę poświęcała pracy. Oczy ją piekły, a obraz czasem się rozmazywał. Powinna zrobić sobie przerwę, wyjść na podwórze, posiedzieć na huśtawce i odetchnąć świeżym powietrzem. Tak właśnie zamierzała zrobić, ale nie wiedziała jeszcze, iż za chwilę jej humor zostanie bezpowrotnie zrujnowany.
Oczywiście, pamiętam. Mówiłaś. Przyjeżdżają jutro, tak?
adekwatnie to dziś odparła Zofia Stanisławowska niezadowolonym tonem, unosząc podbródek.
Och! Tak się zagłębiłam w pracy, iż choćby nie pamiętam, jaki dziś dzień. Mogę w czymś pomóc? Coś przygotować? Posprzątać?
Już wszystko zrobiłam. Nie doczekałam się pomocy. Ale to nic, przyszłam z inną sprawą. w uproszczeniu posłasz dziadkowi w łaźni. Niech tam sobie pobędzie parę dni. Ubikacja jest niedaleko, jedzenie mu zaniesiesz, nic mu nie będzie. Niech się tylko nie pokazuje zbytnio. Powiemy, iż to nasz ogrodnik, którego przygarnęliśmy. Rozumiesz? Przyjeżdżają ważni dla mnie goście i nie chcę się przed nimi kompromitować.
Słowa Zofii Stanisławowskiej brzmiały jak rozkaz, nie prośba. Mówiła z irytacją, dając do zrozumienia, iż synowa ma postąpić właśnie tak i żadnej innej opcji nie ma. A jeżeli się sprzeciwi, nic dobrego jej nie czeka.
Zofio Stanisławowska, co pani mówi? Czym mój dziadek mógłby panią skompromitować? zapłonęła Marysia.
Policzki młodej kobiety zaróżowiły się z oburzenia.
Teściowa i jej dziadek, Stanisław Wojciechowski, nie darzyli się sympatią. Dziadek unikał kłótni z tę zrzędliwą babą, jak ją nazywał, ale napięcie między nimi wisiało w powietrzu.
Usłyszałaś, co powiedziałam. Czy to niejasne? Nie chcę się kompromitować! Ten starzec jest taki niechlujny. Przy stole ani razu nie zje spokojnie, żeby się nie zakrztusić albo czegoś nie rozlać.
Bo ma problemy z przełykiem twarde jedzenie go dusi. Do tego ręce mu drżą po latach pracy w hucie. Pani to doskonale wie. Mimo to dziadek to wspaniały człowiek i nie rozumiem, o co pani chodzi. Jak niby miałby panią skompromitować przed gośćmi? Co on w ogóle ma z panią wspólnego?
Marysiu, podnosisz na mnie głos? Czy ja ci coś złego zrobiłam? Poprosiłam o drobiazg, ale jeżeli dla teściowej nie potrafisz choćby tego zrobić, zapamiętam to sobie! Wychowałam ci takiego męża, powierzyłam go w twoje ręce, a ty na mnie krzyczysz!
O żadnym krzyku oczywiście nie było mowy, ale Zofia Stanisławowska miała własną wersję rzeczywistości.
Unosząc podbródek jeszcze wyżej choć wydawało się to niemożliwe wyszła z pokoju synowej, trzaskając drzwiami. I skąd u niej ten nawyk? Zarządzać jak królowa i drzwiami walić?
Marysia była wściekła. Jak Zofii Stanisławowskiej język się nie zawinął, by prosić o coś takiego? A adekwatnie nie prosić żądać. Widać było, z jaką pogardą mówiła o jej dziadku, więc Marysia postanowiła porozmawiać o tym z mężem. Tym bardziej iż Wojtek miał lada chwila wrócić na obiad.
Wpadła do dziadka, upewniła się, iż wszystko w porządku, włączyła mu lampkę i połajała, iż znowu majsterkuje swoje drewniane szkatułki bez dodatkowego światła.
Wnuczko, tylko chwileczkę. Skończę ten wzorek i się położę. Zmęczyłem się dziś uśmiechnął się dobrotliwie Stanisław Wojciechowski.
Kiedyś to ja tak mówiłam: Tylko stronę jeszcze przeczytam, a ty się gniewałeś. Pamiętasz?
Dziadek się roześmiał. Na sercu zrobiło się trochę lżej.
Wojtek wrócił na obiad, ale nie udało się z nim porozmawiać w cztery oczy, bo Zofia Stanisławowska krążyła wokół syna, natarczywie powtarzając, iż musi koniecznie wyjść wcześniej z pracy i pojechać po jej przyjaciół na lotnisko.
Mamo, Marysia ma prawo jazdy. Dogadajcie się. Nie mogę. Dziś mamy istotny projekt. Nie wyjdę wcześniej. Może choćby się spóźnię.
Obiecałeś! Rzadko cię o coś proszę. Ważne, żeby to syn mnie zawiózł! wyrzuciła z siebie Zofia Stanisławowska.
Nadąsana wyszła, a Marysia ciężko westchnęła. Wojtek po minie żony zrozumiał, iż narasta napięcie, które może przerodzić się w konflikt.
Co się stało, kochanie? Coś cię martwi?
Twoja mama ostatnio zachowuje się dziwnie, jakby chodziło o życie i śmierć. Dzisiaj zażądała, żebym posłała dziadkowi w łaźni, bo boi się, iż ją skompromituje przed gośćmi. Wojtek, rozumiem wiele, ale to już przesada, nie sądzisz?
Wojtek głośno westchnął, podrapał się po głowie i zamyślił. Zachowanie matki go irytowało dobrze wiedział, iż często przekraczała granice. A ostatnio wręcz rozkoszowała się swoją bezczelnością. Może zawsze taka była? Czasem Wojtkowi choćby przychodziło do głowy, iż ojciec nie bez powodu odszedł. Matka zawsze wmawiała mu, jaki to ojciec był zły A może po prostu nie wytrzymał jej charakteru?
A ty co odpowiedziałaś?
Oczywiście, iż odmówiłam. Nie będę tak traktować dziadka. To nienormalne.
Masz rację. Porozmawiam z mamą, jeżeli znowu coś takiego zrobi. Obiecuję.
Wojtek wstał od stołu, pocałował żonę w policzek i ruszył do samochodu, bo w pracy faktycznie miał dużo na głowie.
Ponieważ nie udało mu się zwolnić wcześniej, to Marysia zawiozła teściową na lotnisko. Po ich rozmowie napięcie tylko rosło. Marysia czuła się winna, choć












