Dwie melodie jednej przyjaźni
Jagoda i Kornelia znały się od zawsze. Mieszkały obok siebie i chodziły do tego samego przedszkola. Ich przyjaźń wydawała się równie nieodłączną częścią świata, co ławka na podwórku albo stary grusza w ogródku. Raz schowały się przed deszczem pod tą gruszą, dzieliły się cukierkami, które Kornelia zawsze trzymała w kieszeni. A w ciszy przedszkolnego odpoczynku zasypiały w sąsiednich łóżeczkach, splatając ciemne i jasne kosmyki włosów w jedną chaotyczną kłębek.
Rodziny były różne, niczym dwa odrębne instrumenty, ale w orkiestrze dzieciństwa ich melodie zaskakująco się ze sobą zgadzały.
Rodzina Jagody była porządkowa. Ojciec, Leszek Kowalski, pracował inżynierem w hucie, a matka, Anna Nowak, uczyła w szkole muzycznej. W ich mieszkaniu zawsze unosił się zapach wanilii od świeżych bułek i połysku wypolerowanego parkietu. Panował tam ład: książki stały w równych szeregach, obiad podawano o stałej porze, a weekendowe plany dyskutowano przy stole z obruskiem przypłochowanym proszkami.
Anna marzyła, by Jagoda została pianistką i od szóstego roku siadała ją przy lśniącym, czarnym fortepianie. Dziewczynka grała gamy, patrząc przez okno na hałas beztroskiej zabawy innych dzieci.
Rodzina Korneli była twórczym chaosem. Matka, Irena, szyła kostiumy dla lokalnego teatru, a ich mieszkanie przypominało skład rekwizytów. W rogu stał kartonowy rycerz w zbroi, na oparciu krzesła wisiał balowy suknia sprzed lat, a na kuchennym stole, wśród skrawków tkanin i zapachu smażonych ziemniaków, leżała gliniana głowa z podniesionymi brwiami. Ojca Korneli nie było; Irenę wypełniała miłość, praca i lekkie, artystyczne niełamanie zasad. Nie było tu sztywnych reguł, ale zawsze było fascynująco.
To właśnie w mieszkaniu Ireny Jagoda po raz pierwszy poczuła smak prawdziwego, nieco szalonego życia. Dobra, wyprasowana dziewczynka w sukniczce, zachwycona, przymierzała tiary i tiary, brudziła ręce klejem i farbą, słuchała przy herbacie z domowym dżemem opowieści Ireny o kulisowych intrygach. Dla Jagody dom Korneli był portalem do innego, jaskrawego i wolnego świata.
Dla Korneli dom Jagody był wyspą stabilności i przytulności. Uwielbiała odwiedzać ich, kiedy Anna jej pozwalała. Siadała przy idealnym stole, jadła idealne serniczki i czuła się częścią tej przewidywalnej, pewnej rzeczywistości. Leszek od czasu do czasu pokazywał jej proste sztuczki z monetami, a jego spokojna, męska energia była dla niej cichym ukojenie. Kiedy Jagoda siadała przy fortepianie, Kornelia zamarzała w rogu, oczarowana. Dla niej muzyka przyjaciółki nie była rutyną, ale magią.
Matki dziewcząt podchodziły do siebie z grzeczną czujnością. Anna przewracała oczami, patrząc na nieustanny artystyczny bałagan Ireny, gdy wpadała na chwilę w ich mieszkanie załatwić jakieś sprawy. Cicho cieszyła się, iż Jagoda rośnie w dyscyplinie. Irena z kolei uważała rodzinę Jagody za nieco nudną, ale żywiła głęboką wdzięczność, iż jej Kornelia zawsze ma co jeść, jest pod opieką i otoczona sterylną czystością.
Co zaskakujące, te dwa różne światy nie konfliktowały, a dopełniały się niczym yin i yang. Gdy w piątej klasie Kornelię dopadła dramatyczna sytuacja z chłopcem, płakała nie na ramieniu matki, ale na idealnie uprzątaną pościel Jagody, a Anna, łamiąc wszystkie swoje zasady, przyniosła im na tacy kakao z pianinkami. A kiedy Jagoda po raz pierwszy dostała czwartkę z matematyki i bała się wrócić do domu, to właśnie Irena, spotykając ją w klatce schodowej z kupą tkanin, wzięła ją do siebie, nakarmiła naleśnikami i zapewniła, iż jedna ocena to nie wyrok i zdecydowanie nie koniec świata.
Ich przyjaźń, spleciona z jasnych i ciemnych włosów, okazała się mocniejsza niż się wydawało. Została utkane nie tylko z ich własnych sekretnych śmiechów, ale także z zapachu wanilii z jednego mieszkania i kleju teatralnego z drugiego. Z dwóch macierzystych miłości, tak różnych, a jednak równocześnie silnych, które nieświadomie budowały mosty nad przepaścią codziennych nieporozumień, tworząc dla dziewczyn jeden wspólny, niezwykle bogaty i kolorowy świat.
Lata przelatujące za oknem, niczym kartki z kalendarza, ustawiały wszystko na swoim miejscu. Po szkole ich drogi rozeszły się, ale nie zerwały raczej rozciągnęły się jak sprężyna, gotowa w każdej chwili zaciągnąć je z powrotem.
Przełom nastąpił w liceum. Anna już dobierała wieczorowe suknie na koncerty w konserwatorium, w które miała wystąpić jej córka. Ale Jagoda, zawsze posłuszna, nagle się sprzeciwiła.
Nie chcę iść do konserwatorium powiedziała pewnego wieczoru, patrząc poza fortepian.
W pokoju zapadła osłupiała cisza.
Dlaczego? Masz talent! Całe życie się uczyłaś! głos Anny zadrżał.
Jagoda zaciśnęła pięści.
Nie chcę żyć w świecie samych gam i cudzych sonat. Chcę zrozumieć, jak naprawdę działa świat. Jak płyną pieniądze, jak funkcjonują przedsiębiorstwa. To to też jest muzyka, mamo. Tylko inna.
Anna była w rozpaczy. Brzmiało to dla niej jak zdrada nie tylko jej marzeń, ale i samej sztuki.
Właśnie wtedy Kornelia, siedząca tego wieczoru w kuchni z Leszkiem, znalazła adekwatne słowa.
Pani Anno szepnęła Jagoda nie ucieka od muzyki. Ona po prostu szuka własnego instrumentu.
Jagoda wstąpiła na wydział ekonomii w stolicy. Jej matematyczny umysł, wyhodowany latami strukturalnej muzyki, odnalazł się w skomplikowanych wzorach i modelach finansowych. Zanurzyła się w naukę, potem w pracę. Dni wypełniały się kursami, stażami w międzynarodowej korporacji, terminami. Nauczyła się mówić językiem wykresów i KPI, jej garderoba składała się z drogich, idealnie dopasowanych garniturów. Osiągnęła wszystko, o czym marzyła: karierę, niezależność finansową, status.
Jednak wieczorami, wracając do eleganckiego, dobrze urządzonego kawalerkistudia, czuła pustkę. Tak, to było jej życie, wybrane przez samą siebie. Podobało się jej, widziała efekty, ale czegoś w niej brakowało.
Kornelia pozostała w rodzinnym mieście. Została przyjęta do szkoły artystycznej i po jej ukończeniu otworzyła mały warsztat. Tam czyniła cuda: tworzyła ekskluzywne ubrania, kolorowe i oryginalne, a także odradzała życie starym, zabytkowym rzeczom. Mama uczestniczyła w tych projektach i zawsze wspierała córkę.
Warsztat Korneli stał się przystanią dla podobnych dusz artystów, aktorów z teatru Ireny, muzyków. Wszyscy znajdowali tam coś dla siebie. Irena z zapałem pomagała córce. Jej wieloletnie doświadczenie kostiumograficzne i wyczucie smaku przemieniały proste projekty w małe dzieła sztuki. Mogły dyskutować do późnej nocy o kroju sukni z lat dwudziestych czy o koronkach do vintagebluzek, i w tych chwilach Kornelia szczególnie czuła, jak wielkim szczęściem jest mieć taką mamę.
Kontakt z Jagodą sprowadzał się do rzadkich wiadomości w komunikatorze i lajków pod zdjęciami. Jagoda widziała fotki Korneli: przy pracy, piękne vintagesuknie na manekinie, ich kot śpiący w koszu z tkaninami. W jej świecie korporacyjnych wyjazdów i teambuildingów te proste euforii wydawały się utraconym rajem.
Kornelia zaś obserwowała szybki wschód przyjaciółki z dumą i lekką nostalgią. Moja Jagoda podbija świat myślała, patrząc na jej zdjęcie przed drapaczami biurowców. A w jej warsztacie, pachnącym skórą i farbą, robiło się odrobinę ciszej.
Ich życie toczyło się własnym rytmem, ale przyjaźń, choć zdawała się być przeszłością, nagle przypomniała się o sobie.
Pewnego dnia Jagoda, przeglądając rzeczy po przeprowadzce, znalazła na dnie walizki starą fotografię. Były na niej z Kornelią, mające około siedmiu lat, siedzące pod tą samą gruszą, przytulone. Patrząc na te szczęśliwe twarze, Jagoda poczuła tak silny przypływ straty, iż serce zaciśnęło się z tęsknoty. Miał wrażenie, iż straciła przyjaciółkę, tę, która potrafiła cieszyć się po prostu.
Tej samej nocy napisała do Korneli długą wiadomość, nie o sukcesach, a o tym, jak czasem czuje się samotna w hałaśliwym mieście pełnym milionów ludzi. Jak zmęczona jest dusza liczb i wykresów. Jak zazdrości prostoty i sensu, które biją z każdego zdjęcia z warsztatu Korneli.
Odpowiedź przyszła po piętnastu minutach. Jagodziu, głupia pisała Kornelia a myślałam, iż stałaś się tak ważna, iż nasz artystyczny chaos już nie ma w twoim życiu miejsca. Tęsknię za tobą każdego dnia.
Od tego momentu ich komunikacja odżyła. Nie pisały codziennie rytmy życia były zbyt różne ale rozmowy wideo stały się rytuałem oczyszczenia. Jagoda, rozciągnięta na swojej skórzanej, włoskiej sofie, mogła godzinami słuchać, jak Kornelia i Irena dyskutują o odcieniu koralików do teatralnej korony. A Kornelia, wsłuchując się w skomplikowane wyzwania zawodowe Jagody, dawała porady z perspektywy zdrowego rozsądku i intuicji, które okazywały się nieoczekiwanie genialne.
Jednak pewnego dnia Jagoda poczuła, iż tych rozmów już nie wystarcza. Pragnęła wziąć oddech własnego miasta i objąć przyjaciółkę naprawdę.
Decyzja zapadła nagle, jak wiosenny przelotny deszcz. Szef dał jej tydzień urlopu pierwszy od trzech lat. Spalasz się powiedział łagodnie, a Jagoda nie znalazła argumentu. Zamiast lecieć nad morze, jak radzili koledzy, kupiła bilet kolejowy do rodzinnego miasta.
Nie poinformowała ani rodziców, ani Korneli. Coś ciepłego i przytulnego kazało jej zrobić ten niespodziewany gest.
Spotkanie z rodzicami było pełne łez i radości. Anna, zapominając o surowości, płakała, przytulając córkę, a Leszek trzymał ją mocno za rękę. W ich stałym, przytulnym mieszkaniu znów unosił się zapach wanilii, jak kiedyś, a Jagoda po raz pierwszy od dawna poczuła, jak ciężar w sercu topnieje.
Wieczorem, przy herbacie, zadzwoniła do Korneli.
Cześć, to Jagoda. Jestem w mieście.
Na linii zapadła chwilowa cisza, po której rozległ się radosny krzyk.
Gdzie jesteś?! Nie ruszaj się, jadę!
Po dwudziestu minutach Kornelia stała w progu, zadyszana. Spojrzały na siebie przez sekundę, a potem rzuciły się w objęcia, jak dwie siódemkowe dziewczynki, jednocześnie śmiejąc się i płacząc.
Jagodziu, to ty? wydusiła Kornelia, wycierając łzy rękawem. Co za istotny ptak przyleciał.
A ty wciąż taka sama jak zawsze odpowiedziała Jagoda między śmiechem.
Usiadły w kuchni rodziców i czas cofnął się wstecz. Tylko iż zamiast kakao z pianinkami w szklankach teraz lśniło wino musujące, a tematem rozmowy były ich dorosłe życie. Jednak poczucie pełnego zrozumienia i lekkości pozostało niezmienione.
Następnego wieczoru wybrały się do kawiarni. Rozmawiając, nie zauważyły, jak płynie czas.
Przy sąsiednim stoliku siedział chłopak. Czytał książkę, ale wzrok nieustannie wracał do ich stolika, skąd od czasu do czasu dochodził cichy śmiech. Kiedy Kornelia poszła umyć ręce po rozlanym winie, nie wytrzymał i podszedł do Jagody.
Przepraszam za śmiałość uśmiechnął się nieśmiało. Ale nie mogłem nie zauważyć Państwo po prostu promienieciecie, gdy rozmawiacie. Rzadko dziś spotyka się takie, prawdziwe, żywe porozumienie.
Jagoda, zwykle powściągliwa wobec nieznajomych, nie zamilkła. W głowie przelotnie przeszła myśl: Co by teraz zrobiła Kornelia? i uśmiechnęła się w odpowiedzi:
Nie widzieliśmy się latami. nadrabiamy stracone chwile.
W tym momencie wróciła Kornelia, gwałtownie oceniła sytuację i usiadła, patrząc z zainteresowaniem na nieznajomego.
To Maksymilian przedstawiła go Jagoda. Zachwycony naszą przyjaźnią.
I słusznie odparła Kornelia. Siadajcie, skoro już zaczęliśmyW tej nocnej mgiełce, gdy ich ręce splatały się nad filiżanką, a dźwięk fortepianu z oddali rozbrzmiewał jak echo zapomnianych melodii, przyjaźń rozbłysła jak gwiazda, której blask prowadził je z powrotem do wspólnego, nieskończonego śnienia.














