DWA LATTE.
– Dobry wieczór, Pani Jadwigo! Jak zwykle dwa latte? – zapytałem z uśmiechem, patrząc z niepokojem na drobną, pooraną głębokimi zmarszczkami, ale wciąż pełną wdzięku twarz spóźnionej klientki.
– Witaj, Kasiu! Tak, jak zawsze, dwa latte. I bądź tak miły, ugość staruszkę, dorzuć jeszcze rogalika, proszę.
Jadwiga Kazimierzówna oparła laskę o oparcie krzesła i, tłumiąc grymas bólu, z trudem usiadła przy stoliku przy oknie.
– Wszyscy się martwiliśmy i zastanawialiśmy, co mogło Panią zatrzymać? Nie do wiary, żeby Pani zapomniała, jaki dziś dzień. Wychodziłem choćby na ulicę, by wypatrywać – powiedziałem, na chwilę odrywając się, by wydać polecenia nowej kelnerce.
– Kochanie! To, co Wam przyszło do głowy, na pewno mnie kiedyś spotka, ale kiedy i jak – tego nikt nie wie. Nie martw się, Kasiu, sprawa jest prosta – rano poszłam po emeryturę, a bankomat połknął mi kartę. Musiałam iść do banku i czekać w kolejce. Wygląda na to, iż wszystkie staruszki z dzielnicy postanowiły właśnie dziś, w sobotę, załatwić sprawy bankowe! – żartowała Jadwiga, ale było widać, jak bardzo jest zmęczona.
Jej dłonie, zawsze w czarnych koronkowych rękawiczkach, zdradliwie drżały, kąciki ust opadły, a blada, drobna twarz wyraźnie zbrzydła. Cóż, lata nikogo nie oszczędzają, niestety…
Pracuję jako kierownik w małej kawiarence w sercu gościnnej Warszawy. Moje ukochane miasto skrywa niezliczone tajemnice i zwierzenia, ale o wszystkim po kolei.
Zaczynałem pracę w wieku piętnastu lat, gdy zapragnąłem zarobić na urlopie na nowy telefon dla mamy. Przyszedłem tutaj, zaproponowałem swoje usługi. Najpierw zaufali mi mycie podłóg i naczyń, potem przeszkolili i awansowali na kelnera.
Po szkole poszedłem na studia psychologiczne. Uczę się zaocznie, co nie przeszkadza mi praktykować życiową mądrość w tej kawiarni. To tutaj mieszkańcy i goście Warszawy dostają napój z aromatycznych ziaren, który ożywia zmęczone dusze i przywołuje wspomnienia ukryte w zakamarkach pamięci tam, gdzie na zawsze osiadły nasze marzenia.
Obserwowanie ludzi stało się moją pasją. Staram się odczytywać z twarzy ich nastroje i pragnienia, unikając nieporozumień.
W kawiarni bywa różnorodna klientela rozkrzyczana młodzież, zakochani, którzy patrzą sobie w oczy, eleganckie panie w towarzystwie starszych dżentelmenów i młode mamy z ruchliwymi dziećmi.
Na początku kariery poznałem niezwykłą parę małżeńską, o której chcę opowiedzieć.
Był to wysoki, dostojny siwowłosy mężczyzna i kobieta, która uparcie walczyła z upływem czasu. Przychodzili co sobotę, bez względu na pogodę. W śnieg, deszcz i upał, Jadwiga i Andrzej spacerowali pod rękę po wąskich uliczkach i zawsze wstępowali na kawę to był ich rytuał, którego nie zakłócało nic, prawie nic.
– Zmarzłaś, uparta istoto i współwinowajczyni całego mojego życia? Mówiłem, żebyś wzięła parasol, uparciuchu jeden – od wczoraj bolą mnie nogi, a ty swoje: nie będzie deszczu, nie będzie. I kto miał rację? – pytał zirytowany Andrzej, patrząc, jak Jadwiga, z miną znawczyni, sączy aromatyczną kawę.
– I co z tego? Nic mi nie będzie. Nie jestem z cukru, nie rozpuszczę się – odpowiadała z udawanym gniewem.
– Zapomniałaś, jak tej jesieni przemoczyłaś nogi? Chodziłaś po kałużach, jakby dzieciństwo wróciło. Potem leczyliśmy twój miesiąc bronchit? – denerwował się mąż. – Nie można być tak lekkomyślną. W naszym wieku trzeba być ostrożniejszym.
– Andrzeju, nie zrzędź jak stary dziad. Wszystko będzie dobrze. Zamów mi lepiej jeszcze rogalika z cynamonem tak tu smakują – mówiła Jadwiga.
Kiwała głową z godnością, a on, nie odrywając od niej wzroku, powoli mieszał cukier w filiżance.
Z uśmiechem zamawiał kolejny rogalik, patrząc, jak z rozkoszą odgryza kawałek pachnącego ciasta, zamyka oczy i nuci pod nosem.
– Lubię patrzeć, jak jesz! – mówił Andrzej. – To przyjemniejsze niż jeść samemu. I jak ty to wszystko mieszczysz? Wcale nie tyjesz! Zazdroszczę apetytu, bo po operacji ledwo zmuszam się do jedzenia.
Niestety, około rok temu Andrzej odszedł, ale Jadwiga wciąż przychodzi do kawiarni. Zawsze zamawia dwie filiżanki latte, ale wypija tylko jedną. Druga stoi nietknięta.
Siedzi przy oknie, na swoim miejscu, mieszka cukier i milczy. Po kawie długo patrzy w okno, jakby na kogoś czekała. Czasem płacze, ocierając łzy batystową chusteczką.
Wiem, iż w takich chwilach lepiej nie przeszkadzać. Wspomnienia należą tylko do niej. Życiowych marzeń nie sprzeda się na aukcji ani nie kupi za żadne pieniądze.
Pewnego dnia Jadwiga zwierzyła mi się ze swojej historii.
Poznała Andrzeja w bibliotece, gdy spadła z drabiny.
– Niech się pani nie potłukła? – zapytał ją. Ona, zawstydzona podwiniętą spódnicą, nie mogła wydusić słowa. Jego mocne ręce postawiły ją na ziemi, a ona utonęła w jego oczach.
– Pobraliśmy się po trzech miesiącach – mówiła. – Wiedziałam, iż to mój mężczyzna. Dlaczego? Czułam to każdą częścią duszy. I nigdy tego nie żałowałam! Bywało różnie, ale zawsze wiedziałam, iż wybrałam dobrze. Gdy byłam chora, sam nakładał mi wełniane skarpety i przynosił herbatę z malinami. Brakuje mi go, Kasiu. Gdy zamykam oczy, słyszę jego kroki i stuk laski. Straciłam pół siebie… Ale mam nadzieję na zmartwychwstanie. Tymczasem… trzeba żyć dalej.
Właścicielka kawiarni nie raz oferowała, by nie płaciła, ale Jadwiga zawsze odmawiała:
– Za wszystko w życiu trzeba zapłacić.
Teraz też, zapłaciwszy, wyszła powoli, opierającA kiedy drzwi kawiarni zamknęły się za nią, wiatr poruszył zasłoną przy oknie, jakby ktoś niewidzialny przysiadł przy jej stoliku i wziął do ręki drugą, wciąż pełną filiżankę.