Drzwi otwarte na oścież

twojacena.pl 5 dni temu

Drzwi uchylone

Kiedy Katarzyna wróciła ze sklepu, drzwi do mieszkania były lekko otwarte. Nie na oścież – po prostu niedomknięte. Szpara między futryną a drzwiami wyglądała dziwnie starannie, jakby ktoś celowo zostawił ją w tej pozycji. Może wszedł, rozejrzał się, zawahał – i wyszedł, nie decydując się zostać. A może wciąż był w środku.

Postawiła torby z zakupami na podłodze i zamarła. Serce biło cicho, ale szybko. Żadnego szmeru, żadnych kroków. Tylko cisza i lekki przeciąg poruszający róg dywanu w przedpokoju. I jeszcze – ledwo wyczuwalny zapach czegoś obcego, nienależącego do tego domu. Tytoń? A może po prostu ulica? Wciągnęła powietrze, ale znów pachniało zwyczajnie.

Mieszkała sama od trzech lat. Od kiedy Tomasz odszedł – najpierw do wynajętego mieszkania, potem do innego miasta, w końcu do nowego życia. Napisał do niej dwa razy. Raz – by zabrać sweter, drugi – by oznajmić, iż się żeni. Nie odpowiedziała. Nie dlatego, iż była zła. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć, kiedy nikt już nie pyta. A w środku dawno wszystko się zatrzeło – została tylko gładka, trochę smutna powierzchnia, jak oszronione okno: niby są ślady, ale nie wiadomo, czyje.

Powoli weszła, rozejrzała się po korytarzu. Wszystko na swoim miejscu. Kurtka na wieszaku. Parasol w kącie. Listy na półce. Żadnego śladu pośpiechu, naruszonego dywanu, przesuniętych butów. Wszystko – jak zwykle, a jednak – nie tak. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz i włączyła alarm. Migotanie zielonej diody nieco ją uspokoiło. Choć gdyby ktoś chciał – dawno by już wyszedł. A jednak – został osad, jak ciche echo za plecami.

W kuchni wszystko było tak, jak zostawiła rano. Kuchenka wyłączona. Kubek w zlewie. Książka na parapecie, otwarta w połowie. Na brzegu strony – zagięcie. Była pewna, iż położyła zakładkę. Może się pomyliła. A może ktoś czytał. Albo tylko przekartkował. Ale powietrze wydawało się inne. Jakby je ktoś delikatnie przesunął. Jakby przez pokój przeszedł ktoś, kto teraz rozpłynął się, zostawiając ledwie wyczuwalną pustkę. Nie niepokój – raczej ślad czyjejś obecności.

Wróciła do przedpokoju i dopiero wtedy zauważyła: na komodzie leżało stare zdjęcie. Nie w ramce – zwykła odbitka. Nieco wyblakła, z zagiętym rogiem. Katarzyna pochyliła się. To było zdjęcie, które dawno schowała do szuflady. Ona i Tomasz. Dziesięć lat temu. On obejmuje ją od tyłu, ona się śmieje. Ktoś z przyjaciół zrobił je na pikniku. Wtedy wszystko wydawało się trwałe, prawie na zawsze. Teraz – wycięte z innego czasu. I ktoś celowo je tu zostawił.

Zdjęcie leżało równo. Nie mogło wypaść samo. Ktoś je wyjął. Obejrzał. Zostawił. I wyszedł. A może nie? Katarzyna rozejrzała się, nasłuchiwała, jakby w ścianach pozostało echo jego cienia. Schowała to zdjęcie nie z urazy – po prostu nie mogła na nie patrzeć. A teraz leżało otwarte, jak wyzwanie. Albo jak prośba.

Usiadła na kanapie. Wzięła telefon. Przewinęła ostatnie połączenia. Nic. Wiadomości – też pusto. Ani od niego, ani od nikogo. Tylko powiadomienia z banku i sklepów. Suche, maszynowe linijki, bez ani jednego żywego słowa.

Wstała i zamknęła drzwi balkonowe – wiatr wciąż hulał po mieszkaniu. Muskał firankę, cicho, jakby głaskał. Wieczór płynnie przechodził w noc. I nagle – ciszę przeciął dzwonek do drzwi. Raz. Dobitnie. Jakby ktoś wiedział, iż na pewno usłyszy.

Katarzyna podeszła. Spojrzała przez wizjer. Nikogo. Pusta klatka schodowa, cisza, mdłe światło żarówki pod sufitem. Tylko na wycieraczce – zwinięty w rulon koc. Ich wspólny. Granatowy w białe paski. Wyglądał prawie jak nowy, choć zabierali go na wyjazdy, rozkładali na piasku, suszyli na sznurku przy domku letniskowym. Pamiętała jego zapach, jego szorstkość. Pamiętała, jak okrywali się nim w namiocie. Jak ostatnio razem go prali, kłócili się o proszek,

Idź do oryginalnego materiału