Droga do szczęścia

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Dziennik – Droga do szczęścia**

Wracał dziś z pracy pieszo. Daleko wprawdzie, ale wieczór taki ciepły, cichy, bezwietrzny. W takie wieczory nie żałował, iż nie ma samochodu. Szedł, ciesząc się ciepłem i zbliżającym się latem.

Całe życie mieszkał z rodzicami w centrum miasta. Przywykł do zgiełku i hałasu. Ale od niedawna przeprowadził się na obrzeża, do sypialnej dzielnicy. Wracał do domu i niemal od razu szedł spać, by rano wrócić do tętniącego życiem centrum.

W nocy przez okno jego pokoju zaglądała ciekawska księżycowa poświata. Nie zasłaniały jej ani drzewa, ani inne budynki — gęstych zasłon jeszcze nie miał. Mieszkał na dwunastym piętrze nowego bloku, z widokiem na pole i daleki las na horyzoncie. Pierwsze noce budził się z dezorientacją, patrząc na pokój w błękitnym świetle księżyca, zanim przypominał sobie, gdzie jest.

***

Dwa lata temu choćby nie podejrzewał, iż istnieją jeszcze mieszkania komunalne. Nie takie jak dawniej, gdzie na jednej kuchni kręciło się dziesięć gospodyń, ale dzielenie łazienki z obcym człowiekiem też nie należało do przyjemności.

Dorastał w zwyczajnej rodzinie, w dwupokojowym mieszkaniu w centrum, z wysokimi sufitami i długim przedpokojem wiodącym do maleńkiej kuchni. Mama pracowała jako przedszkolanka, ojciec jako kierowca autobusu. Nie żyli wystawnie, ale na wakacje nad morze zawsze starczało.

Wszystko runęło jednego dnia. Ojciec nie złamał przepisów — ruszył na zielonym świetle, rozpędzając autobus. Nagle z chodnika rzuciła się pod koła kobieta z walizką na kółkach. Ojciec wdepnął w hamulec, ale czy da się zatrzymać maszynę w mgnieniu oka? Kobieta odbiła się jak piłka, zmarła w drodze do szpitala.

Jak się okazało, spieszyła się na pociąg. Zięć obiecał ją zawieźć na działkę, ale zmienił plany. Pokłócili się, a ona, wściekła, rzuciła się na dworzec. Myślała, iż zdąży. Pociąg nie będzie przecież czekał.

Ten sam zięć potem w sądzie wrzeszczał, iż pijany kierowca zabił jego ukochaną teściową, domagając się surowej kary. Tak, poprzedniego dnia koledzy z zajezdni żegnali emeryta, wypili po trochu. Rano badania nie wykazały u ojca odchyleń. Nigdy nie był amatorem alkoholu. A jednak w aktach pojawiły się wyniki świadczące o przekroczeniu normy.

By nie narażać kolegów, ojciec przyznał się, iż wypił na urodzinach przyjaciółki żony. Uratował ich, a sam trafił za kratki. Mama płakała, pieniędzy zaczęło brakować. Przedszkolanka nie zarabiała dużo. Powiedział, iż po szkole nie pójdzie na studia, tylko do pracy.

— Aha, do wojska ci się zachciało? Ojca mi mało, jeszcze ty miałbyś coś odwalić? — szlochała mama.

Żeby ją uspokoić, obiecał kontynuować naukę. Tuż przed studniówką ojciec zmarł w więzieniu na zawał. Jak obiecał, zaczął studia. Dwa lata później mama wyszła powtórnie za mąż i wyprowadziła się. Został sam w ich mieszkaniu. Opłacała czynsz, dawała pieniądze, byle tylko się uczył. Nowy mąż okazał się nie byle kim — urzędnikiem wysokiego szczebla. Choć gwałtownie zapomniał, gdzie dokładnie pracuje.

Koledzy ze studiów dowiedzieli się, iż ma wolne mieszkanie, i zaczęli urządzać imprezy. Gościnny gospodarz pozwalał choćby zostawać na noc.

Z początku podobało mu się takie życie, ale w końcu zmęczyły go hałaśliwe tłumy. Budził się, widząc obcych chłopaków i dziewczyny.

Sąsiedzi donieśli matce. Przyszła o świcie, by zastać go w domu. W drzwiach wyszła na nią naga dziewczyna, która bez zmrużenia oka minęła ją, kierując się do łazienki.

Oczywiście, mama urządziła awanturę, wyrzuciła wszystkich i zagroziła, iż jeżeli nie skończy z pijatykami, przestanie dawać pieniądze.

Dwa tygodnie panowała cisza. A potem koledzy namówili go na „cichą” imprezę urodzinową. Pili jednak tak, iż rano obudził się w łóżku nie sam. Obok spała naga dziewczyna, przykryta do pasa kołdrą. Leżała na brzuchu, twarzą do ściany, a po poduszce rozlały się rude włosy. W grupie tylko Marysia Borowska miała taki kolor.

Wysunął się ostrożnie z łóżka, by jej nie obudzić. Nic nie pamiętał, ale pomyślał, iż gdyby coś między nimi zaszło, pewnie nie założyłby potem bokserów.

Przeszedł po mieszkaniu — nikogo więcej nie było. Wziął prysznic, zaparzył kawę. Na zapach obudziła się Marysia, weszła do kuchni w jego koszulce, zaczęła się przymilać, mamrocząc coś głupiego. Odsunął się.

— O co chodzi? W nocy mówiłeś, iż mnie kochasz — odparła obrażona. — Daj kawy. I sięgnęła po jego filiżankę.

— Nie gadaj głupot — odpowiedział niepewnie. — Nic między nami nie było. Nie jestem samobójcą, Krzysiek by mnie rozpłaszczył na ścianie.

— A my się rozstaliśmy. Nie wiedziałeś? Myślisz, czemu się tak wczoraj upiłam? Znalazł sobie Lilkę z piątego roku, świnia.

Odprowadził szlochającą Marysię pod prysznic, wyniósł puste butelki, pozmywał i wywietrzył mieszkanie. Mama mogła wpaść z kontrolą.

Na zajęcia spóźnili się. Marysia namawiała na kino, skoro i tak już po wszystkim, ale odmówił i poszedł na wykłady. Gdy koledzy pytali, gdzie Marysia, udał zdziwionego: „A nie wyszła z wami wczoraj?”.

Przez dwa tygodnie nie odzywała się do niego, aż w końcu podeszła i oznajmiła, iż ma spóźnioną miesiączkę. Zesztywniał, udając, iż nie rozumie.

— Jestem w ciąży, nie udawaj debila — warknęła zirytowana.

— A co ja mam z tym wspólnego? — spytał, chociaż w środku wszystko mu zamarzło, aż poczuł mdłości.

„Jednak było” — pomyślał z rezygnacją królika przed wężem i zaproponował aborcję.

— Mam ujemny Rh. Potem mogę nie mieć dzieci — szlochała.

— Może to Krzyśka? — rzucił z nadzieją tonącego.

— Myśmy się zabezpieczali, a tamtego dnia byłam pijana. Mogłeś i ty pomyśleć.Rok później, trzymając na rękach swoją córeczkę i patrząc na uśmiechniętą Nataszę, zrozumiał, iż prawdziwe szczęście nie przychodzi tam, gdzie go szukamy, ale tam, gdzie uczciwie otwieramy serce.

Idź do oryginalnego materiału