Doświadczanie Morza Wattowego

ttg.com.pl 4 dni temu
Fot. Leszek Nowak

Pomimo swojej nazwy nie jest morzem, ale płytkim przybrzeżnym akwenem pomiędzy łańcuchem wysp a lądem. Nad jego duńskim brzegiem powstało Centrum Morza Wattowego – interaktywne miejsce spotkań i przeżyć związanych z przyrodą tego niezwykłego obszaru.

Poranny autobus z okolic dworca kolejowego w Ribe powoli zmierza w kierunku Vester Vedsted. Razem z nami wsiadła para starszych Niemców. Po ok. 30 minutach jesteśmy na miejscu. Ze zdziwieniem patrzymy na kolorowe traktorowe przyczepy, wozy i autobusy piętrowe przymocowane do traktorów. Niemal wszystkie są wypełnione po brzegi rozentuzjazmowanymi ludźmi. Okazuje się, iż Niemcy ustawiają się w długiej kolejce po bilet na wycieczkę traktorobusami groblą na wyspę Mandø. Jest to największa okoliczna atrakcja.

My udajemy się do pobliskiego Centrum Morza Wattowego. Ukazuje się długi budynek z drewna, szkła i trzciny. – Architektura miała w zamyśle nawiązywać do krajobrazu obszaru i wykorzystywać lokalne materiały – wyjaśnił nam później Jacob, przewodnik na wycieczce po wybrzeżu. To prawda, budowla robi wrażenie. Okazuje się, iż zaprojektowane przez Dorte Mandrup Centrum zostało wybrane w 2017 r. Duńskim Budynkiem Roku.

Fot. Leszek Nowak

Po wejściu do środka wyjaśniamy, iż jesteśmy dziennikarzami z Polski i mieliśmy umówioną zwiedzanie i udział w wycieczce. W naszym kierunku zmierza uśmiechnięta blondynka. – Jestem Dorothe asystentka menadżera Centrum – przedstawia się na powitanie. Opowiada krótko o jego działalności. Prowadzi pod tablicę z mapą parków narodowych UNESCO na świecie, z którymi współpracują.

Dowiadujemy się, iż Centrum jest niezależne od Parku Narodowego Morza Wattowego – największego i najmłodszego Parku w kontynentalnej części Dani. Powstał w 2010 r. Rok wcześniej na listę światowego dziedzictwa UNESCO wpisane zostały holenderska i niemiecka część Morza Watowego. Duńska część musiała czekać na wpis do 2014 r. – Status UNESCO Parku jest dla nas bardzo istotny ze względu na ochronę przyrody duńskiego wybrzeża – podkreśla Dorothe.

Czekamy na naszego przewodnika. W tym czasie pod tablicę podchodzi niemiecka grupa. Pytamy o turystów z Niemiec, których jest tutaj bardzo dużo. – Przyjeżdżają do nas, ponieważ tutaj przyroda jest dostępna. Może jest dla nich drogo, ale starają się podróżować tanio – wyjaśnia.

Fot. Leszek Nowak

Ubierzcie kalosze

– takie słowa padają prawie na początku z ust naszego przewodnika. Jacob jest studentem z mniejszości niemieckiej w Dani. W wakacje oprowadza wycieczki po Morzu Watowym. Dołączamy do międzynarodowej grupy. Jacob płynnie przechodzi z angielskiego na niemiecki i w końcu na duński. Wyjaśnia, iż kalosze przydadzą się, kiedy będziemy brodzić po płytkim morzu. Właśnie jest odpływ, więc woda na wattach sięga kilka powyżej kostek.

Pakujemy do manualnego wózka duże sita siatkowe z przymocowanymi uchwytami i wiaderka. Wybieramy się na morskie łowy.

Po drodze pytam niemiecka rodzinę, dlaczego zdecydowali się przyjechać do Danii nad Morze Wattowe. Jest to para z ok. 10-letnim chłopcem z południa Niemiec. – Włochy czy Chorwacja są coraz droższe. Jest też tam coraz bardziej gorąco. Dlatego zdecydowaliśmy się na przyjazd tutaj – wyjaśniają.

Wąska asfaltowa droga kończy się w miejscu, gdzie zaparkowały kampery na szwedzkich tablicach rejestracyjnych. Jacob prowadzi nas pod drewniany słup. Jest to kolumna powodziowa, oznaczająca najwyższe stany wody w tym miejscu.

Dochodzimy do miejsca, gdzie kończy się ląd porośnięty niską trawą. Parę kroków dalej zaczynają się podmokłe tereny zalewowe. Jest to czas na ubranie kaloszy i zaopatrzenie się w sita do łowienia morskich skarbów. Od naszego przewodnika dostajemy instrukcję, jak i co łowić.

Fot. Agnieszka Nowak

Krewetki, kraby i sałata morska

– Bierzecie sito i przesuwajcie je po morskim dnie. Nie za głęboko, tylko po powierzchni. Chodzicie 10 m w jedną i w druga stronę. Nie łówcie tylko dużych małży, które są toksyczne o tej porze roku. Szukajcie małych brązowych krewetek i małży. Może uda wam się złapać kraba. To jest morska sałata – Jakob bierze do ręki intensywnie zielone duże liście glonów. Rzeczywiście, wyglądają jak sałata. Jest smaczna, choć bardzo słona. Przyda się do przygotowania posiłku.

Grupa z sitami spaceruje po płytkiej wodzie. Rezygnujemy z kaloszy, ponieważ woda jest bardzo ciepła. Okazuje się, iż nie był to dobry pomysł, ponieważ będziemy wracać przez podmokłe bagienne tereny w poszukiwaniu słonolubnych ziół.

Poławianie krewetek nie jest najłatwiejsze. Znajdujemy kilka pustych pancerzy krabów i małe małże. Sałaty i innych glonów jest pod dostatkiem. Zdobycze sortujemy w plastikowych wiaderkach – do osobnego trafiają krewetki i małe rybki, do osobnego zielenina. Zagaduję parę Włochów z toskańskiej Pizy. Są młodzi i wyglądają na dobrze zorganizowanych oraz wytrawnych turystów.

– Nie jest to nasza pierwsza wyprawa do Skandynawii. Wcześniej odwiedziliśmy Szwecję. Tym razem przylecieliśmy do Kopenhagi i objeżdżamy Jutlandię. Stąd jedziemy dalej na północ. We Włoszech jest teraz bardzo gorąco. Trudno jest funkcjonować w upale powyżej 40 stopni. choćby w Dolomitach jest 30 stopni. Tutaj jest chłodniej, przyjemniej, zielono. Bardzo nam się tutaj podoba – mówią.

Wiadra mamy już pełne i szykujemy się do powrotu do Centrum. Brniemy przez pofalowany teren, który w czasie przypływu jest dnem morskim. W zagłębieniach dalej stoi zielono-brunatna woda oraz muł przypominający torf. Kalosze się naprawdę przydają.

To było ekscytujące doświadczenie. Belgijka z nastoletnim synem podziela mój entuzjazm. – Dania jest dobrym miejscem na urlop. Przyroda jest dostępna. Zupełnie inaczej jest w Niemczech – podkreśla. Na moje pytanie, czy Dania nie jest droga zastanawia się chwilę. – To prawda, jest trochę drogo, ale podróżujemy i żywimy się we własnym zakresie. Nie chodzimy do restauracji. Nie jesteśmy tym zainteresowani. Chcemy być blisko natury. Poza tym w Niemczech też zrobiło się teraz drogo. W przyszłym roku przyjedziemy tutaj znowu – dodaje.

Fot. Agnieszka Nowak

Zrób to sam

Jesteśmy z powrotem z Centrum. Mamy pół godziny przerwy. W tym czasie niektórzy odpoczywają w kawiarni przy jedzeniu i napojach. Tutaj prawie wszystko jest ekologiczne, organiczne i z certyfikatami.

Inni oglądają wystawy poświęcone Morzu Wattowemu. Można zobaczyć akwarium z ostrygami, małżami i krabami, filmy o fokach, tzw. czarnym słońcu – przelotach stad szpaków o zachodzie słońca, pływach, wyspach, roślinności morskiej oraz powodziach nawiedzających ten obszar. Można wziąć także udział w ekstremalnym doświadczeniu sekcji zwłok zwierząt morskich.

W tym czasie Jacob przygotowuje narzędzia i produkty do przygotowania posiłku z naszych zbiorów. Prowadzi nad do miejsca piknikowego. Rozkłada na ławach kosze wiklinowe, dzieli na zespoły i rozdaje instrukcje.

– Słuchajcie wszyscy. Podzielimy się teraz na 4 drużyny. Jedna przygotuje chleb z sałatą morską i glonami, druga pesto, trzecia smażone krewetki z chili i czosnkiem oraz małże, czwarta rozpala ognisko. Będziemy na nim smażyć chleb i owoce morza – wyjaśnia.

Zespoły biorą się do pracy. Jest trochę brudząca, szczególnie przy krewetkach i małżach, które trzeba starannie oczyścić z piasku. Podobnie jest morską zieleniną. Trzeba także porąbać drewno do paleniska. Pochodzi ono z okolicy. Mąka i ser Parmigiano Reggiano są oczywiście organiczne.

Wygląda na to, iż kooperacja idzie wyjątkowo sprawnie i zgodnie. Jest dużo śmiechu i zabawy. Z parą starszych Duńczyków rozpalamy ognisko. Próbujemy porąbać grube kawałki drewna. – To nie jest praca dla kobiet. Trzeba mieć siłę i doświadczenie – żartujemy.

Po niedługim czasie małe chlebki smażą się na dużej płaskiej patelni. Owoce morza trafiają nad ogień w małych miskach. Pesto z zebranymi morskimi ziołami i orzechami laskowymi jest gotowe. Można degustować. Nakładamy na papierowe serwetki chlebki, pesto, krewetki i małże. Jest smacznie, chociaż trochę słono. Żegnamy się z grupą. Było bardzo miło.

Zostajemy jeszcze z Jacobem, który sprząta i pakuje kosze. Chwali dzisiejszych uczestników wycieczki. – Ta grupa była wyjątkowo chętna do współpracy. Praca z ludźmi wygląda różnie. Czasami nie idzie to tak sprawnie. Wszystko zależy od ich nastawienia – śmieje się. Jest sympatycznym i bardzo otwartym młodym człowiekiem. Bardzo dobrze nadaje się do tej pracy. – Ludzie lubią być jednak angażowani. Lubią coś robić. Na ogół są wtedy bardziej zadowoleni – dodaje. To prawda. Ko-kreacja jest istotnym trendem, także w turystyce. W tym przypadku polegała na współtworzeniu wspólnego posiłku.

Fot. Leszek Nowak

Najważniejsza jest współpraca

Pytamy o współpracę z Parkiem Narodowym Morza Wattowego – Centrum jest jednym z oficjalnych partnerów, o czym informuje plakietka przy kasach. Podobne widzieliśmy w wielu miejscach w Ribe, Esbjergu i na Fanø. – Najlepiej będzie, jak porozmawiacie o tym z Klausem – wyjaśnia Jacob. Klaus jest menadżerem Centrum.

Idziemy w kierunku biura. Na szczęście Klaus znajdzie dla nas chwilę czasu. Siadamy przy organicznej kawie w restauracji. Rozmawiamy o ofercie Centrum oraz potrzebie współpracy, także w ochronie przyrody. – Dania ma krajobraz rolniczy. Mamy mało terenów przyrodniczych. Dobrze, iż jest park, dobrze, iż są fundacje, instytucje i grupy uniwersyteckie, firmy. Mamy na przykład dużą fundację, która razem z rządem odkupują od rolników tereny, które potem trafiają z powrotem do natury. Bardzo potrzebna jest edukacja: mieszkańców, rolników turystów – wyjaśnia.

Centrum zajmuje się tą edukacją na wielu poziomach, także jako oficjalny partner parku. Stara się przywrócić tereny naturze i człowieka zbliżyć do natury. Klaus obserwuje negatywne skutki odejścia od natury.

– Młodzi ludzie źle funkcjonują, ponieważ mają zbyt mało kontaktu z naturą. Pytam ich, dlaczego odszedłeś od natury? Potrzebują pomocy, ponieważ nie wiedzą, jak to zrobić. Od tego jesteśmy my. Próbujemy ich tego nauczyć. Wiemy, iż zabawne jest jeść ślimaki i małże, które samemu się złowi. Przyjeżdżają do nas rodziny z dziećmi i dziwią się. Nie potrafią powiedzieć, dlaczego nie robią tego sami w domu, dlaczego tak oddalili się od natury – tłumaczy.

Pytamy o partnerów Parku Narodowego Morza Wattowego. Interesuje nas proces certyfikacji i wymagania, jakie muszą spełnić podmioty. Okazuje się, iż oprócz rozdawania ulotek, informowania o parku i zachęcenia do jego odwiedzenia istotne jest spełnienie ekologicznych warunków.

– Tworzymy grupę partnerów UNESCO. Nie dostajemy za to żadnych dodatkowych pieniędzy. Edukujemy. Robimy to, bo takie są cele naszej organizacji. Korzystamy także z pozostałych partnerów, aby rozwijać różnego rodzaju projekty. Jaki zysk ma park z partnerów? Park nie generuje zysków. Nie wolno im, ale zysk jest wielopoziomowy. Mam na myśli nie tylko pieniądze. Dostają projekty od rządu. Mamy szczęście, ponieważ w Danii działa wiele fundacji, które mają pieniądze. Są partnerami parku, dostają na przykład od niego w użytkowanie grunty na tego terenie – tłumaczy.

Interesujące jest przestrzeganie ekologicznych standardów. – Każdy z partnerów musi przejść audyt. My też go przeszliśmy. Musieliśmy zadeklarować, co będzie u nas organiczne, jak będziemy się przyczyniać do ochrony przyrody. Mamy na przykład w restauracji produkty lokalne, z upraw ekologicznych, mamy produkty organiczne – wyjaśnia. – Tak jest z każdym partnerem. Partnerstwo jest ważne i przynosi korzyści – dodaje.

Klaus stawia na partnerstwo również w swoim zespole. Obserwujemy jego pracowników przy stole obok. Jedzą obiad. W większości są to młodzi ludzie. Widać, iż zespół jest dobrze zintegrowany. Panuje swobodna i życzliwa atmosfera. To przekłada się na funkcjonowanie Centrum i obsługę klientów. – Niektórzy dziwią się, iż jestem z pracownikami na ty i siadam z nimi przy jednym stole – uśmiecha się na nasz komplement na temat zespołu i naszego przewodnika.

Wizyta w Centrum Morza Wattowego była bardzo inspirującym doświadczeniem. Równie inspirująca jest wizyta na interaktywnej stronie internetowej vadehavscentret.dk. Ko-kreacja i coolcation w Dani są dobrym pomysłem na upalne polskie lato.

Autor: Agnieszka Nowak i Leszek Nowak, www.2ba.pl

Idź do oryginalnego materiału