Dobroć i miłość: historia matczynej mądrości

polregion.pl 3 dni temu

Dzisiaj znów myślę o moim synu i jego narzeczonej. Wiedziałam, iż nigdy nie będę tą złośliwą teściową. Zawsze starałam się być dobrą i wyrozumiałą osobą, wychowując Krzysia z myślą, iż pewnego dnia założy własną rodzinę. I iż nie może mi być winien swojego szczęścia.

Gdy Krzyś przyprowadził do domu swoją narzeczoną, miłą dziewczynę imieniem Ania, przyjęłam ją serdecznie. Ania też wyraźnie starała się przypodobać przyszłej teściowej – chwaliła moje gotowanie, zachwycała się mieszkaniem, sypała komplementami. Byłam pewna, iż między nami nie będzie konfliktów.

Postanowili zamieszkać razem. Syn wspomniał coś o wspólnym życiu ze mną, ale ta myśl nie przypadła mi do gustu.
– Oczywiście, was nie wyrzucę. Ale, synku, to nie jest dobry pomysł. Młodzi i rodzice powinni mieć własne miejsce. Każdy ma swój rytm dnia, potrzebuje czasem ciszy. No i dwie gospodynie w kuchni – to zawsze zły pomysł.

Krzyś mnie posłuchał, ale wynajem mieszkania w Warszawie był dla niego sporym obciążeniem. Zaproponowałam więc, iż pomogę finansowo, dopóki nie staną na nogi.
– Mogę płacić jedną trzecią czynszu na początek, a potem będziecie radzić sobie sami.
Syn zgodził się z radością. A ja byłam gotowa to znosić – w końcu to cena za spokój i dobre relacje.

Pamiętam, jak pierwsze lata małżeństwa spędziłam z rodzicami męża. To był koszmar, mimo iż teściowa w gruncie rzeczy była dobrą kobietą. Mimo to ciągle dochodziło do sporów, nieporozumień, uraz. choćby z jedzeniem było trudno – każdy lubił coś innego. Musiałam jeść to, co gotowała teściowa, by jej nie urazić, a i jej nie było łatwo.

Krzyś z Anią wynajęli mieszkanie niedaleko mnie. Cieszyłam się, bo choć nie chciałam z nimi mieszkać, zależało mi, by syn był blisko. Ania pracowała jako przedszkolanka i zarabiała niewiele, a Krzyś w sumie też nie miał wielkich ambicji – robotnik w fabryce w zupełności mu wystarczał.

Gdy się wprowadzili, zaproponowałam pomoc w urządzaniu.
– Och, dziękuję! – zawołała Ania. – Wszystko takie brudne, nie wiem, od czego zacząć.
Zabrałam więc ścierki, środki czystości i ruszyłam na pomoc.

Westchnęłam, patrząc, jak Ania sprząta. Widać było, iż nie robi tego często i iż ta praca ją męczy. W sumie to ja zrobiłam prawie wszystko. Ania oczywiście zasypała mnie podziękowaniami, mówiła, iż musi się jeszcze wiele nauczyć. Ale byłam tak zmęczona, iż ledwo słuchałam.

Następnego dnia Krzyś zadzwonił i zaproponował spotkanie w weekend.
– Wpadniemy do ciebie, dobrze?
– Oczywiście, bardzo się cieszę.

Naturalnie, musiałam ugotować obiad. Ale rzeczywiście chciałam ich zobaczyć i posłuchać, jak im się żyje we dwoje.

Gdy jednak przyszli, mój entuzjazm trochę opadł. Spędziłam pół dnia w kuchni, przygotowując dania główne, sałatki, choćby przystawki. A oni przyszli z pustymi rękami. Nie żeby mi coś było potrzebne… Ale trochę to nieuprzejme. Mogli chociaż ciaszek na herbatę przynieść.

Jednak syn i jego dziewczyna widocznie nie widzieli w tym nic złego. Pocieszałam się, iż pewnie mają teraz dużo na głowie. I iż z finansami pewnie krucho, skoro się urządzają.

– Mamo, możemy zabrać resztki? Żebyśmy nie musieli gotować – spytał Krzyś po obiedzie.
Westchnęłam. Sama wolałabym czasem nie stać przy garach, ale dla syna nie żałowałam.
– Jasne, zabierajcie.

Było to jakoś nieprzyjemne, ale starałam się nie rozpamiętywać. Młodzi chcą żyć dla siebie, a nie w kuchni. No cóż – ja mogę ugotować.

Pracuję zdalnie, rzadko jeżdżę do biura, więc to dla mnie wygodne.

Kiedy tydzień później Krzyś znów zadzwonił, spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego.
– Mamo, mogę wpaść na obiad? Oszczędzam, nie chce mi się iść do stołówki.
Zaskoczyło mnie to. Nie planowałam gotowania, ale jak odmówić własnemu dziecku?
– Dobrze, przyjdź. – Zerwałam się w kierunku kuchni.

Myślałam, iż to jednorazowa sytuacja, ale Krzyś zaczął przychodzić regularnie. I to wcale mi nie odpowiadało. Produktów ubywało w ekspresowym tempie, a ja ciągle byłam odrywana od pracy.

Milczałam. Jak matka może odmówić synowi obiadu? Ale pewnego dnia nie wytrzymałam i spytałam, dlaczego nie bierze jedzenia z domu.
– No bo Ania specjalnie nie gotuje. A wiesz, może w weekend wpadniemy na kolację? U ciebie tak smacznie!
– Nie mogę, idę do koleżanki – skłamałam, trochę zawstydzona.
– Szkoda.

Coś trzeba było z tym zrobić. Ale nie umiałam powiedzieć wprost, iż mnie to męczy. Nie chciałam wyjść na skąpą w oczach syna i jego narzeczonej.

A poza tym, czułam to po własnym portfelu. W końcu jeszcze dopłacam im do mieszkania.

Postanowiłam po prostu gotować więcej w weekendy, żeby wystarczyło tylko podgrzać. Może powinnoAle któregoś dnia nie wytrzymałam i powiedziałam: „Kr”Ale Krzyś, od dziś to ty kupujesz produkty, jeżeli chcesz tu jeść, bo ja nie jestem ani twoją kucharką, ani twoim bankomatem.”

Idź do oryginalnego materiału