Gotuję dla ciebie, pierzę, sprzątam, ubieram. Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
Moje życie w maleńkiej wsi pod Kielcami zamieniło się w niekończący się koszmar. Ja, Halina, od wielu lat mieszkam pod jednym dachem z teściową, Marią Stefanową, która zrobiła wszystko, by moje dni stały się piekłem. Dziś moja cierpliwość pękła: zadałam jej pytanie, które dręczyło mnie od lat: „Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?”. Nie usłyszałam odpowiedzi, tylko zimne milczenie i jej pogardliwe spojrzenie. Moja dusza pęka z bólu, a serce krzyczy z poczucia niesprawiedliwości.
Tego dnia, jak zwykle, sprzątałam dom. Odsysałam kurz, myłam podłogi, starając się doprowadzić wszystko do połysku. Wtedy Maria Stefanowa, siedząc w swoim fotelu, z wyraźną przyjemnością rozsypała okruszki od herbatników prosto na świeżo umytą podłogę. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom. Zrobiła to specjalnie, choćby nie próbując ukryć swojej złośliwości.
— Mamo, po co to robisz? Przecież widziałam, iż specjalnie! — wykrztusiłam, ledwo powstrzymując łzy.
Spojrzała na mnie z pogardą i rzuciła:
— Nic się nie stało, jeszcze raz posprzątasz! Nie umrzesz!
Z zadowolonym uśmieszkiem wróciła do starej gazety, którą czytała już dziesiątki razy. Połknęłam urazę, wzięłam miotłę i szufelkę, by po niej sprzątać. Ale w środku wszystko we mnie wrzało. Wyszłam do drugiego pokoju, by nie wybuchnąć, a potem do ogrodu — praca na świeżym powietrzu trochę mnie uspokajała. Ale ból od jej słów i czynów toczył mnie jak rdza.
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? — nie wytrzymałam później, stojąc przed nią. — Czym na to zasłużyłam? Gotuję dla ciebie, pierzę, sprzątam, ubieram! Moja córka, Kinga, zawsze ci pomaga! Dlaczego tak mnie nienawidzisz?
Niej choćby się nie odwróciła. Żadnego słowa, spojrzenia — tylko lodowita obojętność. Rozpłakałam się, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać. Skończywszy sprzątanie, zabrałam się za pranie, ale łzy wciąż spływały mi po policzkach. Moje życie stało się niekończącym się kręgiem upokorzeń, a ja nie wiedziałam, jak się z niego wyrwać.
Mój mąż, ojciec Kingi, zmarł wiele lat temu. Nasza córka miała wtedy zaledwie osiem lat. Zaraz po pogrzebie Maria Stefanowa oświadczyła:
— Zostaniesz u mnie! I nie waż się myśleć o wyprowadzce. Nie chcę, żeby we wsi plotkowali, iż cię wyrzuciłam.
Zgodziłam się, bo nie miałam dokąd iść. U rodziców mieszkała siostra z dwójką dzieci i nie było tam miejsca dla mnie i Kingi. Naiwnie wierzyłam, iż z czasem Maria Stefanowa i ja znajdziemy wspólny język. Ale cudu nie było. Na ludziach zachowywała się przyzwoicie, ale w domu, na osobności, znęcała się nade mną. Ciągle powtarzała, iż mam jej słuchać.
— Jaka z ciebie bezużyteczna! Kto by cię chciał? Żaden facet na ciebie nie spojrzy, jeszcze z dzieckiem! Będziesz żyła u mnie z Kingą, a jak umrę, dostaniesz mój dom. Ale jeżeli nie zrobisz wszystkiego, co powiem, oddam go siostrzeńcom i zostaniesz z niczym!
Bałam się jej gróźb i znosiłam. Robiłam wszystko, by Kinga nie potrzebowała. A Maria Stefanowa, która ma już ponad dziewięćdziesiąt lat, żyje i ma się świetnie. Cieszy się dobrym zdrowiem, całą emeryturę wydaje na siebie, żądając, bym kupowała jej drogie produkty i smakowite wędliny. Dawno zrozumiałam, iż popełniłam błąd, godząc się na mieszkanie z nią. Te lata upokorzeń złamały mnie.
Moja Kinga kończy studia i niedługo wyjdzie za mąż za wspaniałego chłopaka. Będą mieszkać u niego, a ja szczerze wierzę, iż jej życie będzie szczęśliwe. Ale tak boli mnie myśl o sobie, o zmarnowanym życiu. Oddałam wszystko dla córki i teściowej, a w zamian dostałam tylko pogardę i samotność. Jak znaleźć siłę, by wyrwać się z tego piekła?