Dlaczego mam wam dziękować? Przecież to wasze wnuki!” — Synowa zniszczyła wszystko, co dobre.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nazywam się Katarzyna Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata, mieszkam w Lublinie. Mam jednego syna — Jakuba. Kilka lat temu ożenił się z Weroniką. Dziewczyna wydawała się sympatyczna, z dobrego domu. Jako matka starałam się nie wtrącać — to ich rodzina, ich zasady, ich sprawy. Na początku widywałyśmy się z Weroniką tylko przy okazji świąt. Nie narzucałam się, nie udzielałam nieproszonych rad. Cieszyłam się po prostu, iż mój syn jest szczęśliwy.

Gdy urodziła się ich pierwsza córeczka, Zosia, sama zaproponowałam pomoc. Pamiętam, jak Weronika wyglądała na wyczerpaną, z podkrążonymi oczami. Przychodziłam po swojej zmianie i zajmowałam się malutką, żeby młoda mama mogła trochę odpocząć. Weronika nie prosiła — to ja się zgłosiłam. Nie było to dla mnie problemem, bo to przecież moja wnuczka, moja krew.

Mama Weroniki, nawiasem mówiąc, od początku nie kwapiła się do pomocy. Odwiedzała raz na kilka miesięcy, przynosiła paczkę pierniczków i wychodziła po godzinie. Żadnych przewijaków, żadnej troski, żadnych nieprzespanych nocy. Ale nie odezwałam się ani słowem, żeby nie pokłócić się z Weroniką. Myślałam — może nie potrafi, może zdrowie nie pozwala, może praca. Cierpiałam w milczeniu.

Kiedy przyszła na świat druga dziewczynka, Hania, stało się jeszcze trudniej. Weronika już nie dawała rady, zwłaszcza pod koniec ciąży. Wtedy zaczęłam przychodzić niemal codziennie — spacerowałam z Zosią, gotowałam, zmywałam naczynia, prasowałam ubranka. A potem… potem poprosili o coś niemożliwego.

Weronika miała wracać do pracy. A dzieci nie miały z kim zostać. I wiecie, co wymyślili? Poprosili, żebym wzięła urlop bezpłatny — „na własny babski urlop”, jak to ujęła synowa — żebym zajęła się wnuczkami, podczas gdy oni będą zarabiać. Najpierw odmówiłam. Ale Jakub, mój syn, przekonywał tak, iż serce mi zmiękło. I w końcu się zgodziłam.

Cały rok opiekowałam się dziewczynkami. Czasem przywozili je chore — z gorączką, z katarem. Noce spędzałam na czuwaniu, w dzień bawiłam, karmiłam, prowadzałam na place zabaw, prałam, podawałam leki. Pieniądze na jedzenie wydawałam własne. Do apteki biegałam sama. Byłam tak zmęczona… Ale pomagałam dalej, bo wierzyłam, iż rodzina to wspólnota, w której każdy wspiera drugiego.

Ostatnio wspomniałam o remoncie. Moje mieszkanie dawno potrzebuje odświeżenia — tynk się sypie, tapety odchodzą. Poprosiłam Jakuba i Weronikę o drobną pomoc — nie całą sumę, choćby część. A wtedy usłyszałam:
— Mamy dwoje dzieci, mamo, nie damy rady. Ledwo wiążemy koniec z końcem.
Nie wytrzymałam:
— Ale ja przez cały rok wam pomagałam, własnymi pieniędzmi wasze dzieci żywiłam! Może teraz chociaż trochę wy mnie wesprzecie?

Wtedy Weronika spojrzała na mnie ze zdziwieniem i rzuciła:
— A dlaczego niby mam ci dziękować? To twoje wnuczki. Twoim obowiązkiem było je wspierać!

Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Stałam, nie wierząc własnym uszom. A mama Weroniki, ta, która zawsze trzymała się z boku — to nie jest babcia? Dlaczego nikt nie ma do niej pretensji, iż nie pomaga?

Tego dnia podjęłam decyzję. Nie będę dłużej ich „zastępczą nianią”. Nie będę brała dzieci, gdy są chore. Nie będę gotowała bigosu, prała skarpet ani czytała baśni do północy. Jestem babcią, nie służącą. Ja też mam swoje potrzeby i marzenia.

Od tamtej pory widuję wnuczki tylko wtedy, gdy mam na to ochotę. Syn oczywiście przyszedł później, przepraszał, tłumaczył, iż Weronika źle się wyraziła, iż była zdenerwowana. Ale to… już nie ma znaczenia. Starczyło mi.

Sama odłożę na remont. A niech teraz sami sobie radzą. Może kiedyś Weronika zrozumie, iż wdzięczność to nie słabość, ale szacunek. A bez szacunku nie ma prawdziwej rodziny.

Idź do oryginalnego materiału