**Deszcz przynosi szczęście**
Po upalnym lecie nadeszła chłodna, wilgotna jesień z przenikliwym wiatrem i nieustannym deszczem.
Zmęczona wichurą i mżawką, Marianna wstąpiła do sklepu, by odpocząć od niepogody i przy okazji kupić coś na kolację. W środku było ciepło, sucho i przytulnie. Powoli przeglądała półki, wrzucając do koszyka różne produkty.
W dziale z warzywami wzięła cytrynę i kiść winogron. Wyobraziła sobie, jak wieczorem ułoży się wygodnie na kanapie, popijając gorącą herbatę z cytryną i podgryzając słodkie winogrona. Albo może wypije kieliszek wina, żeby szybciej się rozgrzać?
Zatrzymała się przed ladą z wędlinami, zastanawiając się, co wybrać. Była tak głodna, iż mogłaby zjeść wszystko. Jej ręka sięgnęła po kiełbasę, ale nagle natknęła się na inną dłoń – męską, sięgającą po tę samą paczkę.
Odsunęła rękę i spojrzała w górę. Stał przed nią wysoki przystojniak. Czarne włosy z delikatną posiwizną na skroniach, brązowe oczy, pełne usta. I jeszcze to czarne płaszcz. Właśnie takich mężczyzn lubiła.
— Przepraszam — uśmiechnął się, pokazując równe, białe zęby.
*„Hollywood może się schować. Jak z okładki magazynu. Tacy nie chodzą po kiełbasę do zwykłego Biedronki…”* — pomyślała Marianna. Poczuła, jak robi się gorąca. Spuściła wzrok i odeszła od lady. *„Gapiłam się jak sroka w gnat…“* — zbeształa się w duchu, idąc do kasy.
W odbiciu witryny z napojami zobaczyła swoje rozczochrane włosy i zaszczerbiony makijaż. *„Boże, wyglądam jak potargana kura. Co on sobie o mnie pomyślał? Ale co za różnica, jego świat i mój to dwie różne planety…”*
Kiedy wyjmowała zakupy na taśmę, obok niej ktoś położył te same produkty – i tę samą kiełbasę.
— Mamy podobny gust, prawda? — usłyszała obok siebie.
Znów ten uśmiech.
— Jaki gust? Zwykłe zakupy, połowa klientów bierze to samo — odparła szorstko, przypominając sobie, iż wygląda jak przemoczony kundel.
— No, faktycznie — zgodził się.
*„Ja mokra od deszczu, a on wygląda, jakby właśnie wyszedł od fryzjera…”* Przez chwilę wyobraziła sobie, jak by to było dotknąć jego gęstych włosów, ale natychmiast się opamiętała. *„No tak, zobaczyła przystojniaka i już ma głupie myśli. Weź się w garść, dla ciebie on jest nieosiągalny.”*
Zapakowała zakupy, zapłaciła i, nie patrząc na niego, wyszła ze sklepu. Na zewnątrz wiatr uderzył ją w twarz, jakby mścił się za ucieczkę pod dach. Za plecami otworzyły się drzwi.
— Niezbyt przyjemna pogoda na spacery. Mieszkasz gdzieś blisko? — zapytał.
— A co? — zrobiła się czujna.
— Mam samochód, mogę cię podwieźć.
Marianna zawahała się. *„Pewnie wie, jaki efekt robi na kobietę. Ale nie wygląda na psychopatę…”* Z drugiej strony, *„a ilu psychopatów widziałaś w życiu?”* — spytał wewnętrzny głos. *„To pierwszy”* — przyznała. *„No i co? Nie wsiądziesz? Pójdziesz w deszczu przez pół miasta? Weź się ogarnij!”*
*„Nawet jeżeli psychopata, to przynajmniej przystojny…”* Wesoło pomyślała i skierowała się z nim do samochodu. Otworzył przed nią drzwi.
— Proszę. Daj torbę, odłożę z tyłu, będzie wygodnie.
W środku było ciepło i cicho. Mężczyzna odpalił silnik, który zaszumiał jak oswojony lew.
— Gdzie cię zawieźć? — spytał.
— Ulica Warszawska, szesnaste. W stronę dworca — dodała.
— Znam — odpowiedział i ruszył.
Marianna obserwowała, jak wiatr szarpie płaszcze przechodniów. Co chwilę zerkała na jego rękę na kierownicy. Jeździł spokojnie, pewnie. Był ideałem. *„Podoba ci się? Rozmarzyłaś? Zaraz cię wysadzi i już go nie zobaczysz…”*
— Jestem Rafał. A ty? — zapytał.
Chciała odpowiedzieć coś w stylu *„Nie ważne jak…”*, ale uznała, iż to zbyt dziecinne. Dlaczego w ogóle była dla niego niemiła? To nie jego wina, iż urodził się taki przystojny.
— Marianna.
— Piękne imię. W przedszkolu podkochiwałem się w jednej dziewczynce. Mówiła, iż się ze mną ożeni.
— No i? Ożeniłeś się?
— Eee… To było przedszkole.
Dopiero teraz usłyszała cichą muzykę w tle. Czy grała cały czas? Czy tak bardzo skupiła się na jego urodzie, iż nic innego nie zauważyła?
Poczuła zapach skóry i czegoś jeszcze — jakby wszystkie zmysły nagle wróciły do życia.
— Która klatka? — zapytał Rafał.
Dopiero teraz zobaczyła swój blok. *„Już? A ja myślałam, iż pojedziemy dłużej…”* Zbeształa się w duchu. *„Weź się ogarnij.”*
Wysiadła w podmuchu wiatru.
— A zakupy? — zawołał, podając jej torbę.
— Dzięki — wzięła pakunek i, nie patrząc mu w oczy, pobiegła do klatki.
Drżącymi rękami szukała kluczy. W końcu wpadła do środka i odetchnęła. Słyszała jeszcze, jak motKiedy po latach przypadkowo spotkała go z żoną i dziećmi w parku, uśmiechnęła się do siebie, bo w końcu zrozumiała, iż tamten deszcz naprawdę przyniósł jej szczęście – tylko zupełnie inne, niż się wtedy spodziewała.