**Dziennik, 8 marca**
„Wszystko z tobą w porządku? Marianna, otwórz!” — Agnieszka zaczęła mocniej walić pięściami w drzwi łazienki.
Ocknęłam się, wsłuchując w ciszę. Obok chrapał mąż. Przez białe płótno chmur przebijało marcowe słońce. Rzuciłam wzrokiem na zegar na ścianie i poderwałam się, przerażona, iż spóźnię się do pracy. I wtedy przypomniałam sobie — dziś przecież wolne, Dzień Kobiet.
No dobrze, umyć się, wypić kawę, przygotować śniadanie, zanim Marianna i Krzysiek się obudzą. Ostrożnie wymknęłam się spod kołdry. Ale Krzysiek już się poruszył.
— Która godzina? — zapytał, nie otwierając oczu.
— Wpół do dziewiątej.
Mężczyzna gwałtownie usiadł na łóżku.
— Spokojnie, wolne, święto, śpij dalej — uśmiechnęłam się.
— A ty czemu wstałaś? — Krzysiek przyciągnął mnie do siebie i wtulił nos w moją szyję. — Wszystko najlepszego, moja ukochana kobieto, matko moich dzieci.
— Ha! Jedno mamy, jakbyś zapomniał — zaśmiałam się. — Idę robić śniadanie, a ty się jeszcze połóż.
— Skoro ty gotujesz, to ja skoczę na szybki spacer. Pogoda boska. — Krzysiek zrzucił kołdrę i bosymi stopami poszedł do łazienki.
Od wieczora miałam przetarty twaróg na serowniki. Teraz tylko dodać banana, obtoczyć w mące i usmażyć. niedługo całą kuchnię wypełnił słodkawy zapach.
— Ale pachnie… — W drzwiach stanęła rozczochrana Marianna w krótkich spodenkach i bluzce, mrużąc oczy od światła.
Promień słońca na chwilę rozdarł chmury i zalał kuchnię radosnym blaskiem, odbijając się od metalowego czajnika.
Nagle Marianna przycisnęła dłoń do ust i zniknęła z framugi. Stałam jak wryta, potem ruszyłam za nią.
— Marianna, otwórz! Co się dzieje? — Nacisnęłam klamkę, ale drzwi były zamknięte. Za nimi słychać było szum wody. — Marianna, otwórz! — Zaczęłam walić w drzwi.
Niepokój ścisnął mi serce. Próbowałam się uspokoić — pewnie tylko przyjęło ją na żołądek. Nagle zamarłam, ogarnięta przerażającą myślą. Wszystko we mnie zlodowaciało. „Nie, nie z Marianną. Maturę przed sobą, wzorowa uczennica, wybierała się na studia… Boże, za co?”
Z kuchni powiało spalenizną. Wróciłam tam, złorzecząc, i zgarnęłam przypalone serowniki do kosza. To mnie trochę otrzeźwiło. „Bez paniki” — powtarzałam w myślach.
Gdy zadzwonił dzwonek, pomyślałam, iż to Krzysiek wraca. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam młodego chłopaka z bukietem kolorowych tulipanów.
— Dzień dobry, pani Agnieszko. Dla pani. — Podał mi kwiaty z nieśmiałym uśmiechem.
— Dziękuję — odparłam oszołomiona. — Marianna jest w łazience.
Wszedł do środka, nie zdejmując kurtki, i kręcił się niepewnie w przedpokoju. Po jego spojrzeniu zrozumiałam — to on jest przyczyną problemów Marianny.
— To ty? — syknęłam. — Wiesz, iż mogę cię wsadzić za uwiedzenie nieletniej?
Zląkł się, mrugając szybko.
— Przyszedłem porozmawiać. Kocham Mariannę i nie ucieknę od odpowiedzialności…
W tej chwili z łazienki wyszła blada Marianna. Spojrzała na mnie przerażona, potem na niego.
— Ty? — zapytała tym samym tonem co ja.
— Które z was mi wyjaśni, co się dzieje? Dlaczego wymiotuje rano? Może ty? — Podniosłam głos, wbijając w niego wzrok.
— Mamo! — Marianna uniosła ostrzegawczo dłonie i uciekła do swojego pokoju.
— Marianna! Wracaj! — krzyknęłam za nią.
Wtedy rozległ się dźwięk klucza i do mieszkania wszedł Krzysiek.
— Ho, ho, masz adoratora? — skinął na bukiet w moich rękach. — Mam nadzieję, iż tyle euforii było z powodu kwiatów, bo na klatce słychać było.
— Radości? — wykrztusiłam. — To on… — Nie mogłam wydusić z siebie tej strasznej prawdy.
— Kocham waszą córkę i chcę się z nią ożenić — wypalił chłopak, czerwony jak burak.
— No proszę. A ja już zacząłem zazdrościć żonie — zażartował Krzysiek. — Marianna jeszcze w liceum, ty pewnie też. To będzie poważna rozmowa. Jak ci na imię?
— Dominik, Dominik Kowalski. Przyszedłem, bo nie chcę, żebyście myśleli…
— Rozbierz się i chodź do pokoju. Aga, włóż kwiaty do wazonu. Szybki prysznic i dołączam — zadecydował Krzysiek, znikając w łazience.
Gdy wrócił, było mi lżej. Postawiłam tulipany na stole, podziwiając, jak ożywiają kuchnię. Wróciłam do smażenia.
Słońce schowało się za chmury, jakby bało się mojego gniewu. niedługo na talerzu leżała góra serowników. Krzysiek wszedł, roztaczając zapach mydła.
— O, serowniki! Marianna, zaproś gościa do stołu! — krzyknął w stronę pokoju. — Więc o co chodzi? — Usiadł, patrząc na mnie uważnie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Do kuchni wszedł nieśmiało Dominik. Przy świetle wyglądał bardzo młodo i wystraszony. Krzysiek wskazał mu krzesło.
Marianna wróciła, już spokojniejsza, w jeansach i bluzie. „Może mi się zdawało?” — pomyślałam z nadzieją.
— Pola, przestań się miotać — Krzysiek nałożył Dominikowi dwa serowniki. — A ty czemu nie siedzisz? — zwrócił się do Marianny.
— Nie chce mi się jeść. — Marianna stała w drzwiach.
Rzuciłam jej pełne niepokoju spojrzenie.
— Co się stało? — Krzysiek znalazł mnie w salonie.
— Stało się… — zaczęłam, ale w drzwiach stanęli Marianna i Dominik.
— Czas wyjaśnić, o co chodzi, młody człowieku. Czemu tak nastraszyłeś moją żonę? — spytał Krzysiek.
Dominik odchrząknął.
— Kocham Mariannę i biorę odpowiedzialność za to, co się stało. Chcę się z nią ożenić.
— Są powody do takiego pośpiechu? — spytał poważnie KrzPo długiej rozmowie, pełnej łez i trudnych słów, wszyscy zgodzili się, iż najważniejsze teraz to stanąć razem w tej nieoczekiwanej sytuacji i wesprzeć Mariannę oraz Dominika, bo rodzina to przecież więcej niż tylko dobre chwile.