*Dzisiaj przydarzyło się coś, co zmieniło nasze życie. Muszę to zapisać, żeby samemu to wszystko ogarnąć.*
— Wszystko w porządku, Marysiu? Otwórz! — Zosia mocniej zastukała pięściami w drzwi łazienki.
Obudziłem się, słysząc zamęt. Obok chrapał Krzysiek. Przez białe chmury przebijało się marcowe słońce. Spojrzałem na zegar na ścianie i wzdrygnąłem się, myśląc, iż spóźnię się do pracy. A potem przypomniałem sobie — dziś przecież niedziela, Dzień Kobiet.
„Umyć się, kawa, śniadanie, zanim Marysia i Krzysiek wstaną” — pomyślała Zosia, ostrożnie wysuwając się spod kołdry. Ale Krzysiek już się poruszył, przecierając oczy.
— Która godzina? — ziewnął.
— Ósma trzydzieści.
Szybko usiadł na łóżku.
— Spokojnie, święto, możesz jeszcze poleżeć — uśmiechnęła się Zosia.
— A ty czemu wstałaś? — Krzysiek przyciągnął ją do siebie, wtulając nos w jej szyję. — Wszystkiego najlepszego, moja ukochana, matko naszych dzieci.
— Hm, dziecko mamy tylko jedno — zaśmiała się Zosia. — Idę robić śniadanie, a ty się jeszcze prześpij.
— A ja pójdę na szybki spacer, zanim wszystko przygotujesz. Pogoda świetna. — Krzysiek zrzucił kołdrę i bosymi stopami poszedł do łazienki.
Zosia od wieczora przygotowała twaróg na racuchy. Pozostało tylko dodać banana, obtoczyć w mące i usmażyć. niedługo kuchnię wypełnił słodkawy zapach.
— Ale pachnie! — W drzwiach stanęła rozczochrana Marysia w krótkich spodenkach i koszulce, mrużąc oczy od światła.
Promień słońca przebił się przez chmury i rozświetlił kuchenny blat, odbijając się od metalowego czajnika.
Nagle Marysia przyłożyła dłoń do ust i zniknęła. Zosia przez chwilę stała jak wryta, a potem ruszyła za nią.
— Marysiu, otwórz! Wszystko dobrze? — Nasłuchiwała, a potem zapukała do zamkniętych drzwi. Dało się słyszeć szum wody. — Marysiu! — Zaczęła walić w drzwi pięścią.
Serce zabiło mocniej. Zosia próbowała się uspokoić: „Może tylko brzuch ją boli”. Ale nagle ogarnął ją lęk. „Nie, to niemożliwe. Maturę przed sobą, dostanie się na studia… Boże, za co?!”
Zapach spalonych racuchów wyrwał ją z myśli. Kląła pod nosem, zdrapując przypalone placki do śmieci. „Spokojnie, bez paniki”.
Gdy zadzwonił dzwonek, pomyślała, iż to Krzysiek wraca. Otworzyła drzwi i zobaczyła młodego chłopaka z bukietem tulipanów.
— Dzień dobry, Zofio Andrzejewno. Dla pani. — Podał jej kwiaty.
— Dziękuję… — Zosia wzięła bukiet, oszołomiona. — Marysia jest w łazience.
Chłopak wszedł, ale nie zdjął kurtki. Po jego nerwowym spojrzeniu Zosia zrozumiała — to on.
— Więc to ty?! — syknęła. — Wiesz, iż mogę cię wsadzić za uwiedzenie małoletniej?!
— Przyszedłem rozmawiać. Kocham Marysię i nie ucieknę od odpowiedzialności… — wydukał.
W tej chwili z łazienki wyszła blada Marysia. Spojrzała na matkę, potem na niego.
— Ty?! — zapytała tak samo jak wcześniej Zosia.
— Któryś z was mi wytłumaczy, co się dzieje? Dlaczego rzyga?! Może ty?! — Zosia podniosła głos.
— Mamo, przestań! — Marysia weszła do swojego pokoju.
Wtedy wrócił Krzysiek.
— O, masz adoratora? — wskazał na tulipany. — Chyba krzyczałaś z radości, słychać było na klatce.
— Z radości?! — Zosia ledwo łapała oddech. — On…
— Kocham waszą córkę i chcę się z nią ożenić — wyrzucił z siebie chłopak, czerwony jak burak.
— No proszę. A ja już zacząłem zazdrościć żonie — zażartował Krzysiek. — Marysia jeszcze w liceum. To będzie długa rozmowa. Jak się nazywasz?
— Marek, Marek Kozłowski. Przyszedłem, żebyście nie myśleli…
— Rozbierz się, wchodź. Zosiu, kwiaty do wazonu. Ja szybki prysznic i wracam.
Gdy Krzysiek się zmył, Zosia odetchnęła. Ustawiła tulipany na stole. Słońce schowało się za chmurami, jakby się bało jej gniewu. Na talerzu rosła góra racuchów.
— Marysiu, wołaj gościa! — krzyknął Krzysiek. — Więc o co chodzi? — Spojrzał na żonę.
Zanim Zosia odpowiedziała, wszedł Marek. Przy świetle wyglądał na bardzo młodego i wystraszonego. Marysia wróciła w dżinsach, wyglądała lepiej. „Może nic nie ma?” — pomyślała Zosia z nadzieją.
— Nie chce mi się jeść — mruknęła Marysia.
— Ty też? — Krzysiek spojrzał na Zosię. Wyszła z kuchni bez słowa.
— Co się stało? — Krzysiek znalazł ją w pokoju.
— Stało się…
Weszli Marysia z Markiem.
— Czas wyjaśnić, po co przyszedłeś — powiedział Krzysiek.
— Biorę odpowiedzialność. Kocham Marysię i się z nią ożenię.
— Są powody do takiego pośpiechu?
— Są — odezwała się Zosia. — Nasza córka jest w ciąży.
— Mamo!
— To prawda? — Krzysiek klasnął w dłonie. — A twoi rodzice wiedzą?
— Tato wie. Gdy Marysia mi powiedziała, od razu mu…
Zosia przerwała: — I co, od razu myśleliście o dziecku?! Macie po siedemnaście lat!
— Zosiu, uspokój się. Szkołę skończą, potem ślub.
— Chcesz, żeby w twoim wieku była babcią?!
Marek nagle się odezwał: — Mamy duże mieszkanie. Babcia nam pomoże. Nie zostawię Marysi.
*Dziś dowiedzieliśmy się, iż nasza siedemnastoletnia córka zostanie matką. To trudne, ale krzykiem nic nie naprawimy. Jedyne, co możemy zrobić — wspierać. Rodzicem się nie jest, rodzicem się zostaje.*