Jej słowa uderzyły jak cios w mgłę. „Tak, ale po co te wszystkie szanse, skoro wciąż tonę w długach?” – zapytała, po chwili ciszy, z miękkim tonem: „Czego naprawdę potrzebujesz?” Zawahałem się, nie miałem jeszcze pojęcia, jak to wypowiedzieć. „Nie wiem… trochę pieniędzy na spłatę karty kredytowej, czynsz za mieszkanie w Warszawie, może raty za samochód. Wystarczająco, by móc wziąć oddech.” Jej westchnienie rozciągnęło się jak długi, zimny podmuch wiatru nad Wisłą. „Powiem ci szczerze – kocham cię ponad wszystko, ale podanie ci złotówek nie rozwiąże tego. Musisz zrozumieć, jak wpadłeś w tę pułapkę.”
Ukłucie było natychmiastowe. „Więc to ja jestem winny?” „Nie,” odpowiedziała łagodnie, „to twoja odpowiedzialność.” Ściskam telefon mocniej, a powietrze w pokoju gęstnieje jak mgła nad Mazurami. „Nie jesteś już dzieckiem,” kontynuowała. „Masz dobrą pracę, prawda?” „Tak, ale ledwo starcza na wszystko.” „A budżet? Czy przyjrzałeś się, dokąd płyną twoje pieniądze?” Cisza. Bo prawda? Nie przyglądałem się temu. Wiedziałem, iż przepuszczam pieniądze, ale unikałem lustra, bo bałem się własnego odbicia. Mój plan polegał na ciągłym przeszukiwaniu karty, licząc, iż jakaś magia zamieni wydatki w zyski.
„Nie wychowałam cię na bezsilnego,” rzekła Mama. „Jeśli potrzebujesz pomocy – nie tylko ratunku – jestem tu. Ale w taki sposób, byś sam odkrył, jak unieść się ponad własne troski.”