Jestem zamężna od czterech lat i przez cały ten czas utrzymuję swojego męża.
Mam 32 lata i od czterech lat jestem żoną człowieka, który stał się dla mnie ciężarem. Mieszkam w Krakowie i od samego początku sama dźwigam na swoich barkach cały budżet domowy. Mój mąż, Krzysztof, jest ode mnie starszy o osiem lat, a ja jestem zmęczona jego nieodpowiedzialnością. Dzisiaj wreszcie wybuchłam i po raz pierwszy zażądałam od niego pieniędzy, ale zamiast wsparcia usłyszałam tylko pretensje i groźby odejścia. Moje życie zamieniło się w koszmar i nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam.
Z Krzysztofem jesteśmy małżeństwem od czterech lat, ale nigdy nie poczułam się przy nim bezpieczna ani kochana. Był już wcześniej żonaty i ma córkę z pierwszego małżeństwa. Kiedy jego poprzedni związek się rozpadł, wrócił do rodziców, a gdy się spotykaliśmy, udawał, iż nocuje u kolegi. Później dowiedziałam się, iż to było kłamstwo, ale wtedy przymknęłam na to oko, wierząc, iż miłość wszystko naprawi. Krzysztof pracuje jako menedżer sprzedaży w dużej firmie, a jego praca to ciągły stres. Często wybucha, urządza awantury i wylewa na mnie swoje negatywne emocje. Nigdy nie doświadczyłam od niego troski ani wsparcia, a jego wybuchowy charakter to dla mnie prawdziwa próba.
Kiedy w moim życiu zdarzały się trudne chwile i bardzo potrzebowałam jego pomocy, Krzysztof po prostu pakował się i wyjeżdżał do swojej matki. Kiedyś nie wytrzymałam tej samotności i po tygodniu błagałam, żeby wrócił. Mieszkamy w moim mieszkaniu, które kupiłam jeszcze przed ślubem, i to ja płacę wszystkie rachunki oraz robię zakupy. Krzysztof nigdy nie pokazał mi swoich pieniędzy. Twierdzi, iż oszczędza na nasz „wspólny sen” – dom w Tatrach, gdzie podobno będziemy żyć szczęśliwie. Ale z każdym dniem coraz bardziej wątpię, czy kiedykolwiek ten dom zobaczę. Jego słowa brzmią jak puste obietnice, a ja mam już dość wiary w bajki.
Zeszłej zimy rachunki za media poszły w górę i, zebrawszy się w sobie, poprosiłam Krzysztofa o pomoc w opłaceniu. Obiecał, ale minął miesiąc, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Moja cierpliwość się wyczerpała. Nie mogę dłużej utrzymywać dorosłego mężczyzny, który żyje na mój koszt. Co będzie, jeżeli będziemy mieli dzieci? Czy one też będą musiały pracować od małego, żeby utrzymać własnego ojca? To absurd! Pod koniec miesiąca nie wytrzymałam i zapytałam wprost, czy zamierza zapłacić za mieszkanie. Zamiast odpowiedzi wpadł w furię, oskarżył mnie o brak wdzięczności i znowu zaczął pakować walizki, grożąc, iż odejdzie.
Nie rozumiem, dlaczego mnie tak traktuje. Czy zasłużyłam na takie życie? Moje serce pęka z bólu i bezsilności. Nie mogę w nieskończoność znosić tej niesprawiedliwości, ale każde jego odejście i powrót łamią mnie coraz bardziej. Cztery lata dźwigałam ten ciężar sama, ale teraz jestem na krawędzi. Jak długo jeszcze wytrzymam, zanim moje życie całkiem się rozpadnie pod ciężarem jego obojętności?