Katarzyna Nowak siedziała przy kuchennym stole, przeglądając zdjęcia w telefonie. Czterdzieści lat – okrągła data. Postanowiła urządzić prawdziwą ucztę, zaprosić przyjaciół, kolegów z pracy, może choćby zamówić tort w cukierni. Pierwszy raz od dawna miała ochotę świętować urodziny na całego.
„Kasia, ty chyba zupełnie odleciałaś?” – głos Barbary Grzegorzewskiej przeciął ciszę mieszkania jak nóż. Teściowa stanęła w progu kuchni, trzymając w dłoniach swój nieodłączny bukiet z przydomowego ogródka.
„Dzień dobry, Pani Barbaro” – Katarzyna nie podniosła wzroku znad telefonu. – „Proszę wejść, herbata na kuchence.”
„Jaką herbatę! Wytłumacz mi lepiej, co za bzdury opowiadałaś Wojtkowi o tych urodzinach? Czterdziestki się nie obchodzi – to pech!”
Katarzyna odłożyła powoli telefon i spojrzała na teściową. Barbara Grzegorzewska stała w swoim szarym swetrze, który nosiła od dziesięciu lat, i patrzyła na synową, jakby ta proponowała tańczenie nago na Rynku Głównym.
„To moje urodziny i mam prawo zdecydować, jak je spędzę” – powiedziała spokojnie.
„Masz prawo!” – załamała ręce Barbara. – „Czterdziestkę się ignoruje! To zła wróżba, wszyscy to wiedzą. Moja babcia mawiała: jeżeli obchodzisz czterdziestkę, życie pójdzie na dno.”
Katarzyna uśmiechnęła się lekko:
„Pani babcia pewnie wiele rzeczy mówiła. Ale czasy się zmieniły.”
„Czasy, czasy…” – Barbara podeszła do kuchenki, nalała sobie herbatę do ulubionego kubka – tego, którego Katarzyna nie znosiła, bo teściowa przyniosła go bez pytania i wstawiła do ich szafki. – „A wiesz, iż sąsiadka Elżbieta w zeszłym roku świętowała czterdziestkę? Miesiąc później została wdową!”
„Pani Barbaro” – Katarzyna wstała i podeszła do okna – „Elżbieta została wdową, bo jej mąż pił jak bela przez dwadzieścia lat. A nie dlatego, iż obchodziła urodziny.”
„Zawsze musisz być mądrzejsza! Zawsze!” – głos teściowej stał się piskliwy. – „Nie po to wychowałam syna, żeby trafił na taką… na taką nowoczesną.”
Słowo „nowoczesna” Barbara wypowiedziała tak, jakby to była obelga.
Katarzyna odwróciła się do niej:
„A co adekwatnie jest złego w byciu nowoczesną? Pracuję, zarabiam, prowadzę dom…”
„Prowadzisz dom!” – prychnęła teściowa. – „Wczoraj weszłam – kurz na półkach, koszula Wojtka nie wyprasowana wisi, a ty siedzisz przed komputerem i coś tam stękasz.”
„Pracowałam. Z domu. To się nazywa kariera.”
„Kariera…” – Barbara upiła łyk herbaty. – „A rodzina? A dom? A gdzie wnuki?”
To pytanie o wnuki wracało za każdym razem, gdy teściowa odwiedzała ich mieszkanie. A odwiedzała często – prawie codziennie. Miała swoją kopię klucza, którą Wojtek dał jej „na wszelki wypadek” jeszcze w pierwszym roku małżeństwa. Wypadek trwał już osiem lat.
„Pani Barbaro, próbujemy” – Katarzyna wróciła do stołu. – „Ale na razie nam tak dobrze.”
„Dobrze! W twoim wieku już czas się zastanowić. Czterdzieści na karku, a ty się wciąż zabawiasz.”
„Właśnie dlatego chcę obchodzić te urodziny. Elegancko, z przyjaciółmi, z dobrym jedzeniem.”
Barbara postawiła kubek z taką siłą, iż herbata rozchlapKatarzyna spojrzała na zegarek, wzięła głęboki oddech i powiedziała stanowczym głosem: „Dziś wieczorem spotkamy się z Wojtkiem i ustalimy raz na zawsze, jakie zasady obowiązują w tym domu, bo inaczej te drzwi będą zamknięte choćby dla pani.”.