Dziennik, 15 sierpnia
Nigdy bym nie pomyślał, iż ja pięćdziesięcioletni mężczyzna, inżynier z krwi i kości, małomówny i zamknięty, jak mówiła moja żona usiądę przy komputerze, by wylać na klawiaturę ból i tęsknotę.
Szesnaście lat temu wyjechałem za granicę za lepszym życiem. gwałtownie znalazłem pracę, urządziłem się, sprowadziłem żonę i dzieci. niedługo potem odszedł ojciec. Matka została sama w naszym starym domu, ukrytym wśród pagórków podkarpackiej wsi.
Nigdy nie narzekała, nie wyrzucała mi, iż nie pomagam jestem przecież jedynym synem. Często dzwoniliśmy, a ona zawsze zapewniała, iż wszystko w porządku, iż niczego jej nie brakuje. Tylko jedno ciche pytanie zdradzało prawdę: Kiedy przyjedziecie?. W tym kiedy kryła się cała jej samotność, którą tak starannie przede mną ukrywała.
Opiekowałem się nią, myślałem o niej codziennie. Ale grzech mój jest ciężki i ciąży jak kamień nie dotrzymałem danego słowa.
Co roku wracałem w sierpniu, gdy firma miała urlop. To był nasz czas, święty jak rytuał. Jeździliśmy do przyjaciół i krewnych, odwiedzaliśmy miejsca, gdzie była szczęśliwa z ojcem. Gdy zaczęła słabnąć, woziłem ją po lekarzach, sanatoriach, dbałem o jej zdrowie. Chodziliśmy do kina, spacerowaliśmy po starówce w Rzeszowie, zapraszaliśmy gości do naszego domku. Piekła dla mnie szarlotkę, gotowała żurek z grzybami smaki dzieciństwa, których nigdy nie zapomnę.
Żegnała mnie zawsze przy furtce, nigdy na dworcu. Wiedziałem dlaczego nie chciała, bym widział jej łzy. A ja, głupiec, obiecywałem, iż wrócę na święta albo Wielkanoc, nie czekając do następnego lata. Nie dotrzymałem. Teraz wyrzuty sumienia toczą mnie jak rdza.
Wróciłem w grudniu. Ale nie po to, by usłyszeć, jak woła mnie na herbatę z miodem. Przyjechałem na jej pogrzeb.
Jedyna pociecha odeszła cicho, we śnie, bez cierpienia. To nie zdejmuje jednak z piersi tego ciężaru. Jestem sam, jak zagubione dziecko.
I znowu jestem tu, w sierpniu. Kroki huczą w ciszy, gdy podchodzę do domu. Klucz drży w dłoni, zamek zgrzyta, drzwi skrzypią, otwierając się na pustkę. Nie ma zapachu pieczonych jabłek ani konfitury z porzeczek. Cisza dusi, jakby dach miał runąć i pogrzebać wszystkie wspomnienia.
Minęły dni, zanim odważyłem się dotknąć jej rzeczy. Nie ruszyłem nic ani stosu gazet, ani wełnianego szala na fotelu, ani zdjęcia na komodzie. Wszystko wygląda, jakby za chwilę miała wrócić i spytać, dlaczego się spóźniłem.
Chcę krzyczeć do tych, którzy mieszkają daleko od rodziców: wracajcie, póki jeszcze możecie! Dotrzymujcie obietnic, choćby gdy życie was pochłonie. Bo przyjdzie dzień, gdy będziecie mieć czas, pieniądze, siły ale nie będzie już tych, dla których to wszystko zbieraliście.
Nic nie boli tak, jak pusta furtka rodzinnego domu. To nie tylko żal. To uderzenie, po którym się nie podniesiesz. To echo kroków w pustym korytarzu. To świadomość, iż spóźniłeś się na zawsze.













