Często myślę o semantyce

nn6t.pl 3 tygodni temu

Naszym rozmówcą jest Sasza Pohorelov (on/jego, he/they/them). Ma na koncie ponad 20 publikacji dziennikarskich, wydanych w 5 językach, głównie na tematy związane z życiem osób migranckich i queerowych, modą i kulturą. Przez dwa lata pełnił funkcję redaktora zarządzającego magazynu DUMA. Działalność twórcza Saszy skupia się przede wszystkim na opracowywaniu strategii wizualnych dla inicjatyw artystycznych. Lokalnie znany jako osoba autorska strony z memami
. Mieszka i tworzy w Warszawie, wcześniej był związany z ukraińską Odessą oraz hiszpańskim Madrytem.

Zuzanna Michalczyk: Cześć, Sasza! Pomyślałam o zaproszeniu cię do rozmowy ze względu na twoje rozeznanie w warszawskim życiu kulturalnym, lokalnej scenie kawiarnianej oraz płynności w przekładzie współczesności na język memów. Sukces @pysznestopy.pl interpretuję jako efekt łączenia wszystkiego z powyższych z dozą literatury, filozofii czy trendów w sztuce. Tego rodzaju twórczość wymaga też śledzenia na bieżąco i rozumienia zjawisk socjopolitycznych i internetowych. Powiedz mi: czy masz się za memiarza?

Sasza Pohorelov: Przyznam, iż pierwszą myślą, która przemknęła mi przez głowę, zanim otworzyłem usta, było zacząć tłumaczyć, iż to wcale nie tak, iż jestem tylko memiarzem. Chciałem powiedzieć, iż tak naprawdę to ja przekładam obserwacje antropologiczne na przystępny, humorystyczny język, wykorzystując współczesną symbolikę zeitgeistu, lub coś w tym stylu. To zresztą idealna ilustracja jednej z rzeczy, które mnie niezmiernie bawią i rozczulają w lokalnym życiu kulturalnym Warszawy, którego sam jestem częścią, czyli pewnej presji, by za wszelką cenę znajdować coraz to nowe słowa (najlepiej anglicyzmy o dużej liczbie sylab) na opisanie, czym ktoś się zajmuje artystycznie lub zawodowo. W życiu wypróbowałem nieprawdopodobną liczbę zawodów i tzw. side hustles i doszedłem do wniosku, iż nie ma nic bardziej absurdalnego niż próba opisania tego, co się robi, z maksymalną precyzją. Więc po sekundzie namysłu – w sumie tak, to, co robię w internecie, to rzeczywiście memiarstwo. And that’s okay.

Sasza Pohorelov @pysznestopy.pl

Regularne tworzenie memów, które jednocześnie bawią i nie dezaktualizują się zbyt szybko, brzmi dla mnie z jednej strony jak permanentne FOMO, a z drugiej – jak przekorna forma radzenia sobie z ciążącymi pokładami trudnych emocji. Pod tym względem przypomina artystyczny proces twórczy i trudno tu nie przywołać dzieł Karoliny Jarzębak, czerpiącej inspiracje z kultury memów, nierzadko tych starszych, pokroju trollface’a. Stąd pytanie: czym w kodzie kulturowym są „przeterminowane” memy?

Wydaje mi się dość dziwne, iż memy i ich tworzenie częściej porównuje się do świata sztuki niż do dziennikarstwa. Treści, które tworzę, bardzo często odnoszą się do zjawisk dziejących się w trybie niemal rzeczywistym. Z perspektywy tej dynamiki mem o wyborach prezydenckich, które odbyły się w maju tego roku, mimowolnie budzi skojarzenia z materiałami dziennikarskimi o wszystkich poprzednich wyborach z ostatnich dekad. Czy oczekujemy, iż omówienie debaty Tuska i Kaczyńskiego z października 2007 roku będzie wciąż aktualne w październiku 2025? Wątpię, choć niestety wiele punktów i argumentów się nie zmieniło… Okej, dobra, może znajdę lepszy przykład. Nie oczekujemy przecież, iż prognoza pogody sprzed tygodnia będzie wciąż ważna za miesiąc, prawda? Tak samo podchodzę do memów – fajnie, iż powstały, fajnie, jeżeli są zabawne, ale nie staną się przez to zabawniejsze, jeżeli będziemy do nich wracać przez kolejne miesiące czy lata, a nie tylko dziś.

Homonimem internetowego mema jest termin „mem” wprowadzony przez brytyjskiego biologa Richarda Dawkinsa. Memy, analogicznie do genów, są replikatorami elementów ważnych z punktu widzenia ewolucji, z tym iż transmisja jest kulturowa. Za Dawkinsem: memy „przeskakują z jednego mózgu do drugiego w procesie szeroko rozumianego naśladownictwa”[1]. Dziś możemy powiedzieć, iż coś ekspresowo transmitującego się między mózgami dzięki social mediów „idzie viralowo”, a homonimiczność słowa mem, choć przypadkowa, wydaje się symptomatyczna. Jak myślisz – na podstawie swoich doświadczeń – co składa się na viralowość mema czy trendu w social mediach?

Ja również bardzo często myślę o semantyce i etymologicznym humorze pojęcia viralowości, choć muszę przyznać, iż liczba polubień pod moimi publikacjami jest dość stabilna. Miałem tylko kilka postów, które wyraźnie odbiegały od średniej ważonej lajków, i za każdym razem potrafiłem dokładnie powiedzieć, dlaczego tak się stało – na przykład dlatego, iż post udostępniła osoba z zasięgami albo trafił w sieć algorytmu w wyjątkowo aktywnym tygodniu, gdy jako pierwszy poruszyłem gorący temat. Niestety nie mam ukrytych lifehacków na oszukanie algorytmów.

Rzadko rozpatruje się w kontekście „transmisji” treści w internecie fakt, iż gdy ktoś coś udostępnia, najczęściej najważniejsze nie jest to, jak zabawny jest obrazek, ale to, na ile ta osoba chce się z nim utożsamić. Tworzę treści, które można bez większego wstydu pokazać w przestrzeni publicznej i to wcale nie jest jakiś genialny zabieg marketingowy z mojej strony. Nie czerpię przyjemności z edgy treści i, co więcej, nie potrafię ich tworzyć. Wszyscy wiedzą, iż przekleństwa mogą dodać żartowi siły, ale mam wrażenie, iż gdybym zaczął ich używać, wszyscy pomyśleliby, iż ukrywam swój wiek i w rzeczywistości jestem po pięćdziesiątce. (Nie jestem).

Dla mnie najważniejszym aspektem w działaniu jest tworzenie obrazków o tym, co naprawdę mnie dotyczy. Zabrzmi to strasznie banalnie, ale za każdym razem, gdy próbowałem żartować z czegoś, czego nie rozumiem i czym się nie interesuję, od razu było to widać.

Sasza Pohorelov @pysznestopy.pl

Mam też pytanie z rodzaju bardziej prywatnych. Pochodzisz z Ukrainy, z tego, co rozumiem, spędziłeś tam większą część dojrzewania. Na etapie życia, w którym polskie dzieci i młodzież pochłaniają rodzime konteksty kulturowe, poznawałeś prawdopodobnie ich ukraińskie odpowiedniki. Nie przeszkodziło ci to w zostaniu specjalistą w zakresie polskiej popkultury – w twoich memach pojawiają się przykładowo Andrzej Lepper czy Andrzej Żuławski z Małgorzatą Braunek. Czy po przyjeździe do Polski wkładałeś dużo wysiłku w kompleksowe zapoznanie się z polskim dziedzictwem wszelakim?

Skłamałbym, gdybym powiedział, iż zanurzenie się w polską kulturę przyszło mi łatwo. Kultura postsowiecka, a w moim przypadku mieszanka ukraińskiej i rosyjskiej, ma znacznie mniej wspólnego z polską, niż Polakom może się wydawać. Nie trzeba mi jednak współczuć, bo zanurzanie się w nową rzeczywistość stało się dla mnie czymś fascynującym.

Zawsze z dużą ostrożnością podchodzę do rozmów o mojej tożsamości migranckiej, bo w wielu aspektach stanowię bardzo konkretny i niestety toksyczny przykład, który lubi wykorzystywać prawicowa propaganda. Jestem białą niemuzułmańską osobą z Europy, mówię płynnie po polsku, ukończyłem polską uczelnię i płacę ponadprzeciętną ilość podatków do polskiego budżetu. Dość często spotykam się z takiego rodzaju oddzielaniem mnie od innych migrantów. Rzeczywiście, kiedy przyjechałem do Polski miesiąc po swoich 17. urodzinach, postanowiłem, iż moim głównym celem będzie asymilacja. Kolegowałem się tylko z osobami z Polski, czasami na siłę, ignorowałem inicjatywy migranckie – i faktycznie po latach pracy nad lękiem przed porażką to doprowadziło do zamierzonego rezultatu. Czy uważam, iż to wzorcowy sposób na odnalezienie się w nowym kraju? Niekoniecznie. Czy czuję się winny z powodu tego, jak potoczyła się moja historia w porównaniu do osób, które tęsknią za ojczyzną i nie mogą się odnaleźć? Nie, ale trzeba pamiętać, iż asymilacja w nowym społeczeństwie niemal zawsze wiąże się z oddaleniem od poprzedniego. Ja byłem i jestem na to gotowy – ale nie każdy musi być. I nie udawajmy, iż to nie jest w porządku.

Sasza Pohorelov @pysznestopy.pl

Wracając do tematu kultury, bo lekko mnie poniosło: każde społeczeństwo jest przekonane, iż jest absolutnie wyjątkowe i nikt z zewnątrz nie potrafi naprawdę go zrozumieć. Nie mogę się z tym zgodzić. Zwłaszcza kultura popularna opiera się na uniwersalnych wzorcach oraz funkcjonuje według podobnej logiki, przynajmniej w obrębie Europy. Z wykształcenia jestem analitykiem danych i może dlatego łączenie tych kropek przyszło mi relatywnie łatwo. Na każdą Marylę Rodowicz w Polsce znajdzie się Ałła Pugaczowa w ZSRR lub Isabel Pantoja w Hiszpanii. Każda jest wyjątkowa, ale archetyp jest podobny. Nigdy nie zrozumiem polskiej kultury tak głęboko jak Polacy, jednak wierzę, iż potrafię ogarnąć jej szerokość dzięki temu, iż brakuje mi wrodzonego emocjonalnego przywiązania do niej. Wy jesteście głębiej, a ja szerzej. Zerujemy się.

Trudno mi choćby przypomnieć sobie, w którym momencie mojego życia dowiedziałem się o istnieniu, powiedzmy, Paktofoniki czy Andrzeja Piasecznego, bo teraz są dla mnie kulturą, z którą się identyfikuję. Nie są dla mnie wiedzą, ale częścią mnie. Może się oszukuję, ale skoro rząd RP ciągle trąbi o asymilacji, to z przyjemnością będę kontynuował to autooszustwo.

Dziś moim pierwszym językiem jest polski – w nim śnię, śmieję się i płaczę. Powoli zaczynam zapominać słowa w moim ojczystym języku, z czego moja mama strasznie się śmieje. Valid. Też bym myślał, iż moje dziecko to pozer.

Jesteś stałym bywalcem stołecznych klubo-kawiarnio-piekarnianych lokali i niejeden z nich pojawił się już na pysznychstopach.pl, z Turnusem na Wolskiej włącznie. Chciałam zapytać właśnie o te przestrzenie. Jakie twoim zdaniem pełnią funkcje i które z nich uważasz za ważne?

W pierwszej kolejności kawiarnia jest dla mnie po prostu pragmatycznym punktem przesiadkowym do wykonywania różnych zadań. Poza tym – i wiem, iż zabrzmię jak najbardziej przerysowana wersja mojej postaci w internecie – widok kopiuj–wklej lokalu z drogą kawą wywołuje we mnie dokładnie to samo uczucie co patrzenie na blokowiska, obok których się wychowywałem. Kawiarnia speciality to blokowisko dla kodziarzy z dziwnymi rasowymi psami i osób z zaimkami w niekończącym się kryzysie wielkomiejskich przywilejów. Nie przepadam za psami, więc już wiecie, do której grupy należę.

Moja historia z Turnusem jest jednak o wiele bardziej emocjonalna niż zwykła relacja z miejscem do pracy zdalnej. Kilka dni temu rozmawiałem z osobami przyjacielskimi o tym, iż co najmniej jedną trzecią mojego najbliższego kręgu znajomych poznałem właśnie w Turnusie; na własne oczy widziałem kilka „pokoleń” baristów i co najmniej trzy różne rodzaje stołków i krzeseł. Myślę, iż sukces tego miejsca polega na tym, iż bardzo łatwo jest się tam zaangażować i zrobić coś swojego. Dorosłym ludziom brakuje placów zabaw – a dla mnie Turnus właśnie takim placem zabaw się stał: miejscem do planowania wydarzeń, imprez, wszystkiego, co tylko przyjdzie mi do głowy, i równie dobrze do robienia niczego.

[1] R. Dawkins, Samolubny gen, tłum. M. Skoneczny, Warszawa 2000.

Idź do oryginalnego materiału