Znowu nie dzwonił, mamo? zapytał Tadeusz, patrząc na kobietę siedzącą przy stole swymi niewinnymi oczami.
Nie, moja kochana… Tata pewnie jest zajęty, ciężko pracuje tam w Niemczech.
Tak, mówiłaś, iż święta się zbliżają…
Idą, na pewno idą. Napisał, iż przywiezie nam prezenty i iż latem zabierze nas nad morze.
Kobieta wymusiła uśmiech, ale serce pękło jej na dwoje. Na kuchni bulgotał mały garnek ziemniaków, a w piecu tliło się ostatnie polano.
Anna przytuliła dzieci i w myślach modliła się:
*Boże, daj mi siłę, bym nie płakała przed nimi…*
Kiedyś życie było inne.
Ona i Janek kochali się jak szaleni. Wzięli ślub młodzi, pełni nadziei, z dwójką maluchów i połową domu na kredyt.
Janek był pracowity, ale wieś kilka oferowała.
Jadę do Niemiec, tylko na kilka lat. Zarobię pieniądze, wrócę i kupię ci wszystko, na co zasługujesz.
Anna wtedy płakała.
Nie jedź, Janku…
To dla nas, kobieto. Dla nikogo innego.
I pojechał.
Na początku dzwonił co wieczór. Przysyłał pieniądze, rozmawiał z dziećmi, mówił Annie, iż ją kocha.
Potem telefony stały się rzadsze.
Jestem zmęczony, brak zasięgu, pracuję do późna.
Potem zaczęły się kłamstwa:
Zgubiłem portfel, w tym miesiącu nie mogę wysłać.
Anna wierzyła mu. Zawsze mu wierzyła.
Pracowała, wychowywała dzieci, trzymała dom. Prała ubrania sąsiadom, chodziła w pole.
Nie narzekała.
To tylko taki okres. Jak Janek wróci, będzie lepiej.
Minęły trzy lata. Janek nie wrócił.
Dzieci rosły. Tadeusz miał 12 lat, Zosia 8. Pytania pojawiały się coraz częściej:
Mamo, a tata jeszcze żyje?
Żyje, skarbie, to daleko, ale żyje.
A jeżeli nie wróci?
Anna uśmiechnęła się gorzko.
Wtedy będziemy we trójkę. I nam wystarczy.
Pewnego wieczoru listonosz przyniósł jej list.
Słowa spadały jak nóż:
*Anno, nie miej do mnie żalu, poznałem kogoś innego.
Żenię się tutaj, mam nowe życie.
Trzymaj dzieci w ryzach.
Jan.*
Kobieta stała kilka minut. Potem podarła list na pół i wrzuciła do pieca.
Nie chciała, by dzieci zobaczyły ból w jej oczach.
Co tam, mamo? spytała Zosia.
Nic, kochanie. Tata napisał, iż wyśle pieniądze w przyszłym miesiącu.
Ale pieniądze nigdy nie przyszły.
Lata mijały. Anna postarzała się przed czasem, z przygarbionymi plecami i spękanymi dłońmi. Ale dom był czysty, ogród zadbany, a dzieci wychowane.
Tadeusz pracował w mieście, Zosia chodziła do liceum.
Pewnego dnia, po niemal 20 latach, brama skrzypnęła.
Janek.
Starszy, z siwymi włosami, ale dobrze ubrany, z dużą torbą w ręce.
Anna wyszła na próg.
Dobry wieczór… powiedział cicho.
Czego tu szukasz, Janku?
Wróciłem… do domu.
Kobieta milczała.
Za nią stanął Tadeusz, patrząc na niego twardo.
Kto to, mamo?
Twój ojciec.
Cisza. Ostra, ciężka cisza.
Tadeusz skrzyżował ręce.
Dla mnie jesteś sierotą.
Synu, daj mi wytłumaczyć…
Miałeś 20 lat, żeby to zrobić! Miałeś moje dzieciństwo, młodość, trudne chwile… Gdzie byłeś?!
Janek spuścił wzrok.
Popełniłem błąd… Byłem głupi.
Nie, byłeś tchórzem.
Tadeusz…
Nie nazywaj mnie tak!
Anna uniosła lekko dłoń.
Dosyć. Wejdź, Janku.
Wszedł, niepewnie. W domu pachniało czystością i świeżym chlebem.
Nie poznałem tu niczego szepnął, rozglądając się.
Świat idzie dalej. Tylko ty stałeś w miejscu wśród obcych.
Janek próbował spotkać jej wzrok.
Anno, ja… Nigdy nie byłem szczęśliwy.
Ale wybrałeś to, Janku.
Byłem młody, głupi, oślepiony inną kobietą… Myślałem, iż zacznę od nowa.
A czego chcesz teraz?
Pozwól mi zostać. Z tobą. Z moimi…
Anna uśmiechnęła się gorzko.
Ze mną? Po 20 latach?
Tak, patrz, mam pieniądze. Możemy naprawić dom, żyć godnie.
Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Żyłam z honorem, nie z łaski.
Janek upadł na kolana.
Proszę… wybacz mi.
Wybaczyłam ci dawno, Janku. Ale nie mogę cię przyjąć z powrotem.
Tadeusz wyszedł na podwórze. Janek podążył za nim.
Synu, nie miej do mnie nienawiści.
Nie nienawidzę cię. Ale już cię nie kocham.
Może kiedyś…
Może kiedyś. Ale nie dziś.
Janek znów odszedł. Tym razem bez obietnic. Zostawił torbę z pieniędzmi przy bramie.
Nie tknięto jej.
Po kilku miesiącach znów przyszedł listonosz.
Pani Anno, telegram z Niemiec.
Na kartce stało krótko:
*Jan Kowalski zmarł. Bez bliskich. Pochowany na miejscu.*
Anna spojrzała w niebo i szepnęła:
Niech Bóg mu przebaczy… Może tam, gdzie jest, zrozumiał, co stracił.
Wieczorem Tadeusz wrócił do domu.
Mamo… Słyszałem.
Wiem, synku.
Myślisz, iż zasłużył na przebaczenie?
Wszyscy ludzie zasługują na przebaczenie. Ale nie wszyscy na drugą szansę.
Westchnął, patrząc na ogień w piecu.
Ciężko było, mamo?
Było ciężko. Ale miałam ciebie. To mnie trzymało.
Minęły kolejne lata. Zosia wyszła za mąż, Tadeusz miał dzieci.
Anna została w swoim domu, cicho, wśród starych obrazków i zdjęć dzieci na ścianach.
Pewnego wieczoru otworzyła szufladę. W środku stare zdjęcie Janka z młodości.
Naprawdę się uśmiechał.
Byłeś moją miłością i krzyżem, Janku. Ale bez ciebie nauczyłam się być silna.
Lampa zgasła, pozostawiając myśl zagubioną w nocy.
Ile kobiet, pomyślała, grzebie








