Czekam na ciszę, dostaję hałas.
Kinga, prosiłam tylko my, rodzinnie! Halina, stojąc przy kuchence, odwróciła się do córki, zaciskając w dłoni drewnianą łyżkę. Głos jej drżał z irytacji, ale starała się mówić spokojnie.
Kinga, siedząc przy stole, przewijała ekran telefonu, nie podnosząc wzroku. Jej ciemne włosy były zebrane w niedbały kok, a na twarzy malowało się lekkie rozdrażnienie.
Mamo, no co ty znowu? prychnęła, nie odrywając oczu od ekranu. To twoje urodziny! Pięćdziesiąt lat to jubileusz! Nie można po prostu napić się herbaty i rozejść. Już wszystkich zaprosiłam.
Kogo wszystkich? Halina zastygła, łyżka w jej ręce zadrgała. Kinga, prosiłam: ty, Tomek, dzieci. No może ciocia Grażyna. Kto jeszcze?
Kinga w końcu uniosła głowę, przewracając oczami.
No wszyscy, mamo! Ciocia Grażyna z wujkiem Markiem, ich syn z żoną, babcia Irena, moje koleżanki z mężami, paru sąsiadów. I jeszcze twoje dawne koleżanki z pracy, ze szkoły. Same się napraszały, jak się dowiedziały.
Halina poczuła, jak krew napływa jej do skroni. Powoli odłożyła łyżkę na stół i otarła ręce o fartuch.
Kinga, ty mówisz poważnie? Pół roku prosiłam o jeden dzień spokoju! Jeden! A ty mi tu wesele urządzasz?
Mamo, nie dramatyzuj Kinga wstała, poprawiając jeansy. Ludzie chcą cię powinszować. Co, będziesz ich wyrzucać? Odpręż się, ja wszystko ogarnę. Ty tylko upiecz tort, dobrze? Twój firmowy, z kremem. A ja zajmę się sałatkami i resztą.
Halina otworzyła usta, by zaprotestować, ale Kinga już wybiegła z kuchni, rzucając na odchodne:
I nie marudź, mamo. To twój dzień!
Drzwi zatrzasnęły się, a Halina została sama. Spojrzała na garnek z bulionem, na stos brudnych naczyń w zlewie i poczuła, jak wszystko w środku się zaciska. Pięćdziesiąt lat. Marzyła o cichym wieczorze: rodzinna kolacja z córką, zięciem i wnukami, ciepły koc, stare zdjęcia. A zamiast tego tłum, hałas, zamieszanie. I, jak zawsze, cała praca na niej.
—
Halina kochała swój dom. Małe dwupokojowe mieszkanie w starej płycie było jej twierdzą. To tu wychowała Kingę, tu przeżyła rozwód, tu nauczyła się być silna. Kuchnia była jej dumą: jasne firanki, drewniany stół, półka z porcelanowymi filiżankami, które zbierała latami. Co roku na urodziny piekła tort swój firmowy, z budyniowym kremem i owocami. To była tradycja, jej mały rytuał. Ale w tym roku wszystko poszło nie tak.
Kinga oznajmiła o wielkim jubileusze dwa tygodnie wcześniej. Halina próbowała ją odwieść, ale córka była nieugięta. Mamo, zasłużyłaś na świętowanie! Dość się chować! powtarzała. Halina, jak zwykle, ustąpiła. Nie umiała sprzeczać się z Kingą córką, która odziedziczyła jej upór, ale nie cierpliwość. I oto teraz, na dzień przed jubileuszem, stała przy kuchence, gotując jedzenie dla tłumu, którego choćby nie zapraszała.
Wieczorem mieszkanie zamieniło się w magazyn. Kinga wniosła kartony z napojami, torby z przekąskami i ogromny bukiet kwiatów, który momentalnie zajął pół kuchni. Halina, wyrabiając ciasto na tort, starała się nie myśleć o tym, jak to wszystko pomieścić w jej małym mieszkaniu.
Mamo, gdzie jesteś? krzyknęła Kinga, wpychając się do kuchni z dwiema koleżankami. O, pachnie przepysznie! To tort, tak?
Tak burknęła Halina, nie odwracając się. Tylko nie ruszajcie, jeszcze nie gotowy.
Koleżanki Kingi Ola i Ania zachichotały, siadając przy stole. Ola, z jaskrawoczerwoną szminką, sięgnęła po miskę z kremem.
Halsiu, można spróbować? Uwielbiam twój krem!
Lepiej nie Halina odwróciła się, starając się uśmiechnąć. Jeszcze nie skończyłam.
O, no daj spokój Ola nabrała łyżkę kremu i oblizała ją. Boże, jakie to pyszne! Kinga, twoja mama to geniusz!
Halina zacisnęła usta, ale milczała. Kinga, nie zauważając napięcia, gadała z koleżankami, podczas gdy te jadły krem prosto z miski. Gdy wyszły, Halina spojrzała na pustą miskę i poczuła, jak łzy palą jej oczy. Wzięła głęboki oddech i zaczęła przygotowywać nową porcję.
—
Poranek urodzinowy rozpoczął się chaosem. Halina obudziła się o szóstej, by dokończyć tort i przygotować sałatki. Do dziewiątej mieszkanie huczało: Kinga biegała z dekoracjami, wieszając balony i girlandy, a jej mąż Tomek próbował złożyć składany stół w salonie.
Halsiu, gdzie masz obrus? krzyknął Tomek, grzebiąc w szafie.
W sypialni, w komodzie odpowiedziała Halina, krojąc ogórki. Tylko ostrożnie, to po mamie, stary.
No jasne mruknął Tomek, a po chwili rozległ się trzask. Halina wybiegła z kuchni i zamarła: Tomek trzymał obrus, rozdarty na pół.
O, Halsiu, przepraszam uśmiechnął się zakłopotany. Zahaczył o gwóźdź.
Halina zaciHalina tylko kiwnęła głową, zawinęła rozerwany obrus w dłoniach i wróciła do kuchni, gdzie w ciszy, po raz pierwszy od rana, wylała łzy, które przez cały dzień tłumiła w sobie.