Czekałam na twoje wezwanie, mamo…

newsempire24.com 15 godzin temu

Wiedziałam, iż zadzwonisz, mamo…
Telefon zadzwonił akurat w środku wykładu. Zosia wyjęła go z kieszeni, spojrzała na ekran i odrzuciła połączenie. Ale telefon znów się odezwał.

„Nowak, miej litość. Wyłącz telefon albo odpowiedz” – powiedziała z irytacją wykładowczyni.

„Odpowiem. Mogę wyjść?” – Zosia spojrzała w stronę drzwi.

„Wyjdź” – westchnęła profesor.

„Milena, co się stało? Mam zajęcia” – zapytała Zosia, wychodząc na korytarz.

„Zosiu… Twoi rodzice mieli wypadek” – drżącym głosem powiedziała Milena.

„Co?” – Zosia zbladła.

„Przyjedź jak najszybciej.”

Zosia wróciła do sali, blada i roztrzęsiona, wrzuciła podręcznik i zeszyt do torby i ruszyła do drzwi.

„Nie masz nic do powiedzenia, Nowak?” – głos wykładowczyni dogonił ją już w progu.

„Przepraszam, muszę iść” – Zosia otworzyła drzwi i wybiegła.

„Zosia, co się dzieje? Co się stało?” – Krzysiek dogonił ją przy schodach.

„Nie wiem. Milena dzwoniła, powiedziała, iż rodzice mieli wypadek, kazała przyjechać.”

„Żyją? Jadę z tobą.”

„Krzysiek, nie musisz…”

„Może będziesz potrzebować pomocy. Daj telefon, zamówię taksówkę” – Zosia dopiero teraz zauważyła, iż wciąż ściska telefon w dłoni.

„Boże, tylko niech żyją” – szepnęła, podając Krzysiowi komórkę.

Przez całą drogę do domu Zosia nerwowo szarpała pasek torby. Krzysiek położył dłoń na jej dłoniach, uspokajająco.

„Proszę, jedź szybciej” – poprosiła taksówkarza. Wydawało jej się, iż jadą strasznie wolno.

„Nie mogę, wszędzie kamery” – spokojnie odpowiedział kierowca.

„Zapłacę za mandat, tylko proszę, przyspiesz” – powiedziała Zosia, ledwo powstrzymując łzy.

„Ech…” – westchnął kierowca i dodał gazu, wyprzedzając inne samochody. – „Jak się rozbijemy, to razem.”

Wreszcie dotarli. Krzysiek płacił taksówkarzowi, a Zosia już biegła w stronę bramy.

Milena zobaczyła ich przez okno, wyszła na ganek dużego, piętrowego domu. Miała łzy w oczach, ręce przyciśnięte do piersi.

„Żyją?” – Zosia wbiegła na ganek, stanęła przed nią.

„Lech Janowicz zmarł na miejscu, a Magdalena jest w szpitalu.”

„Czemu od razu nie powiedziałaś? W którym szpitalu?”

„W pierwszym.”

„Krzysiek, taksówka odjechała?” – Zosia odwróciła się do niego.

„Zaraz wraca.” – Krzysiek wyciągnął telefon i wybrał numer. – „Jeszcze jesteście? Proszę wrócić…”

Zosia już się nie spieszyła. Płakała na tylnym siedzeniu taksówki, wtulona w ramię Krzysztofa.

Do sali, gdzie leżała matka, nie chcieli jej wpuścić.

„To moja mama! Proszę mnie wpuścić! Chcę ją zobaczyć” – Zosia szlochała, przekonując lekarza.

„Jest w ciężkim stanie, nieprzytomna.”

„Proszę, niech ją zobaczę” – błagała.

„Dobrze. Tylko bez histerii i krzyków” – uprzedził doktor i zaprowadził ich na intensywną terapię.

Później znów jechali taksówką, tym razem do domu.

„Mamusiu… ona przeżyje, prawda?” – pytała Zosia Krzysztofa. – „Nie mam już nikogo. Nikogo.”

„A Milena? To chyba twoja krewna?” – zapytał Krzysiek.

„Gospodyni. Pracuje u nas od lat, stała się jak rodzina. Mówiłam tak, żeby nikt nie wiedział.”

„Dlaczego?”

„Wszyscy w naszej grupie mają gospodynie? I jak myślisz, jakby na mnie patrzyli, gdyby się dowiedzieli?”

Resztę drogi jechali w milczeniu. Pod domem Krzysiek też chciał wysiąść, ale Zosia go powstrzymała.

„Nie trzeba, zadzwonię jutro” – powiedziała i weszła do domu.

Milena wyszła z kuchni na jej spotkanie.

„No i co? Widziałaś mamę?”

„Tak. Jest w śpiączce.”

„Boże, Zosiu…” – Milena przytuliła ją i wybuchnęła płaczem. – „Musimy wierzyć, iż Magdalena wyzdrowieje. Pogrzebem Lecha zajmie się firma. Już dzwonili” – mówiła, gładząc Zosię po plecach. – „Co za nieszczęście. Jaki wspaniały człowiek był twój ojciec. Nigdy nie podniósł głosu, zawsze uprzejmy, spokojny…”

Zosia zostawiła Milenę, by wypłakała się sama, a sama poszła na górę, położyła się na łóżku i skuliła w kłębek.

Milena obudziła ją o świcie. Po jej zapłakanym spojrzeniu Zosia od razu zrozumiała, co się stało.

„Właśnie zadzwonili. Zmarła w nocy… Niech spoczywa w pokoju” – zaczęła zawodzić Milena, żegnając się szybko. – „Jak to możliwe, Zosiu?”

Później siedziały razem w kuchni.

„Zostałam zupełnie sama” – szepnęła Zosia.

„Zostanę z tobą na trochę. A potem… wybacz, jestem już stara, czas na emeryturę. Pracuję u was trzydzieści lat. Zaczynałam jeszcze za czasów Jana, twojego dziadka, ojca Lecha.”

Minęły pogrzeb, dziewięć dni, czterdzieści. W domu przestali pojawiać się ludzie, koledzy i przyjaciele ojca. Stopniowo ucichł domowy telefon. Dom wypełniła przytłaczająca cisza.

Zosia chodziła na zajęcia, bo zmuszał ją Krzysiek, inaczej leżałaby w pokoju, wpatrzona w ścianę. Milena też zmuszała ją do jedzenia. Groziła, iż jeżeli Zosia nie zje choć łyżki rosołu, odejdzie. A po co ona tutaj? Gotuje, a nikt nie je.

Więc Zosia jadła, by nie zostać sama w wielkim domu.

Siedziały z Mileną w kuchni. Przed nimi stygła herbata, której żadna nie tknęła. Ciszę przerwała Milena.

„Przysięgłam twoim rodzicom, iż nigdy ci nie powiem. Ale ich już nie ma, więc jestem wolna od przysięgi. I lepiej, żebyś znała prawdę. Niech mi wybaczą Lech i Magdalena.” – Milena przeżegnała się.

„Jaką prawdę? Jaką przysięgę?” – zapytała zmęczona Zosia.

I wtedy, gdy wydawało się, iż świat na zawsze pogrążył się w ciszy, telefon znów zadzwonił, a w słuchawce rozległ się znajomy, choć dawno niesłyszany głos: “Cześć córeczko, możemy porozmawiać?”.

Idź do oryginalnego materiału