Czasami mam ochotę zatrzasnąć drzwi przed nosem swatów – ich bezczelność niszczy moje życie.
W małym miasteczku pod Sandomierzem, gdzie stare płoty skrywają tajemnice sąsiedzkich plotek, moje życie w wieku 33 lat stało się niekończącym się przedstawieniem dla swatów. Nazywam się Kinga, jestem żoną Rafała, a jego rodzice, Halina Janowa i Bolesław Stanisławowicz, uczynili z mojego domu swoją stołówkę. Ich cotygodniowe wizyty, ich bezczelność i obojętność doprowadzają mnie do rozpaczy, i nie wiem, jak to zatrzymać, nie niszcząc przy tym rodziny.
**Rodzina, której chciałam dogodzić**
Gdy wychodziłam za Rafała, marzyłam o ciepłych rodzinnych wieczorach, o dzieciach, o harmonii. Rafał jest dobry, pracowity, a ja kochałam go z całego serca. Jego rodzice, Halina Janowa i Bolesław Stanisławowicz, wydawali się zwyczajnymi ludźmi: prości, wiejscy, z głośnym śmiechem i nawykiem mówienia wszystkiego wprost. Myślałam, iż znajdę z nimi wspólny język. Ale po ślubie ich „szczerość” zamieniła się w bezczelność, a ich wizyty w prawdziwą próbę cierpliwości.
Mieszkamy w małym mieszkaniu, które kupiliśmy na kredyt. Nasz synek, Olek, który ma trzy lata, jest centrum naszego świata. Pracuję jako menedżerka w lokalnej firmie, Rafał jest mechanikiem samochodowym. Życie nie jest łatwe, ale dajemy radę. Jednak w każdą niedzielę, jak w zegarku, swatowie zjawiają się u nas, a mój dom staje się ich terytorium. Nie dzwonią, nie uprzedzają – po prostu przychodzą, a ja, jak głupia, biegam, żeby ich nakarmić.
**Bezczelność bez granic**
Przychodzą z pustymi rękami, ale odchodzą najedzeni po same uszy. Halina Janowa siada przy stole i rozkazuje: „Kinga, nalej barszczu, i żeby był gęsty!”. Bolesław Stanisławowicz domaga się mięsa i piwa, a ja, jak kelnerka, krążę po kuchni. Po ich wyjściu zostają góry naczyń, okruchy na podłodze i pusty lodówka. Pewnego razu policzyłam – w czasie jednej ich wizyty zniknęło pół kilo schabu, dziesięć jajek i trzy litry kompotu. A oni choćby nie powiedzą „dziękuję” – to dla nich jest oczywiste.
Ale najgorsze jest ich podejście. Halina Janowa krytykuje wszystko: jak gotuję, jak wychowuję Olka, jak sprzątam. „Kinga, zupa jest za słona, a dziecko jakieś blade, źle go karmisz” – mówi, pochłaniając moje dania. Bolesław Stanisławowicz przytakuje, a Rafał milczy, jakby to było w porządku. Próbowałam delikatnie dać do zrozumienia, iż mi ciężko, ale teściowa macha ręką: „Jesteś młoda, powinnaś sobie radzić”. Ich bezczelność jest jak trucizna, która powoli zabija moją radość.
**Milczenie męża**
Próbowałam rozmawiać z Rafałem. Po kolejnej wizycie swatów, kiedy myłam naczynia do północy, powiedziałam: „Rafał, oni przychodzą jak do restauracji, a ja nie daję rady”. Wzruszył tylko ramionami: „To przecież rodzice, tak przyzwyczaili się. Nie rób z tego problemu”. Jego słowa bolą jak cios. Czy on naprawdę nie widzi, iż jestem na granicy wytrzymałości? Kocham go, ale jego milczenie sprawia, iż czuję się samotna we własnej rodzinie. Mam wrażenie, iż walczę nie tylko ze swatami, ale i z nim.
Olek, mój mały, już zauważa moje napięcie. Pyta: „Mamo, dlaczego jesteś smutna?”. Uśmiecham się, ale w środku wszystko we mnie krzyczy. Chcę, żeby mój syn dorastał w domu pełnym miłości, a nie irytacji. Ale każda ich wizyta to stres, którego nie umiem ukryć. Czasami marzę, żeby zatrzasnąć drzwi przed ich nosem, ale boję się: co powie Rafał? Co pomyślą sąsiedzi? I jak będę żyła z tym poczuciem winy?
**Ostatnia kropla**
Wczoraj swatowie znów przyszli. Gotowałam trzy godziny: barszcz, kotlety, sałatkę, placek. Jedli, chwalili, ale ani słowa podziękowania. Gdy poprosiłam Halinę Janową, żeby pomogła przy zmywaniu, prychnęła: „Ja tu służąca? Ty jesteś gospodynią, więc pracuj”. Rafał milczał, a ja poczułam, iż coś we mnie pękło. Nie chcę już być ich kucharką, ich sprzątaczką, ich cieniem. Mój dom to nie ich jadłodajnia, a ja nie jestem ich służącą.
Zdecydowałam, iż postawię ultimatum. Powiem Rafałowi: albo porozmawia z rodzicami, albo przestanę ich przyjmować. Niech przychodzą z jedzeniem, niech pomagają, albo niech w ogóle nie przychodzą. Wiem, iż wybuchnie awantura. Halina Janowa nazwie mnie niewdzięczną, Bolesław Stanisławowicz będzie burczał, a Rafał pewnie się obrazi. Ale nie mogę dłużej żyć w tej niewoli.
**Mój krzyk o wolność**
Ta historia to mój krzyk o prawo do bycia panią własnego życia. Swatowie może nie zdają sobie sprawy, jak ich bezczelność mnie niszczy. Rafał może mnie kocha, ale jego milczenie sprawia, iż jestem samotna. Chcę, żeby mój dom był naprawdę mój, żeby Olek widział szczęśliwą mamę, żebym wreszcie mogła odetchnąć. W wieku 33 lat zasługuję na szacunek, choćby jeżeli będę musiała zatrzasnąć drzwi przed swatami.
Nie wiem, jak potoczy się nasza rozmowa z Rafałem, ale wiem, iż nie ustąpię. Niech to będzie walka – jestem gotowa. Moja rodzina to ja, Rafał i Olek, i nie pozwolę, by ktokolwiek zamienił nasz dom w ich stołówkę. Niech ich puste ręce zostaną przy nich, a ja odzyskam swoje godność.