Czasem mam ochotę zatrzasnąć drzwi przed samym nosem swatów — ich bezczelność rujnuje moje życie.
W małym miasteczku pod Białymstokiem, gdzie stare płoty skrywają sekrety sąsiedzkich plotek, moje życie w wieku 33 lat zamieniło się w niekończące się przedstawienie dla swatów. Nazywam się Kinga i jestem żoną Jacka, którego rodzice — Bożena i Stanisław — uczynili z mojego domu swoją stołówkę. Ich cotygodniowe wizyty, ich arogancja i obojętność doprowadzają mnie do rozpaczy. Nie wiem, jak to zatrzymać, nie niszcząc przy tym rodziny.
**Rodzina, której chciałam dogodzić**
Kiedy wychodziłam za Jacka, marzyłam o ciepłych rodzinnych spotkaniach, o dzieciach, o harmonii. Jacek jest dobrym, pracowitym człowiekiem i kochałam go całym sercem. Jego rodzice wydawali się zwykłymi ludźmi — prostymi, wiejskimi, z głośnym śmiechem i nawykiem mówienia wszystkiego wprost. Myślałam, iż znajdę z nimi wspólny język. Ale po ślubie ich „szczerość” zmieniła się w bezczelność, a ich wizyty stały się prawdziwą próbą.
Mieszkamy w niewielkim mieszkaniu, które kupiliśmy na kredyt. Nasz syn, Kuba, który ma trzy lata, jest centrum naszego świata. Pracuję jako menedżerka w lokalnej firmie, Jacek jest mechanikiem samochodowym. Życie nie jest łatwe, ale dajemy radę. Jednak każdej niedzieli, punktualnie jak w zegarku, swaci zjawiają się u nas, a mój dom zmienia się w ich terytorium. Nie dzwonią, nie uprzedzają — po prostu przychodzą, a ja, jak głupia, biegam, żeby ich nakarmić.
**Bezczelność bez granic**
Przychodzą z pustymi rękami, ale odchodzą najedzeni do syta. Bożena siada przy stole i rozkazuje: „Kinga, nalej mi barszczu, ale taki gęsty!”. Stanisław domaga się mięsa i piwa, a ja jak kelnerka krążę po kuchni. Po ich wyjściu zostają góry naczyń, okruchy na podłodze i pusty lodówka. Pewnego razu policzyłam: podczas jednej wizyty zniknęło pół kilo schabu, dziesięć jajek i trzy litry kompotu. A oni choćby nie powiedzą „dziękuję” — dla nich to oczywistość.
Najgorsze jest jednak ich podejście. Bożena krytykuje wszystko: jak gotuję, jak wychowuję Kubę, jak sprzątam. „Kinga, zupa za słona, a dziecko jakieś blade — słabo karmisz”, mówi, pałaszując moje dania. Stanisław potakuje, a Jacek milczy, jakby to było normalne. Próbowałam delikatnie sugerować, iż mi ciężko, ale teściowa macha ręką: „Jesteś młoda, powinnaś dawać radę”. Ich bezczelność to jak trucizna, która powoli zatruwa moje życie.
**Milczenie męża**
Próbowałam rozmawiać z Jackiem. Po kolejnej wizycie swatów, gdy zmywałam naczynia do północy, powiedziałam: „Jacku, oni przychodzą jak do restauracji, a ja nie daję rady”. Wzruszył ramionami: „Mama i tata są tacy od zawsze. Nie robi”Niedługo będzie musiał wybrać między ich wygodą a moim szczęściem.”