Córka, która wprowadza zamieszanie

polregion.pl 2 godzin temu

Dzisiejszy dzień: Nieidealna córka

Kasia, znowu przyniosłaś te swoje szmatki do domu? warknęła matka, spotykając córkę w progu.

To nie szmatki, mamo. To kawałki aksamitu. I tak by je wyrzucili

No właśnie! Ile razy mam ci powtarzać, iż szycie to nie zawód, tylko fanaberia! Lepiej byś wzięła drugą zmianę w fabryce. Może wreszcie uzbieralibyśmy na nową pralkę.

Kasia milczała. Zdjęła kurtkę i przeszła do pokoju. Matka dalej narzekała w kuchni, a jej siostry bliźniaczki Ola i Magda chichotały, wpatrzone w telefony.

Znowu bawi się w swoje ubranka! krzyknęła Magda.

Oto nasza Kasia Saint-Laurent! dodała Ola, wybuchając śmiechem.

Kasia usiadła przy oknie, wyjęła z torby cienki niebieski aksamit i kawałek złotej tiuli. Przeciągnęła palcami po materiale był miękki jak woda. Już widziała tę sukienkę: zwiewną, z odkrytymi ramionami i asymetrycznym dołem. Prawdziwą. Magię.

W dzień pracowała w fabryce mebli. Oficjalnie jako montażystka. Nieoficjalnie jako miejscowa dziwaczka: zawsze z agrafkami w kieszeni, ołówkami za uchem i w roboczym fartuchu ozdobionym manualnie zrobioną broszką.

Kasia, znowu sama zrobiłaś broszkę? zapytała kiedyś Ania, brygadzistka.

Tak. Z plastikowej zaślepki i koralików.

Masz złote ręce. Szkoda, iż nikt tego nie docenia.

Nic nie szkodzi. Wiem, czego chcę.

Kasia pracowała szybko. Po zmianie szła do koleżanki Zosi ta pracowała w studiu fotograficznym w galerii handlowej.

Kasia, jesteś w samą porę! Już ustawiam światło.

A sukienka gotowa.

Na Kasi była ta właśnie z niebieską aksamitną spódnicą. Dół falował, ramiona odkryte, w talii manualnie haftowany pasek. W niej Kasia nie była po prostu piękna wyglądała jak z innego świata.

Zosia robiła zdjęcia, szeptała: Wyglądasz jak wróżka!. Potem wrzucała je na swojego bloga.

Jaki hashtag dać?

#fabryczna_królówna zażartowała Kasia. I tak uszyłam ją w hali.

Po kilku dniach Zosia wpadła do Kasi w fabryce.

Kasia! No nie wierzę! Projektant z Warszawy napisał. Trafił na twoją sukienkę w sieci. Chce się z tobą skontaktować!

Co?.. Serio?

Patrz! Zosia wcisnęła jej telefon przed oczy. Nazywa się Marek Vale. Ma showroom, pracuje z celebrytami. Mówi, iż masz świeży styl, pyta o kontakt.

Kasi zakręciło się w głowie. Serce waliło. To żart? Ale nie. Wiadomość była prawdziwa.

Oszalałaś? Matka stanęła w drzwiach, gdy Kasia opowiadała o propozycji. Do Warszawy? Tam cię oszukają! Wrócisz z walizką długów i tyle!

Mamo, to prawdziwa szansa. Mam talent, chcę spróbować.

Masz obowiązki! Nie jesteś sama! Kto nam pomoże? Jesteś najstarsza!

Mam dwadzieścia siedem lat, mamo. Mam prawo żyć swoim życiem.

Siostry prychały, ojciec milczał. W końca burknął:

Marzenia to nie zupa. Nie nakarmią.

Kasia weszła do pokoju. Serce bolało. Chciało jej się płakać. Ale spojrzała na szkice, maszynę do szycia, stos skrawków. I wiedziała pojedzie.

Marek Vale spotkał ją na dworcu w grubym swetrze i adidasach.

Kasia? Miło w końcu cię poznać. Chodź, mamy mnóstwo roboty.

Showroom znajdował się na ostatnim piętrze kamienicy. Jasna przestrzeń, manekiny, tkaniny, lustro od podłogi do sufitu. Kasia poczuła się jak w filmie.

Chcę, żebyś uszyła kapsułową kolekcję. Pięć-sześć stylizacji. Masz wyczucie materiału. To rzadkość. I smak. Resztę nadrobimy.

Jesteś pewien?..

Bardziej niż siebie.

Kasia skinęła głową. Następnego ranka zaczęła szycie. Mieszkała w pokoju przy pracowni, jadła kanapki i prawie nie spała. Tkaniny śpiewały w jej dłoniach. Sukienki rodziły się lekkie jak wiatr i odważne jak marzenie.

Marek patrzył na nią, uśmiechał się:

Wiesz, nie jesteś tylko projektantką. Jesteś poetką tkaniny.

Miesiąc później odbył się zamknięty pokaz. Przyszli redaktorzy, blogerzy, kilka gwiazd. Kasia stała za kulisami, trzęsła się jak osika. Ale gdy pierwsza stylizacja weszła na wybieg sala zamarła.

Sukienki były żywe. Żadnej sztucznej pompy, krzyczącej przesady. Tylko miękkie światło, finezyjne linie i ciepło dłoni w każdym ściegu.

Po pokazie podeszła do niej redaktorka modowego magazynu.

To cud. Kim pani jest?

Ja? Jestem tylko Kasia z fabryki.

Nie. Jest pani odkryciem.

Wróciła do domu po dwóch miesiącach. Z umową na staż w domu mody i kilkoma publikacjami.

Matka przywitała ją w milczeniu. W końcu powiedziała:

Z Olą myślałyśmy, iż może znajdziesz miejsce w sąsiednim oddziale. W końcu tam, w Warszawie, to tylko bajki, a tu prawdziwa praca.

Mamo, nie wracam. Przyjechałam po maszynę. Po moje szkice. I żeby się pożegnać.

Więc porzucasz rodzinę?!

Nie porzucam. Po prostu idę dalej. Chcę żyć, nie wegetować.

Siostry milczały. Ojciec patrzył w podłogę.

Kasia odezwał się nagle. Przepraszam. Po prostu baliśmy się, iż się zgubisz. A ty znalazłaś się.

Przytuliła go. Spakowała maszynę, wzięła szkicownik i wyszła. Za nią zatrzasnęły się drzwi nie ze złością, ale w ciszy zrozumienia.

Wieczorem znów była w Warszawie. W rękach trzymała kubek herbaty. Obok Marek, śmiejący się z jej opowieści o Kasi Saint-Laurent.

Powinni teraz zobaczyć twój pokaz! zaśmiał się.

Może kiedyś

A na razie będziesz tym, kim zawsze byłaś. Królewną. Tylko teraz prawdziwą.

Kasia uśmiechnęła się. Wiedziała: to dopiero początek. Ale najważniejszeOtworzyła okno, wpuściła do pracowni ciepły letni wiatr i pomyślała, iż świat jest teraz taki szeroki, a jej miejsce gdzieś tam, między nitką a igłą.

Idź do oryginalnego materiału