„Nie jedz, bo to na święta…”, a później „jedz, bo się zepsuje” – to chyba odwieczny poświąteczny problem. Co zrobić z nadmiarem sałatek, żurku i innych potraw, które pieczołowicie i często z zapasem przygotowywano w lubuskich domach, aby wielkanocne spotkania były sute i dostojne? Każdy ma swój sprawdzony sposób.
W miastach, gdzie funkcjonują jadłodzielnie, czyli miejskie lodówki, w których możemy pozostawić żywność cieszą się one dużym wzięciem już po „lanym poniedziałku”. Inni obdzielają wyjeżdżającą z gościny rodzinę na odchodne obdarowując ich mazurkiem czy białą kiełbasą. Są też tacy, którzy pukają do drzwi sąsiada. Bez wątpienia każda gospodyni zaraz po świętach obiecuje sobie, iż w przyszły rok będzie tych potraw mniej. A po roku problem wraca. – Naprawdę warto zastanowić się nad ilością, bo żal wyrzucić i potem zjadamy na siłę – mówią Lubuszanie: