Co Ty robisz, Mamo?

newsempire24.com 6 godzin temu

Mamo, co pani robi?

Poranek zaczął się od dziwnego uczucia, jakby ktoś delikatnie ściągał ze mnie kołdrę. Nie zdążyłam choćby otworzyć oczu, a już wiedziałam, iż leżę zupełnie bez przykrycia. Przelotny dreszcz przebiegł mi po plecach, a wtedy usłyszałam znajomy chichot. Przymrużyłam jedno oko i zobaczyłam, jak moja teściowa, Bronisława Kazimierzowa, z błyskiem w oku wymyka się z naszej sypialni. „Mamo, co pani robi?!” — krzyknęłam, ale zdążyła już zniknąć za drzwiami, pozostawiając tylko echo swojego śmiechu. Mój mąż, Zbigniew, mruknął coś niewyraźnie przez sen i przyciągnął kołdrę do siebie, choćby nie zdając sobie sprawy z całego zajścia. A ja leżałam, wpatrzona w sufit, i zastanawiałam się, jak powinnam zareagować na kolejny „żart” mojej teściowej.

Minął ledwie rok, odkąd zostaliśmy małżeństwem, a wciąż mieszkamy w domu jego rodziców. To ma być tymczasowe, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie, ale szczerze mówiąc, zaczynam wątpić, czy wytrzymam takie sąsiedztwo. Bronisława Kazimierzowa to kobieta serdeczna, pełna energii i, jak sama twierdzi, „z poczuciem humoru”. Tylko iż jej humory często wprawiają mnie w zakłopotanie. Dzisiejszy incydent z kołdrą to tylko jeden z wielu, przez których czuję się, jakbym stała na środku ruchliwego rynku w bieliźnie.

Wszystko zaczęło się jeszcze przed ślubem. Gdy Zbigniew przyprowadził mnie pierwszy raz do rodziców, Bronisława Kazimierzowa od razu przytuliła mnie, nazwała „córką” i oświadczyła, iż od dzisiaj jestem częścią rodziny. Byłam wzruszona jej ciepłem, ale gwałtownie zorientowałam się, iż pojęcie prywatności jest dla niej obce. Potrafiła wejść do naszego pokoju bez pukania, żeby „tylko pogadać”, albo przestawiać moje rzeczy, bo „tak będzie lepiej”. Pewnego dnia zastałam ją przeglądającą mój szafę, krytykującą, które sukienki mi pasują, a które nie. Starałam się to znosić – w końcu to starsza kobieta, ma swoje przyzwyczajenia, a do tego to jej dom. Ale ten poranek stał się kroplą, która przepełniła czarę.

Wstałam z łóżka, narzuciłam szlafrok i poszłam do kuchni, gdzie Bronisława Kazimierzowa już krzątała się przy śniadaniu. Nuciła pod nosem jakąś piosenkę i wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z siebie. „Dzień dobry, Kasiu!” — zawołała na mój widok. „No, wreszcie się obudziłaś! A to wy z Zbigniewem ciągle śpicie i śpicie!” Znów się zaśmiała, i od razu zrozumiałam aluzję do porannej „zabawy”. Wymusiłam uśmiech i odparłam: „Dzień dobry, Bronisławo Kazimierzowo. Tylko, proszę pani, wolałabym budzić się bez takich niespodzianek.” Machnęła ręką. „Oj, daj spokój, to tylko żart! Trzeba was, młodych, trochę rozruszać!”

Usiadłam przy stole, próbując się uspokoić. W głębi duszy wiedziałam, iż teściowa nie chciała mnie urazić. Dla niej takie wybryki to sposób okazywania czułości. Ale ja czułam się nieswojo. Wychowałam się w domu, gdzie szanowano prywatność. Moja mama, Weronika Stanisławowa, zawsze pukała przed wejściem do mojego pokoju i uczyła mnie respektować granice innych. A tutaj miałam wrażenie, iż nasza sypialnia to miejsce publiczne. Najgorsze było to, iż Zbigniew zdawał się tego nie dostrzegać. Gdy opowiedziałam mu, co się stało, tylko się roześmiał: „Mama się nudzi, nie przejmuj się.” Ale mnie nie było do śmiechu. Chciałam, żeby nasz dom — choćby tymczasowy — był miejscem, gdzie czuję się bezpiecznie.

Postanowiłam porozmawiać z Bronisławą Kazimierzową szczerze. Po śniadaniu, gdy Zbigniew poszedł do pracy, zaproponowałam jej wspólną kawę. Zgodziła się z radością, więc usiadłyśmy w salonie. Zaczęłam ostrożnie, dziękując za jej troskę i gościnę. Potem, zebrawszy odwagę, dodałam: „Bronisławo Kazimierzowo, bardzo cenię, iż przyjęła mnie pani tak serdecznie do rodziny. Ale czasem czuję się niezręcznie, gdy wchodzi pani do naszej sypialni bez pukania albo robi takie rzeczy jak dziś rano. To dla mnie trochę zaskakujące.” Mówiłam łagodnie, by jej nie urazić, ale w środku trzęsłam się jak osika.

Ku mojemu zaskoczeniu, teściowa nie obraziła się. Spojrzała na mnie z lekkim zdumieniem, po czym westchnęła: „Kasia, choćby nie pomyślałam, iż to cię tak dotknie. U nas w rodzinie zawsze było swobodnie. Ale jeżeli ci to przeszkadza, postaram się uważać.” Uśmiechnęła się, a ja odetchnęłam z ulgą. Może naprawdę nie miała złych intencji? Pogadałyśmy jeszcze chwilę, a ja opowiedziałam jej trochę o mojej rodzinie, by zrozumiała, dlaczego to dla mnie ważne.

Teraz mam nadzieję, iż takie sytuacje będą rzadsze. Wiem, iż Bronisława Kazimierzowa nie zmieni się całkowicie — jest zbyt przyzwyczajona do swojego stylu. Ale wierzę, iż znajdziemy wspólny język. Postanowiłam też porozmawiać z Zbigniewem, by w takich chwilach mnie wspierał. W końcu jesteśmy rodziną i ważne, żeby wszystkim było dobrze. Może kiedyś się wyprowadzimy, a te „poranne żarty” pozostaną tylko wspomnieniem. Na razie uczę się cierpliwości i próbuję znaleźć w tym humor. Chociaż przyznaję — ze śmiechem nad ściągniętą kołdrą jeszcze mi nie po drodze.

Idź do oryginalnego materiału