Nigdy bym nie pomyślała, iż pewnego dnia usłyszę od kogoś słowa: „Powinnaś zamknąć lodówkę na kłódkę.” Na początku się śmiałam – jaka kłódka, to tylko jedzenie! Wydawało mi się to żartem. Aż pewnego dnia w supermarkecie zobaczyłam na półce plastikowe blokady – właśnie takie zamki do lodówek. I nagle dotarło do mnie: to może być moje wybawienie. Nazywam się Kasia i jestem zmęczona… zmęczona tym, iż mój mąż zjada wszystko. Całe jedzenie. Bez reszty.
Piotrek to mój mąż. Gdy zaczynaliśmy się spotykać, myślałam, iż po prostu ma dobry apetyt. No, lubi człowiek zjeść, co w tym złego? Gotowałam z przyjemnością, rozpieszczałam go pysznymi daniami, starałam się, jak tylko mogłam. Miło było patrzeć, jak pochłania obiad w mgnieniu oka. Wtedy wydawało mi się to wyrazem miłości. Dziś widzę w tym tylko egoizm.
Z czasem sytuacja stała się nie do zniesienia. Wracam z pracy – lodówka pusta. Wieczorem była pełna po brzegi: zupa, mięso, ziemniaki, ciasto. A teraz? Tylko puste pojemniki, brudne talerze i ślady sosu na drzwiczkach. I ani śladu wyrzutów sumienia. Piotrek nigdy nie pyta, czy może coś zjeść. Nie zastanawia się, czy ma coś zostawić. Po prostu otwiera lodówkę – i pochłania wszystko, co w niej znajdzie.
Najbardziej absurdalne jest to, iż zaczęłam chować jedzenie. Tak, jak w dzieciństwie! Ukrywałam ser za słoikami, zostawiałam jogurt w torbie na balkonie, chowałam ulubioną pierś z kurczaka głęboko w szafce… I tak znajdzie. Jakby miał węch jak pies myśliwski. Pewnego razu choćby zobaczyłam, jak podgrzewa to, co schowałam, i z lubością zjada, cmokając przy tym. A potem choćby nie umył talerza.
Gdy poskarżyłam się przyjaciółce, tylko się uśmiechnęła:
– Ale za to jaki apetyt! Ciesz się, iż nie grymasi, znaczy, iż smacznie gotujesz.
Smacznie – tak. Ale ja też jestem człowiekiem! Czasem chcę po prostu wziąć pojemnik, otworzyć go, usiąść w kuchni z kubkiem herbaty i zjeść w ciszy, bez pośpiechu. Ale za każdym razem wyprzedza mnie mój mąż.
Pewnego dnia specjalnie kupiłam wszystko, żeby upiec ulubione danie naszego syna – pierogi z mięsem. Starannie wyrobiłam ciasto, przygotowałam farsz, upiekłam. Syn miał wrócić później ze szkoły, więc zostawiłam mu połowę na kolację. Ale kiedy wróciliśmy do domu – pierogów już nie było. Piotrek zjadł je wszystkie. Sam. W godzinę.
Syn rozpłakał się. Nie wytrzymałam i pierwszy raz w życiu nakrzyczałam na Piotrka. A on tylko wzruszył ramionami:
– Zachciało mi się. I co teraz?
Piotrek, trzeba przyznać, wygląda odpowiednio – brzuszek, pulchne policzki, ciągłe posapywanie z przejedzenia. W młodości chodził przynajmniej na siłownię, teraz – tylko telewizor i jedzenie. Kiedy pewnego razu powiedziałam mu, iż tyle jeść to niezdrowo, obraził się. A gdy delikatnie zasugerowałam, iż może warto trochę schudnąć, odparł, iż akceptuje siebie takiego, jaki jest.
Oszczędzam, liczę każdą złotówkę, kupuję produkty na promocjach, a on wszystko pochłania w pół dnia. Budżet pęka w szwach. Zostawiam w sklepie prawie połowę mojej pensji – tylko na jedzenie. A on? Uważa, iż zakupy to mój obowiązek. A jego – jeść.
Pewnego dnia straciłam cierpliwość:
– Skoro jesz za trzech, to zacznij chociaż płacić za jedzenie. Kup coś sam. Przynajmniej na tydzień.
Spojrzał na mnie, jakbym proponowała mu sprzedaż nerki.
– To co, ja teraz mam was wszystkich żywić? – oburzył się. – Mamy wspólną rodzinę, a ty z pretensjami.
Wtedy zrozumiałam – nie chodzi o jedzenie. Chodzi o szacunek. A raczej o jego brak. jeżeli mąż uważa za normalne opróżnianie lodówki, nie zostawiając choćby jabłka dla dziecka – to myśli tylko o sobie. To boli. Do łez.
Dzieci też już zaczęły zauważać, iż po tacie zostają im tylko „ogryzki”. A gdy ugotowałam kompot i specjalnie schowałam słoik w spiżarni – starszy syn powiedział: „Mamo, teraz zachowujesz się jak w bajce – chowasz jedzenie przed tatą.” I to zabolało. Bo powiedział prawdę.
Nie chcę zmieniać domu w pole bitwy. Ale jeżeli nic się nie zmieni, naprawdę będę musiała kupić tę cholerną kłódkę. Zamknąć lodówkę na klucz. Albo… postawić ultimatum.
Bo ja nie jestem kucharką w stołówce. Ani służącą. Jestem żoną. I matką. I też zasługuję na szacunek. choćby w drobiazgach. choćby wtedy, gdy chodzi o zwykły obiad.